— I godzina pozna — dodal Matti. — Pomoc sie zbliza, a Rybkina nie ma…
— O! — wykrzyknal Siergiej i podniosl palec do gory. W korytarzu brzeknety drzwi sluzy. — Oto i on! — wyszeptal triumfalnie.
— Cudaki — Natasza zasmiala sie speszona.
— Nie dokuczajcie Nataszy — zazadal Siergiej. — Nie smiejcie sie z niej smiac.
— Przyjdzie Rybkin, on sie z nas posmieje — powiedzial Pienkow.
Do drzwi stolowego ktos zastukal. Siergiej, Matti i Pienkow jednoczesnie przylozyli palce do ust i popatrzyli znaczaco na Natasze.
— No co wy? — wyszeptala Natasza. — Niech sie ktorys odezwie… Marti, Siergiej i Pienkow jednoczesnie pokrecili glowami.
— Prosze wejsc! — zawolala z determinacja Natasza.
W drzwiach stanal Rybkin, jak zawsze akuratny, w czystym kombinezonie, snieznobialej koszuli z wykladanym kolnierzem, gladko ogolony. Jego twarz, podobnie jak twarze wszystkich Tropicieli, sprawiala dziwne wrazenie: opalone na czarno policzki i czolo, biale plamy wokol oczu i biala dolna czesc twarzy — w tych miejscach, gdzie skore przykrywaly okulary i maska tlenowa.
— Mozna? — przemowil cicho. Zawsze mowil bardzo cicho.
— Siadajcie, Feliksie — zaprosila Natasza.
— Zjesz kolacje? — spytal Matti.
— Dziekuje — odparl Rybkin. — Wolalbym filizanke kawy.
— Cos sie dzisiaj spozniles — stwierdzil prostoduszny Pienkow, nalewajac mu kawy.
Siergiej zrobil straszna mine, a Matti kopnal Pienkowa pod stolem.
Rybkin spokojnie wzial do rak filizanke.
— Jestem tu juz od pol godziny i obszedlem dom dookola. Widze, ze u was dzisiaj tez byla pijawka.
— Dzisiaj tu u nas byla batalia — odparla Natasza.
— Tak… Widzialem dziure w pawilonie.
— Nasze karabiny cierpia na giecie luf — wyjasnil Matti. Rybkin zasmial sie. Mial male, biale i rowne zeby.
— Udalo ci sie kiedykolwiek trafic jakas pijawke? — spytal Siergiej.
— Raczej nie — odparl Feliks. — Bardzo trudno w nie trafic.
— Tyle to i ja wiem — warknal Pienkow. Natasza kruszyla chleb ze spuszczonymi oczami.
— Dzisiaj u Azizbekowa jedna zabili — powiedzial Rybkin.
— Naprawde? — zdumial sie Pienkow. — Kto?
Rybkin znowu sie zasmial.
— Nikt — zerknal na Natasze. — Zabawna sprawa, zerwalo sie ramie dzwigu i przygniotlo ja. Zapewne ktos trafil w line.
— To dopiero strzal — uniosl brwi Siergiej.
— My tez tak umiemy — stwierdzil Matti. — W pelnym pedzie, z trzydziestu krokow, prosto w zarowke nad drzwiami.
— Wiecie co — odezwal sie Siergiej — mnie sie zdaje, ze wszystkie karabiny na Marsie cierpiana giecie luf.
— Nie — sprzeciwil sie Feliks. — Potem sie okazalo, ze w pijawke u Azizbekowa trafilo szesc kul.
— Niedlugo bedzie oblawa — rzekl Pienkow. — Wtedy im pokazemy, gdzie raki zimuja.
— A mnie ta oblawa wcale nie cieszy — odezwal sie Matti. — U nas zawsze, od wieku wiekow to samo: trach, trach, wybijamy wszystkie zwierzeta, a potem budujemy rezerwaty.
— No cos ty? — zdumial sie Siergiej — Przeciez one przeszkadzaja.
— Nam wszystko przeszkadza — odparl Matti. — Za malo tlenu — zle, za duzo tez niedobrze, za duzo lasow — nie pasuje, rabac las… Kim my jestesmy, ze nam tak wszystko przeszkadza?
— Salatka byla niedobra? — odezwal sie w zadumie Pienkow. — Ale przeciez sam ja przygotowales…
— Nie poddawaj sie, Pienkow — powiedzial Siergiej. — Przeciez on chce zaczac ogolna dyskusje. Zeby sie Nataszka wypowiedziala.
Feliks popatrzyl uwaznie na Siergieja. Mial duze jasne oczy. Matti usmiechnal sie.
— A moze to wcale nie one nam przeszkadzaja — zastanawial sie — tylko my im.
— No? — burknal Pienkow.
— Stawiam robocza hipoteze — rzekl Matti. — Latajace pijawki to rdzenni rozumni mieszkancy Marsa, chociaz obecnie na niskim poziomie rozwoju. Zajelismy rejony, gdzie jest woda, i one chca nas stad usunac.
Pienkow popatrzyl na niego z oslupieniem.
— Coz… — mruknal. — To mozliwe.
— No nie… Pospieraj sie z nim troche — powiedzial Siergiej. — Zrob mu przyjemnosc.
— Wszystko potwierdza moja hipoteze — ciagnal Matti. — Zyja w podziemnych miastach. Napadaja zawsze z prawej strony — takie maja tabu. I… z-zawsze zabieraja swoich rannych…
— Noo, stary… — rozczarowal sie Pienkow.
— Feliksie — odezwal sie Siergiej — zniszcz te blyskotliwe rozwazania.
— Taka hipoteza byla juz wysuwana — orzekl Feliks. (Marti zdumiony uniosl brwi). — Dawno temu, zanim zabito pierwsza pijawka. Teraz wysuwa sie znacznie ciekawsze.
— No? — spytal Pienkow.
— Do tej pory nikt nie wyjasnil, dlaczego pijawki napadaja na ludzi. Nie wykluczamy mozliwosci, ze to ich bardzo stary zwyczaj. Nasuwa sie mysl, czy jednak na Marsie nie wystepuje rasa wyprostowanych dwunoznych.
— Wystepuje — odparl Siergiej. — Od trzydziestu z gora lat.
— Mamy nadzieje, ze pijawki naprowadza nas na te rase. — Feliks usmiechnal sie uprzejmie.
Przez jakis czas panowalo milczenie. Matti patrzyl z zawiscia na Feliksa. Zawsze zazdroscil ludziom, przed ktorymi stoja takie zadania. Sledzenie latajacych pijawek bylo juz samo w sobie pasjonujacym zajeciem, a jesli jeszcze przy tym stawia sie takie zadanie…
…Matti w myslach przeliczyl wszystkie interesujace zadania, ktore on sam rozwiazywal w ciagu ostatnich pieciu lat. Najbardziej interesujace bylo skonstruowanie poszukiwacza-mysliwego na chemostaderach. Patrolowa kamera zamieniala sie w ogromne ciekawe oko, obserwujace pojawianie sie i ruch „obcych” punktow swietlnych na nocnym niebie. Sieriozka biegal noca po wydmach, od czasu do czasu machajac latarka, a kamera bezszelestnie leciala za nim, sledzac kazdy jego ruch… Coz, pomyslal Matti. To tez bylo interesujace.
Siergiej odezwal sie nagle ze zloscia:
— Przeciez my nic nie wiemy! — Pienkow odsunal filizanke i spojrzal na niego. — I nawet nie probujemy sie dowiedziec! Dzien za dniem, dekada za dekada brodzimy zanurzeni po szyje w drobiazgach… Zajmujemy sie elektronika, psujemy sumowniki, naprawiamy sumowniki, ustalamy grafiki, piszemy artykuly, sprawozdania… Ohyda! — Silnie potarl policzki. — Za ogrodzeniem, na tysiac kilometrow rozciaga sie zupelnie nieznany obcy swiat. Czasem chcialoby sie plunac na to wszystko i pojsc gdzie oczy poniosa, przez pustynie w poszukiwaniu prawdziwej pracy… Wstyd. To smieszne i ponizajace, zeby siedziec na Marsie i przez dwadziescia cztery godziny na dobe nie ogladac nic poza grafikami i ponura fizjonomia Pienkowa…
Ten ostatni powiedzial lagodnie:
— Plun na to wszystko, Sierioza. Idz, gdzie oczy poniosa. Moze cie przyjma budowniczowie. Albo idz do Feliksa. — Odwrocil sie do Rybkina. — Wezcie go do siebie, co?
Feliks wzruszyl ramionami.
— Nie, Pienkow, przyjacielu, to na nic. — Siergiej zacisnal wargi, potrzasnal jasna czupryna. — Trzeba cos umiec. A co ja umiem? Naprawiac automaty blyskowe… Liczyc do dwoch i calkowac na malej maszynie. Crawler umiem prowadzic, a i to nieprofesjonalnie… Co jeszcze umiem?
— Biadolic za to umiesz profesjonalnie — powiedzial Matti. Bylo mu glupio za Sierioze przed Feliksem.
— Nie biadole, tylko sie zloszcze. Jacy my jestesmy zadowoleni z siebie, jacy ograniczeni! I skad sie to bierze? Dlaczego uwaza sie, ze znalezienie miejsca dla obserwatorium jest wazniejsze niz przemierzenie planety wzdluz poludnika, od bieguna do bieguna? Dlaczego wazniejsze jest szukanie nafty niz tajemnicy? Co, nafty nam brakuje?
— A co, tajemnic ci brakuje? — spytal zlosliwie Matti. — Usiadlbys i rozwiazal ograniczone T-zadanie…