za bar.
— Twardy, co? — rzekl Iwan polglosem. — Jak o dobrym imieniu zakladu mowil! Wy byscie sobie porozmawiali! Totalny brak plaszczyzny porozumienia! Sam ciagle probuje nawiazac z nim wspolny jezyk. W sumie to fajny facet!
Jura z uporem potrzasnal glowa.
— Nie — orzekl. — Wcale nie jest fajny. Jest zarozumialy i tepy. Zal mi go. I po co on zyje? Uzbiera pieniedzy, wroci do domu. I co dalej?
— Joyce! — krzyknal Iwan. — Tu jest do pana jeszcze jedno pytanie!
— Ide! — odkrzyknal barman.
Wynurzyl sie zza baru i postawil przed Jura talerz ze schabowym i spotniala butelke winogronowego soku.
— Na koszt firmy — powiedzial, wskazujac butelke i usiadl.
— Dziekuje, nie trzeba — odparl Jura.
— Sluchaj pan, Joyce. Rosyjski chlopiec pyta, co bedzie pan robil, jak sie pan wzbogaci?
Joyce popatrzyl uwaznie na Jure.
— Dobrze — stwierdzil. — Ja wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje chlopiec. Dlatego to ja spytam. Chlopiec dorosnie i zostanie doroslym mezczyzna. Przez cale zycie bedzie sie zajmowal… ta swoja interesujaca praca. A gdy sie zestarzeje, nie bedzie juz mogl pracowac. Co wtedy bedzie robil chlopiec?
Iwan opadl na oparcie krzesla i z satysfakcja popatrzyl na barmana. Na twarzy mial wypisane: A to ci pytanie! Jura czul, ze pala go uszy. Opuscil widelec i zmieszany powiedzial:
— Nie wiem, nie myslalem o tym… — Zamilkl.
Barman patrzyl na niego ze smutkiem i powaga. Powoli plynely straszne sekundy. Jura rzucil z rozpacza:
— Postaram sie umrzec, zanim nie bede mogl pracowac… — Barman uniosl wysoko brwi i przestraszony obejrzal sie na Iwana. Kompletnie stropiony Jura dorzucil:
— 1 w ogole, uwazam, ze najwazniejsze w zyciu czlowieka to piekna smierc!
Barman wstal w milczeniu, szeroka dlonia poklepal Jure po plecach i oddalil sie za bar. Iwan powiedzial:
— Dzieki, stary. A tos mi pomogl. W ten sposob rozwalisz mi cala ideologiczna robote.
— No, dlaczego… — wymamrotal Jura. — Starosc… Nie pracowac… Czlowiek powinien walczyc przez cale zycie! Nie tak?
— Tak — rzekl barman. — Ja na przyklad przez cale zycie walcze z nalogami.
— Przeciez ja nie o tym — zawolal Jura, machnal reka i utkwil wzrok w talerzu.
Iwan napil sie winogronowego soku na koszt firmy i z wolna wycedzil:
— Przy okazji, Joyce. Bardzo interesujacy szczegol. Wprawdzie moj sprzymierzeniec z powodu zbyt mlodego wieku nic madrego nie powiedzial, ale zauwaz pan, ze on woli umrzec, niz zyc wasza staroscia. Nigdy nie przyszlo mu do glowy, co bedzie robil, jak sie zestarzeje. A pan, Joyce, przez cale zycie o tym mysli. I przez cale zycie szykuje sie pan do starosci. Tak, Joyce.
Barman w zadumie poskrobal palcem lysine.
— Moze i racja — powiedzial.
— Na tym wlasnie polega roznica — podsumowal Iwan. — 1 chyba nie jest ona na wasza korzysc.
Barman zastanowil sie, znowu poskrobal lysine i bez slowa zniknal za drzwiami w glebi baru.
— Taak… — Iwan byl wyraznie zadowolony. — Dzisiaj mu dopieklem. A przy okazji, skad jestes, cudowny dzieciaku?
— Z Wiazmy — odparl Jura ze smutkiem, w jaki zawsze wprawial go brak pewnosci.
— I po co?
— Musze na Rhee. — Spojrzal na Iwana i wyjasnil: — Rhea to jeden z satelitow Saturna.
— Ach tak — powiedzial Iwan. — Interesujace. I czego tam szukasz?
— Tam jest nowa budowa. A ja jestem spawaczem prozniowym. Bylo nas jedenascioro, ale ja sie spoznilem, bo… no, z powodow rodzinnych. Teraz nie wiem, jak sie tam dostac. O szostej pojde do naczelnika kosmodromu.
— Do Majkowa?
— Nie… — powiedzial Jura. — To znaczy, nie wiem, jak on sie nazywa. No, do naczelnika kosmodromu.
Iwan przygladal mu sie z zainteresowaniem.
— Jak sie nazywasz?
— Jura… Jurij Borodin.
— Otoz tak, Juriju Borodinie… — Iwan strapiony pokrecil glowa.
— Obawiam sie, ze bedziesz musial pieknie umrzec. Problem w tym, ze naczelnik kosmodromu, towarzysz Majkow, a wiem to z pewnego zrodla, polecial do Moskwy — popatrzyl na zegarek — dwanascie minut temu.
To byl potworny cios. Jura stracil caly rezon.
— Jakze tak… — wymamrotal. — Przeciez powiedziano mi…
— No, no — pocieszyl go Iwan. — Nie trzeba sie tak martwic. Starosc jeszcze nie nadeszla. Kazdy naczelnik, odlatujac do Moskwy, zostawia swojego nastepce.
— Prawda! — Jura odzyl. — Przepraszam pana, musze natychmiast pojsc i zadzwonic…
— Idz. Telefon jest za rogiem.
Jura zerwal sie i pobiegl do telefonu. Gdy wrocil, Iwan stal na sciezce przed wejsciem do kawiarni.
— No i co? — spytal.
— Nie mam szczescia — pozalil sie Jura. — Naczelnik rzeczywiscie polecial, a jego zastepca moze mnie przyjac dopiero jutro wieczorem.
— Wieczorem? — spytal Iwan.
— Tak, po siodmej.
Iwan w zadumie wpatrywal sie w korony akacji.
— Wieczorem — powtorzyl. — Tak, to rzeczywiscie zbyt pozno.
— Wiec jednak bede musial zanocowac w hotelu — westchnal Jura. — Pojde wynajac pokoj.
Sciezka zblizal sie, przebierajac krotkimi nozkami, elegancko odziany czlowiek w korkowym hennie. Twarz mial obrzmiala, oczy podpuchniete. Pod lewym okiem ciemnial mocno przypudrowany siniak. Dziesiec krokow przed Iwanem mezczyzna zerwal z glowy helm i zgial sie wpol, po czym pospiesznie wszedl do kawiarni. Iwan sklonil mu sie uprzejmie.
— Czemu on tak? — zdziwil sie Jura.
— Chodzmy, chodzmy — powiedzial Iwan. — Idziemy w te sama strone.
— Chwileczke — poprosil Jura. — Tylko zaplace.
— Juz zaplacilem — odparl Iwan. — Idziemy.
— Alez dlaczego — rzekl Jura z godnoscia. — Mam pieniadze… Wszystkim nam wydali…
Iwan obejrzal sie na kawiarnie.
— A ten wazeliniarz — zaczal — to moj dobry znajomy. Duma i chluba miedzynarodowego portu Mirza- Charle. — Jura tez sie obejrzal. Duma Mirza-Charle wspiela sie na wysoki taboret przy barze. — Krol stinkerow.[2] Podziemny werbownik. Najlepiej prosperujacy lajdak w miescie. Dwa dni temu upil sie jak swinia i przyczepil sie do dziewczyny na ulicy. Tam go wlasnie troche poturbowalem. Dlatego teraz taki grzeczny.
Szli powoli cienistym, zielonym zaulkiem. Zrobilo sie chlodniej. Z ulicy Przyjazn dobiegal huk silnikow atomocarow.
— A kogo on werbuje? — spytal Jura.
— Robotnikow — odparl Iwan. — Przy okazji, kto zarekomendowal cie na Rhee?
— Rekomendowal nas nasz zaklad — powiedzial Jura. — A co to za robotnicy? Czyzby nasi?
— Skad nasi? — zdumial sie Iwan — Chlopaki z Zachodu. Rozni biedacy, ktorzy od dziecinstwa mysla o starosci i marza, zeby zostac panami. Duzo tam jeszcze takich. Posluchaj, Jura, a jesli nie uda ci sie dostac na Rhee?
— Co pan — oburzyl sie Jura. — Na pewno dostane sie na Rhee. Jak bym wygladal przed chlopakami, gdybym tam nie dotarl! Bylo nas stu piecdziesieciu ochotnikow, a wybrali tylko jedenastu. No to jak moglbym tam