program podaje liste nazwisk i adresow, zgrupowanych w pary.
– Mimo to…
– Nie robimy potem nic, nie zapytawszy wpierw potencjalnego badanego o zgode. Dopoki nie zgodza sie poddac u nas badaniom, nie mowimy im nawet o tym, ze sa blizniakami. Czyja prywatnosc sie tutaj narusza?
– Mowilem ci, Maurice – wtracil Berrington udajac, ze ja popiera. – W „Timesie” zle to zrozumieli.
– Oni patrza na to z innej strony. A ja musze myslec o reputacji uniwersytetu.
– Niech pan mi wierzy, moje badania z pewnoscia ja podniosa – powiedziala Jeannie. Pochylila sie do przodu i Berrington uslyszal w jej glosie pasje, ktora ozywiala wszystkich prawdziwych uczonych. – To projekt o kluczowym znaczeniu. Jestem jedyna osoba, ktora wpadla na pomysl, jak badac genetyczne aspekty przestepczosci. Kiedy opublikujemy wyniki, to bedzie sensacja.
– Ma racje – wtracil Berrington. Mowil prawde. Jej badania byly fascynujace. Bolalo go serce na mysl, ze trzeba je przerwac. Ale nie mial innego wyboru.
Maurice potrzasnal glowa.
– Moim zadaniem jest chronic uniwersytet przed skandalem.
– Panskim zadaniem jest rowniez bronic wolnosci akademickiej – stwierdzila nieostroznie Jeannie.
Nie obrala zbyt madrej taktyki. Kiedys, w odleglej przeszlosci, rektorzy wyzszych uczelni niewatpliwie walczyli o prawo prowadzenia niezaleznych badan naukowych, te czasy jednak dawno minely. Teraz zajmowali sie przede wszystkim zbieraniem funduszy. Wspominajac o wolnosci akademickiej, po prostu obrazala rektora.
Maurice zjezyl sie.
– Nie musze wysluchiwac od pani wykladu na temat moich obowiazkow, mloda damo – oswiadczyl sztywno.
Ku zadowoleniu Berringtona, Jeannie nie zamierzala rezygnowac.
– Czyzby? – zapytala, wyraznie sie rozgrzewajac. – Mamy tu do czynienia z bezposrednim konfliktem. Z jednej strony jest gazeta w oczywisty sposob falszujaca cala sprawe, z drugiej naukowiec, ktory chce poznac prawde. Jesli rektor uniwersytetu ugina sie pod tego rodzaju presja, jaka nam jeszcze zostala nadzieja?
Berrington podziwial ja. Wygladala wspaniale z zaczerwienionymi policzkami i roziskrzonymi oczyma, ale kopala swoj wlasny grob. Z kazdym slowem coraz bardziej zrazala do siebie Maurice'a.
Jeannie zdala sobie widocznie sprawe, co robi, poniewaz nagle zmienila taktyke.
– Z drugiej strony nikt z nas nie chce, aby uniwersytet znalazl sie pod pregierzem opinii publicznej – oznajmila nieco lagodniejszym tonem. – Calkowicie rozumiem panska troske, doktorze Obell.
Maurice natychmiast zmiekl, co Berrington przyjal z pewnym smutkiem.
– Rozumiem, ze to stawia pania w trudnej sytuacji – stwierdzil. – Uniwersytet jest gotow zaproponowac pani rekompensate w formie podwyzki w wysokosci dziesieciu tysiecy dolarow rocznie.
Na twarzy Jeannie odmalowalo sie zaskoczenie.
– To pozwoli ci zabrac matke z tego domu opieki, ktory tak ci sie nie podobal – powiedzial Berrington.
Jeannie wahala sie tylko przez chwile.
– Jestem gleboko wdzieczna – odparla – ale to nie rozwiazuje problemu. W dalszym ciagu musze miec moich blizniakow. W przeciwnym razie nie bede miala czego badac.
Berrington i tak nie sadzil, ze Jeannie da sie przekupic.
– Musi byc chyba jakis inny sposob znalezienia osob, ktore moglaby pani badac – mruknal Maurice.
– O to chodzi, ze nie. Potrzebuje oddzielnie wychowywanych jednojajowych blizniat, z ktorych przynajmniej jedno jest kryminalista. Nie jest latwo ich znalezc. Moj program lokalizuje ludzi, ktorzy czasem nie wiedza nawet, ze sa blizniakami. Nie ma innej metody, zeby to zrobic.
– Nie wiedzialem o tym – stwierdzil Maurice.
Jego ton stawal sie niebezpiecznie przyjazny. W tej samej chwili do gabinetu weszla sekretarka i wreczyla mu kartke. Bylo to oswiadczenie dla prasy, ktore naszkicowal Berrington.
– Jesli chcemy ukrecic sprawie leb, bedziemy musieli przekazac im dzisiaj cos takiego – powiedzial Maurice, podajac jej kartke.
Jeannie szybko ja przeczytala i oczy ponownie pociemnialy jej z gniewu.
– Alez to jest kompletna bzdura! – wybuchla. – Nie popelniono zadnego bledu! Nie naruszono niczyjej prywatnosci. Nikt nie zlozyl nawet skargi!
Berrington z trudem kryl zadowolenie. Paradoksem bylo, ze ktos tak impulsywny i zapalczywy, prowadzil zarazem tak zmudne i wymagajace cierpliwosci badania. Widzial, jak Jeannie traktuje swoich podopiecznych: zaden nie wyprowadzil jej nigdy z rownowagi, jesli nawet w ogole nie radzil sobie z testami. Ich zle zachowanie bylo dla niej tak samo interesujace jak dobre. Notowala po prostu wszystko, co mowili, i dziekowala im pod koniec za owocna wspolprace. Lecz za drzwiami laboratorium wybuchala niczym raca przy najmniejszej prowokacji.
– Doktor Obell uwaza, ze powinnismy zlozyc zdecydowane oswiadczenie – stwierdzil, grajac role zatroskanego mediatora.
– Nie mozecie napisac, ze moj program komputerowy zostal wycofany! – odparla. – To jest rownoznaczne z zastopowaniem calego projektu!
Twarz Maurice'a stwardniala.
– Nie moge pozwolic, zeby „New York Times” opublikowal artykul, w ktorym jest mowa o tym, ze nasi naukowcy naruszaja czyjas prywatnosc – oswiadczyl. – To kosztowaloby nas miliony wycofanych dotacji.
– Niech pan znajdzie jakies inne wyjscie – poprosila Jeannie. – Napisze, ze badacie sprawe. Ze powolaliscie specjalny komitet. Mozemy, jesli to konieczne, wprowadzic dodatkowe zabezpieczenia.
O nie, pomyslal Berrington. To brzmialo niepokojaco rozsadnie.
– Mamy oczywiscie komisje do spraw etycznych – powiedzial, pragnac zyskac na czasie. – To jedna z podkomisji senatu. – Senat, w ktorego sklad wchodzili wszyscy zatrudnieni na stale profesorowie, stanowil najwyzsza wladze uczelni, ale wiekszosc pracy odbywala sie w komisjach. – Mozesz poinformowac, ze przekazalas im sprawe do rozpatrzenia.
– To na nic – stwierdzil nagle Maurice. – Wszyscy domysla sie, ze gramy na zwloke.
– Nie widzi pan, ze nalegajac na natychmiastowe zalatwienie tej sprawy, wyklucza pan wszelka rozumna dyskusje? – zaprotestowala Jeannie.
Berrington doszedl do wniosku, ze to dobry moment na zamkniecie spotkania. Oboje okopali sie na swoich pozycjach. Powinien przerwac spor, zanim ponownie pomysla o kompromisie.
– Masz racje, Jeannie – stwierdzil. – ~ Chcialbym cos zaproponowac… oczywiscie jesli nie masz nic przeciwko, Maurice.
– Prosze cie bardzo.
– Mamy tutaj do czynienia z dwoma roznymi problemami. Pierwszy polega na tym, jak zapewnic kontynuacje badan Jeannie, nie wywolujac jednoczesnie skandalu, ktory moglby zagrozic calej uczelni. To musimy rozstrzygnac ja i Jeannie i porozmawiamy o tym pozniej. Drugi problem wiaze sie ze sposobem, w jaki wydzial i uniwersytet przedstawia sprawe na zewnatrz. Te kwestie powinnismy przedyskutowac ty i ja, Maurice.
Obellowi najwyrazniej kamien spadl z serca.
– Bardzo rozsadna propozycja – stwierdzil.
– Dziekuje, ze tak szybko sie zjawilas, Jeannie – powiedzial Berrington.
Zorientowala sie, ze zostala odprawiona. Na jej twarzy odbila sie konsternacja. Wiedziala, ze ja wymanewrowali, ale nie mogla sie zorientowac jak bardzo.
– Zadzwonisz do mnie? – zapytala Berringtona.
– Oczywiscie.
– Dobrze.
Przez chwile sie wahala, a potem wyszla. Trudna kobieta – oznajmil Maurice. Berrington pochylil sie do przodu, zlozyl razem rece i spuscil pokornie oczy.
– Jest w tym troche mojej winy, Maurice. – Rektor potrzasnal glowa, ale Berrington ciagnal dalej. – To ja zatrudnilem Jeannie Ferrami. Nie mialem pojecia, ze obierze taka metodologie, ale ponosze oczywiscie za to odpowiedzialnosc i musze pomoc ci z tego wybrnac.
– Co proponujesz?
– Nie moge cie prosic, zebys wycofal to oswiadczenie. Nie mam prawa. Zdaje sobie sprawe, ze nie wolno ci poswiecac dobrego imienia uniwersytetu dla dobra jednego programu badawczego.
Maurice wahal sie. Berrington obawial sie przez chwile, ze sie domysli, iz padl ofiara manipulacji. Jesli nawet