Jura przygryzl wargi. Zle, pomyslal. Zle ze mna. Oj, zle…

— Musze sie dostac na Rhee — powiedzial. Nagle z cala jasnoscia zrozumial, ze to jego ostatnia szansa i ze na jutrzejsza rozmowe z zastepca naczelnika nie ma co liczyc.

— Mmm? — mruknal Bykow i popatrzyl na Jurkowskiego. Jurkowski wzruszyl ramionami, uniosl kielich i zaczal patrzec przez szklo na lampe. Wtedy Bykow wstal zza stolu — Jura cofnal sie — tamten okazal sie taki potezny i ciezki — i szurajac domowymi pantoflami podszedl do wiszacej w kacie na oparciu krzesla wytartej skorzanej kurtki. Wyciagnal z kieszeni plaski blyszczacy futeral radiofonu. Jura wstrzymal oddech i patrzyl na jego plecy.

— Charles? — spytal glucho Bykow. Przycisnal do ucha gietki sznur z metalowa kulka na koncu. — Tu Bykow. Masz jeszcze u siebie rejestr „Tachmasiba”? Dopisz do skladu zalogi na specrejs 17… Tak, biore stazyste… tak, naczelnik ekspedycji nie wyraza sprzeciwu… — Jurkowski skrzywil sie, ale nic nie powiedzial. — Co? Zaraz. — Bykow odwrocil sie do Jury, wyciagnal reke i niecierpliwie pstryknal palcami. Jura rzucil sie do stolu, chwycil rekomendacje i wlozyl w palce Bykowa. — Juz… tak… Od kolektywu Wiaziemskiej Fabryki Konstrukcji Metalowych… Boze moj, Charles, to absolutnie nie twoja sprawa! W koncu to specrejs! Tak. Podaje: Borodin, Jurij Michajlowicz… Osiemnascie lat. Tak, wlasnie osiemnascie. Spawacz prozniowy… Stazysta… Przyjety z mojego polecenia z wczorajsza data. I prosze cie, Charles, od razu przygotuj dla niego dokumenty. Nie, nie on, ja sam zajade… Jutro rano. Do widzenia, Charles, dziekuje.

Bykow powoli zwinal sznur i wsunal radiofon z powrotem do kieszeni kurtki.

— To niezgodne z prawem — odezwal sie niezbyt glosno Jurkowski.

Bykow wrocil do stolu i usiadl.

— Gdybys ty wiedzial, Wladimir, bez ilu praw moge sie obejsc w przestrzeni. I bez ilu praw przyjdzie nam sie obejsc w rym rejsie. Stazysto, mozecie siasc — zwrocil sie do Jury. Jura pospiesznie i bardzo niewygodnie usiadl. Bykow wzial sluchawke. — Zylin, zajdz do mnie. — Powiesil sluchawke. — Wezcie wasze dokumenty, stazysto. Bedziecie podlegali bezposrednio mnie. Z waszymi obowiazkami zapozna was inzynier pokladowy Zylin, ktory zaraz tu przyjdzie.

— Aleksiej — powiedzial uroczystym tonem Jurkowski — Nasz… k-kadet jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia.

— Ja wiem — rzekl Jura. — Od razu was poznalem.

— O! — zdumial sie Jurkowski. — Nas jeszcze mozna poznac? Jura nie zdazyl odpowiedziec. Drzwi otworzyly sie i na progu

stanal Iwan w tej samej kraciastej koszuli.

— Jestem, Aleksieju Pietrowiczu — oznajmil wesolo.

— Przyjmij swojego chrzesniaka — burknal Bykow. — To nasz stazysta. Przydzielam go tobie. Zaznacz w dzienniku. A teraz bierz go do siebie i az do startu nie spuszczaj z oka.

— Tak jest — powiedzial Zylin, sciagnal Jure z krzesla i wyprowadzil na korytarz.

Do Jury powoli docieralo, co sie dzieje.

— To wy jestescie Zylin? — spytal. — Inzynier pokladowy? Zylin nie odpowiedzial. Postawil Jure przed soba, cofnal sie

o krok i spytal strasznym glosem:

— Wodke pijesz?

— Nie — bronil sie przestraszony Jura.

— W Boga wierzysz? — Nie.

— Prawdziwa miedzyplanetarna dusza! — zawolal usatysfakcjonowany Zylin. — Gdy przybedziemy na „Tachmasiba”, dam ci pocalowac klucz od startera.

3. Mars. Astronomowie

Mruzac oczy przed oslepiajacym sloncem, Marti patrzyl na wydmy. Crawlera nie bylo widac. Nad wydmami wisiala wielka chmura czerwonego pylu, ktora slaby wiatr powoli przesuwal w bok. Bylo cicho, tylko na wysokosci pieciu metrow szelescil wiatraczek wiatromierza. W tym momencie Marti uslyszal wystrzaly — puk, puk, puk, puk — cztery wystrzaly pod rzad.

— Pudlo, oczywiscie — stwierdzil.

Obserwatorium stalo na wysokim plaskim wzgorzu. Latem powietrze bylo przezroczyste i z wierzcholka wzgorza bylo doskonale widac biale kopuly i parallelepipedy Cieplego Syrtu piec kilometrow na poludnie i szare ruiny Starej Bazy na takim samym wysokim plaskim wzgorzu trzy kilometry na zachod. Teraz jednak Stara Baze zaslanial oblok pylu. Puk, puk, puk — rozleglo sie znowu.

— Strzelcy — rzekl z gorycza Marti. Obejrzal obserwacyjny placyk. — Ale podlec — dodal.

Szerokokatna kamera byla przewrocona, klatka meteorologiczna przechylona, a sciana pawilonu teleskopu zachlapana jakims zoltym swinstwem. Nad drzwiami ziala swieza dziura od rozpryskowego pocisku. Zarowka nad wejsciem zostala rozbita.

— Strzelcy — powtorzyl Matti.

Podszedl do pawilonu i palcami w futrzanej rekawiczce obmacal krawedz dziury. Pomyslal o tym, co moze zrobic pocisk rozpryskowy w pawilonie i zrobilo mu sie niedobrze. W pawilonie stal bardzo dobry teleskop z poprawionym obiektywem, rejestrator migotan i automaty blyskowe — aparatura rzadka, kaprysna i skomplikowana. Te automaty boja sie nawet pylu, trzeba je przykrywac hermetycznym pokrowcem. A co da pokrowiec w kontakcie z pociskiem rozpryskowym?

Matti nie wszedl do pawilonu. Niech sami zobacza, pomyslal. Sami strzelali, niech sami patrza. Szczerze mowiac, po prostu bal sie tam wejsc. Polozyl karabin na piasku i z wysilkiem podniosl kamere. Jedna noga statywu byla pogieta i kamera stala krzywo.

— Podlec! — wykrzyknal Matti z nienawiscia. Wykonywal zdjecia meteorologiczne i kamera byla jego jedynym instrumentem. Poszedl przez caly placyk do klatki. Pyl na placyku byl zryty, Matti ze zloscia deptal charakterystyczne okragle jamy — slady „latajacej pijawki”. Dlaczego przez caly czas lezie na placyk? — pomyslal. Poszlaby sobie wokol domu. Wlamalaby sie do garazu. To nie, lezie na placyk. Ludzkim miesem tu pachnie, czy co?

Drzwiczki klatki byly pogiete, nie otwieraly sie. Matti z rezygnacja machnal reka i wrocil do kamery. Odkrecil ja, zdjal z trudem i, postekujac, polozyl na rozpostarty brezent. Potem wzial statyw i zaniosl do domu. Postawil go w warsztacie i zajrzal do pokoju stolowego. Natasza siedziala przed radiostacja.

— Nadalas? — chcial wiedziec Matti.

— Wiesz co, po prostu rece mi opadaja — odrzekla gniewnie. — Slowo honoru, juz prosciej sie tam przebiec.

— A co? — spytal Matti.

Natasza gwaltownym ruchem odkrecila galke potencjometru. W pokoju zahuczal niski, zmeczony glos: „Siodma, siodma, tu Syrt. Dlaczego nie ma komunikatu? Slyszycie, siodma? Dajcie komunikat!”. Siodma zabebnila cyframi.

— Syrt! — zawolala Natasza. — Syrt! Mowi pierwsza!

— Pierwsza, nie przeszkadzajcie — odezwal sie zmeczony glos. — Wykazcie cierpliwosc.

— Prosze — odparla Natasza i przekrecila galke potencjometru w przeciwna strone.

— Co wlasciwie chcesz im powiedziec? — zainteresowal sie Matti.

— To, co sie stalo — zakomunikowala Natasza. — Przeciez to wyjatkowe wydarzenie.

— A tam, wyjatkowe — sprzeciwil sie Matti. — Kazdej nocy mamy takie wydarzenia.

Natasza w zadumie podparla dlonia policzek.

— A wiesz, Matti — zaczela — ze dzisiaj pierwszy raz pijawka przyszla w dzien…

Slusznie! Wczesniej przychodzily albo pozna noca, albo przed samym wschodem slonca.

— Tak — rzekl. — Taak. Rozumiem, ze zbezczelnialy.

— Ja tez tak mysle — zgodzila sie Natasza. — Co tam na placyku?

— Lepiej idz sama zobaczyc — doradzil Matti. — Moja kamere pokiereszowalo. Dzisiaj nici z obserwacji.

— Chlopaki sa tam? — spytala Natasza. Matti zawahal sie.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату