Zapach smazonego bekonu zaprowadzil go do kuchni. Przygotowujaca sniadanie Marianne wlepila w niego szeroko otwarte oczy. Ogarnelo go przerazenie: jesli Berrington zobaczy jej mine, moze zapytac, o co chodzi, a biedna dziewczyna byla tak zastraszona, ze prawdopodobnie wszystko mu powie. Ale Berrington ogladal CNN na malym telewizorze: nie nalezal widac do ludzi, ktorych interesuja problemy sluzacych.
Steve usiadl przy stole. Marianne nalala mu kawy i soku. Usmiechnal sie do niej przyjaznie, majac nadzieje, ze to ja uspokoi.
Berrington podniosl reke, proszac o cisze – zupelnie niepotrzebnie, poniewaz Steve nie mial ochoty na pogawedke – i lektor odczytal wiadomosc na temat Genetico:
„Michael Madigan, dyrektor generalny Landsmann North America, oswiadczyl wczoraj wieczorem, ze faza przygotowawcza zostala pomyslnie zakonczona i umowa o zakupie firmy zostanie podpisana dzisiaj w Baltimore podczas konferencji prasowej. Akcje Landsmanna wzrosly dzis rano we Frankfurcie o piecdziesiat fenigow. Wyniki General Motors za ostatnie trzy kwartaly…”
Rozlegl sie dzwonek do drzwi i Berrington przyciszyl telewizor.
– Na zewnatrz stoi policja – powiedzial, wygladajac przez okno.
Steve'a uderzyla nagle straszna mysl. Jesli Jeannie skontaktowala sie wczoraj z Mish Delaware i powiedziala jej, co wie o Harveyu, policja mogla wydac nakaz jego aresztowania. A jemu bardzo ciezko bedzie udowodnic, ze nie jest Harveyem, skoro mial na sobie jego ubranie, siedzial w kuchni jego ojca i zajadal jagodzianki upieczone przez jego sluzaca.
Nie chcial trafic z powrotem do wiezienia.
Nie to bylo jednak najgorsze. Jesli go teraz aresztuja, nie zdazy na konferencje prasowa. A kiedy nie zjawi sie zaden z klonow, Jeannie bedzie miala tylko Harveya. I niczego nie uda jej sie udowodnic.
Berrington wstal i ruszyl w strone drzwi.
– Moze przyjechali po mnie? – zapytal Steve.
Marianne wygladala, jakby zaraz miala zemdlec.
– Powiem, ze cie tutaj nie ma – odparl Berrington i wyszedl z kuchni.
Steve nie slyszal prowadzonej na progu rozmowy. Siedzial nieruchomo na krzesle, nie jedzac ani nie pijac. Marianne stala niczym posag przy piekarniku, z kuchenna lopatka w reku.
Berrington pojawil sie w koncu z powrotem.
– Dzis w nocy obrabowano trzech naszych sasiadow – oswiadczyl. – Mielismy chyba szczescie.
Jeannie i pan Oliver zmieniali sie przez cala noc, pilnujac Harveya, ale oboje niewiele wypoczeli. Spal tylko Harvey, pochrapujac pod swoim kneblem.
Rano skorzystali po kolei z lazienki. Jeannie wlozyla biala bluzke i czarna spodniczke, ktore przywiozla w walizce, zeby udawac kelnerke.
Sniadanie zamowili do pokoju. Nie mogli wpuscic kelnera do srodka, poniewaz zobaczylby wtedy lezacego na lozku zwiazanego Harveya, w zwiazku z czym pan Oliver podpisal rachunek na korytarzu.
– Moja zona jest nie ubrana – oznajmil. – Ja zabiore wozek.
Dal Harvey owi napic sie soku pomaranczowego, przystawiajac mu do ust szklanke. Jeannie stala w tym czasie z tylu z kluczem francuskim, gotowa walnac go, gdyby probowal jakichs numerow.
Czekala niecierpliwie na telefon od Steve'a. Co sie z nim dzialo? Spedzil cala noc w domu Berringtona. Czy niczym sie nie zdradzil?
Lisa pojawila sie o dziewiatej z kopiami oswiadczenia dla prasy i zaraz potem pojechala na lotnisko odebrac George'a Dassaulta i innych klonow, ktorzy mogli sie pojawic. Zaden z calej trojki nie zadzwonil.
Steve zatelefonowal o wpol do dziesiatej.
– Musze sie streszczac – oznajmil. – Berrington siedzi w lazience. Wszystko jest w porzadku. Jade razem z nim na konferencje.
Niczego nie podejrzewa?
– Nie… chociaz mialem kilka trudnych chwil. Jak tam moj.sobowtor?
– Grzeczny.
– Musze konczyc.
– Steve?
– Mow szybko!
– Kocham cie – powiedziala i odlozyla sluchawke. Nie powinnam tego mowic: dziewczyna musi grac ostro, zeby cos zdobyc. Ale do diabla z gra.
O dziesiatej wybrala sie na krotki zwiad do Sali Regencyjnej. W niewielkiej poczekalni byla juz kobieta z biura organizacyjnego i zawieszala na uzytek kamer telewizyjnych kotare ze znakiem firmowym Genetico.
Jeannie rozejrzala sie szybko dookola i wrocila na osme pietro.
Lisa zadzwonila z lotniska.
– Zle wiadomosci – oznajmila. – Lot z Nowego Jorku jest opozniony.
– Chryste Panie – jeknela Jeannie. – Wayne i Hank sie nie pojawili?
– Nie.
– O ile opozniony jest samolot George'a?
– Ma ladowac o jedenastej trzydziesci.
– Mozesz jeszcze zdazyc.
– Bede pedzila jak wiatr.
O jedenastej Berrington wyszedl z lazienki, wkladajac marynarke. Mial na sobie biala koszule z podwojnymi mankietami i trzyczesciowy blekitny garnitur w prazki – tradycyjny, ale wywolujacy odpowiednie wrazenie.
– Chodzmy – powiedzial.
Steve wlozyl sportowa marynarke Harveya. Pasowala na niego oczywiscie jak ulal i byla bardzo podobna do jego wlasnej.
Wyszli na zewnatrz. Obaj ubrali sie zbyt cieplo; na dworze zar lal sie z nieba. Wsiedli do srebrzystego lincolna i Berrington wlaczyl klimatyzacje. W drodze do srodmiescia prawie nie zdejmowal nogi z gazu i ku zadowoleniu Steve'a praktycznie sie nie odzywal. Zaparkowali w garazu pod hotelem.
– Genetico wynajelo specjalna firme do obslugi konferencji – oznajmil Berrington, kiedy jechali winda. – Nasz wlasny dzial promocji nigdy nie zajmowal sie czyms tak duzym.
W drodze do Sali Regencyjnej przejela ich elegancko uczesana kobieta w czarnym kostiumie.
– Jestem Caren Beamish z Total Communications. Zapraszam panow do sali dla VIP-ow – oswiadczyla raznym tonem, wprowadzajac ich do malego pokoju, gdzie podano zakaski i napoje.
Steve byl lekko poirytowany; chetnie zapoznalby sie z rozkladem sali konferencyjnej. Ale nie mialo to w gruncie rzeczy wiekszego znaczenia. Najwazniejsze bylo, zeby az do pojawienia sie Jeannie Berrington wierzyl, ze on jest Harveyem.
W salce dla VIP-ow bylo juz szesc albo siedem osob, wsrod nich Proust i Barek. Proustowi towarzyszyl muskularny mlody mezczyzna w czarnym garniturze, wygladajacy na ochroniarza. Berrington przedstawil Steve'a Michaelowi Madiganowi, dyrektorowi Landsmanna na Ameryke Polnocna, po czym wzial do reki kieliszek bialego wina i zaczal je nerwowo saczyc. Steve napilby sie chetnie martini – mial wiecej powodow do zdenerwowania niz Berrington – ale musial zachowac jasny umysl i nie wolno mu bylo ani na chwile sie rozluznic. Spojrzal na zegarek, ktory zabral Harveyowi. Byla za piec dwunasta. Jeszcze tylko kilka minut. Kiedy to sie skonczy, bedzie mogl strzelic sobie podwojne martini.
Caren Beamish klasnela w dlonie, zeby zwrocic ich uwage.
– Czy jestesmy gotowi, prosze panow? – Obecni pokiwali glowami. – W takim razie prosze wszystkich, ktorzy nie zasiada na podium, o zajecie miejsc na sali.
Nareszcie. Udalo sie. Juz po wszystkim.
– Do widzenia, swiat sie zmienia – powiedzial Berrington, spogladajac z oczekiwaniem na Steve'a.
– Do widzenia – odparl Steve.
Berrington skrzywil sie.
– Co to znaczy „do widzenia”? Dokoncz to!
Steve poczul, jak przechodzi go dreszcz. Nie mial pojecia, o co mu chodzi. Wygladalo to na jakas rymowanke w rodzaju „dobranoc, pchly na noc”, ale znana tylko im obu. Na pewno byla na to jakas odpowiedz i na pewno nie byly