— No oczywiscie — powiedzialem. — Cywilizacje popelniaja samobojstwa za pomoca wojen nuklearnych. Brednie.

— Oczywiscie, ze brednie — spokojnie zgodzil sie Wieczerowski. Rowniez zbyt proste, zbyt prymitywne — wszystko w sferze naszych zwyklych wyobrazen…

— Poczekaj — powiedzialem. — Co ty tak bez konca powtarzasz jak papuga — prymitywne, prymitywne… Oczywiscie, wojna nuklearna to bardzo prymitywne. Tak naprawde, wszystko z pewnoscia nie jest takie proste… Schorzenia genetyczne… zmeczenie istnieniem… ukierunkowana indoktrynacja… Istnieje cala literatura na ten temat. Ja na przyklad uwazam, ze przejawy dzialalnosci supercywilizacji nosza charakter kosmiczny, a my po prostu nie umiemy ich odroznic od naturalnych zjawisk zachodzacych w Kosmosie. Albo prosze, wezmy nasz przypadek — nie satysfakcjonuje cie?

— Ludzkie, zbyt ludzkie — powiedzial Wieczerowski. — Zauwazyli, ze Ziemianie sa na progu Kosmosu i w obawie przed rywalizacja postanowili nam przeszkodzic. Tak?

— A czemu nie?

— A dlatego, ze to powiesc. A wlasciwie caly gatunek literacki w krzykliwych kolorowych okladkach. Proba naciagniecia fraka na osmiornice. I do tego nawet nie na zwyczajna osmiornice, ale osmiornice, ktora tak naprawde w ogole nie istnieje…

Wieczerowski odsunal filizanke, oparl lokiec na stole, podparl piescia podbrodek, uniosl w gore rude brwi i patrzyl teraz gdzies daleko ponad moja glowa.

— Spojrz, jakie to zabawne — powiedzial. — Wszystko wskazywalo na to, ze dwie godziny temu doszlismy do porozumienia — nie jest wazne, jaka sila stosuje presje, najwazniejsze, jak sie zachowac pod ta presja. A teraz widze, ze absolutnie o tym nie myslisz, tylko z uporem wciaz od nowa probujesz zidentyfikowac te sile. I rownie uparcie powracasz do hipotezy o supercywilizacji. Jestes nawet gotow zapomniec i juz zapomniales o swoich niewielkich zastrzezeniach wobec tej hipotezy. Ja zreszta wlasciwie rozumiem, czemu tak sie z toba dzieje. Gdzies w twojej podswiadomosci gleboko tkwi przekonanie, ze kazda cywilizacja to jednak cywilizacja, a dwie cywilizacje zawsze jakos sie miedzy soba dogadaja, znajda kompromis, ze w koncu nakarmimy wilki i ocalimy owce… No, a w najgorszym wypadku milo jest ulec wrogiej, ale imponujacej sile, szlachetnie jest wycofac sie, jesli przeciwnik godzien jest zwyciestwa. A pozniej — roznie w zyciu bywa! — moze gdzies oczekuje nagroda za rozumna pokore… Bardzo prosze, nie wytrzeszczaj na mnie oczu. Przeciez mowie — to wszystko siedzi w twojej podswiadomosci. I czy tylko w twojej? To przeciez bardzo, bardzo ludzkie. Wyrzeklismy sie Boga, ale na swoich wlasnych nogach, bez jakiegos tam mitu-podpory nie umiemy jeszcze stac. A trzeba bedzie! Trzeba bedzie sie nauczyc. Dlatego ze wy, w waszej sytuacji, nie tylko nie macie przyjaciol. Jestescie osamotnieni do takiego stopnia, ze nie macie nawet wrogow! I tego wlasnie w zaden sposob nie chcecie zrozumiec.

Wieczerowski zamilkl. Probowalem przetrawic to nieoczekiwane przemowienie, szukalem kontrargumentow, zeby rozbic, zdezawuowac, udowodnic z piana na ustach… co? Nie wiem. Mial racje — nie jest hanba ustapic przed godnym przeciwnikiem. To znaczy, to nie Wieczerowski tak mysli. To ja tak mysle. To znaczy, nie mysle, a dopiero teraz pomyslalem — kiedy on to powiedzial na glos. Ale przeciez naprawde mialem uczucie, ze jestem generalem rozbitej armii i wedruje pod gradem kul w poszukiwaniu generala zwyciezcy, zeby mu oddac swoja szpade. I nie tyle juz doskwiera mi moja kleska, ile ta przekleta okolicznosc, ze w zaden sposob nie moge znalezc nieprzyjacielskiego dowodcy.

— Jak to — nie mamy wroga? — powiedzialem wreszcie. — Komus przeciez, jak widac, zalezy na tym, zeby nam przeszkodzic!

— A komu zalezy na tym — tak jakos leniwie zapytal Wieczerowski — zeby w poblizu powierzchni Ziemi kamien spadal z przyspieszeniem dziewiec i osiemdziesiat jeden?

— Nie rozumiem — powiedzialem.

— Ale przeciez przyspieszenie jest wlasnie takie?

— Tak…

— I nie wzywasz na pomoc supercywilizacji? Zeby wyjasnic ten fakt?

— Poczekaj… Co ma do tego…

— Komus jednak zalezy, zeby kamien spadal wlasnie z takim przyspieszeniem? Komu?

Nalalem sobie herbaty. Wygladalo na to, ze pozostalo mi tylko dodac dwa do dwoch, ale nadal nic nie rozumialem.

— Chcesz powiedziec, ze mamy tu do czynienia z czyms w rodzaju kleski zywiolowej? Ze zjawiskiem przyrodniczym?

— Jesli tak sobie zyczysz — powiedzial Wieczerowski.

— No wiesz, moj kochany!… — rozlozylem rece, potracilem szklanke i zalalem caly stol. — O, do diabla…

Kiedy wycieralem stol, Wieczerowski leniwie ciagnal dalej:

— A jednak postaraj sie zapomniec o epicyklach, sprobuj postawic w centrum nie Ziemie, tylko Slonce. Od razu poczujesz, jak bardzo wszystko sie uprosci.

Wrzucilem mokra szmate do zlewozmywaka.

— To znaczy, ze masz wlasna hipoteze — stwierdzilem.

— Owszem, mam.

— To ja zreferuj. A wlasciwie dlaczego nie zreferowales jej od razu? Kiedy tu byl Weingarten?

Wieczerowski uniosl brwi.

— Widzisz… Wszelka nowa hipoteza ma te ujemna strone, ze wywoluje mnostwo sprzeciwow. A ja nie mialem ochoty na dyskusje. Chcialem tylko przekonac was, ze musicie dokonac pewnego wyboru, i to dokonac go w pojedynke, kazdy sam z soba. Jak widac, przekonac was mi sie nie udalo. A tymczasem moja hipoteza moglaby okazac sie dodatkowym argumentem, dlatego ze jej sens… a scisle mowiac jedyny praktyczny wniosek, jaki z niej wynika, polega na stwierdzeniu, ze nie macie teraz nie tylko przyjaciol, ale nawet przeciwnika. A wiec moze nie mialem racji, moze nalezalo przystac na uciazliwa dyskusje, poniewaz niewykluczone, ze wowczas jasniej zdalibyscie sobie sprawe ze swojej sytuacji. A cala sprawa, moim zdaniem, wyglada, jak nastepuje…

Nie moge powiedziec, ze nie zrozumialem jego hipotezy, ale nie moge tez powiedziec, ze uswiadomilem ja sobie do konca. Nie moge powiedziec, ze mnie przekonala, ale z drugiej strony objasnila wszystko, co sie z nami dzialo. Wiecej, wyjasniala w ogole wszystko, co sie dzialo, dzieje i dziac bedzie we Wszechswiecie, i na tym, jesli chcecie, polegala rowniez jej slabosc. Bylo w niej cos ze stwierdzenia, ze postronek jest rodzajem sznurka.

Wieczerowski wprowadzal pojecie Homeostatycznego Wszechswiata. 'Wszechswiat zachowuje swoja strukture' — to bylo jego podstawowe zalozenie. Wedlug Wieczerowskiego prawo zachowania energii i prawo zachowania materii byly po prostu szczegolnymi przejawami prawa zachowania struktury. Prawo nie malejacej entropii, jest sprzeczne z Homeostaza Wszechswiata i dlatego jest prawem czastkowym, a nie ogolnym. Dopelnieniem tego prawa jest prawo nieprzerwanej reprodukcji rozumu. Jednosc i sprzecznosc tych dwoch praw czastkowych zabezpiecza prawo zachowania struktury.

Gdyby istnialo wylacznie prawo niemalejacej entropii, struktura wszechswiata uleglaby zniszczeniu, zapanowalby chaos. Ale z drugiej strony, gdyby istnial, albo przynajmniej przewazal, wylacznie doskonalacy sie nieprzerwanie wszechpotezny rozum, okreslona przez homeostaze struktura wszechswiata rowniez zostalaby naruszona. To oczywiscie nie oznaczaloby, ze wszechswiat stalby sie gorszy albo lepszy, po prostu bylby inny — wbrew zasadzie homeostatycznosci, poniewaz nieprzerwanie rozwijajacy sie rozum moze miec tylko jeden cel — zmiane natury Natury. Dlatego sama istota Homeostazy Wszechswiata polega na podtrzymaniu rownowagi miedzy wzrastaniem entropii i rozwojem rozumu. Dlatego nie moga powstawac supercywilizacje, poniewaz pod tym pojeciem rozumiemy wlasnie rozum rozwiniety do takiego stopnia, ze moze juz przezwyciezyc prawo niemalejacej entropii w skali kosmicznej. I to, co dzieje sie teraz z nami, nie jest niczym innym jak tylko pierwsza reakcja Homeostatycznego Wszechswiata na grozbe przeksztalcenia ludzkosci w supercywilizacje. Wszechswiat sie broni.

Nie pytaj mnie, mowil Wieczerowski, dlaczego wlasnie Malanow i Gluchow stali sie pierwszymi jaskolkami nadciagajacych kataklizmow. Nie pytaj mnie, jaka jest fizyczna natura sygnalow, ktore zatrwozyly homeostaze na tym skrawku wszechswiata, w ktorym Gluchow i Malanow prowadzili swoje sakramentalne badania. W ogole nie pytaj mnie o mechanizmy dzialania Homeostatycznego Wszechswiata — nic o tym nie wiem, podobnie jak nikt nic nie wie o mechanizmach dzialania prawa zachowania energii. Po prostu wszystkie procesy przebiegaja tak, ze energia zostaje zachowana. Po prostu wszystkie procesy przebiegaja tak, zeby za miliard lat prace Malanowa i Gluchowa razem z milionami innych nie doprowadzily do konca swiata. Mam na mysli oczywiscie nie koniec swiata

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату