szoku, zdazylem tylko chwycic ja za noge i prosze…
Wsunal mi do reki jakis twardy przedmiot. To byl klapek, zwykly jasny klapek sredniego rozmiaru.
— Widzi pan, to nie jest do konca niemozliwe — mamrotal fenomen. — Chaotyczny ruch molekul ciala, ruch Browna czastek zywego koloidu zostal uporzadkowany, oderwalo ja od ziemi i zanioslo nie wiadomo dokad. Bardzo malo prawdopodobne zdarzenie… Niech pan mi powie, czy powinienem uwazac sie za zabojce?
Milczalem wstrzasniety. Po raz pierwszy przyszlo mi do glowy, ze pewnie to wszystko wymyslil. A on tymczasem mowil przygnebiony:
— Zreszta nawet nie o to chodzi. W koncu mogla zaczepic sie gdzies o drzewo. Nie szukalem, balem sie, ze nie znajde. Ale wie pan, wczesniej te cuda dotyczyly tylko mnie, nie za bardzo lubilem fluktuacje, ale fluktuacje lubily mnie. A teraz?! Jesli takie sztuczki zaczna sie dziac z moimi znajomymi?… Dzisiaj odlatuje dziewczyna, jutro zapadna sie. pod ziemia wspolpracownicy, pojutrze… na przyklad pan. Przeciez nie jest pan przed niczym ubezpieczony.
Sam to juz zrozumialem. Poczulem ciekawosc i lek. No, pomyslalem, zeby tak sie cos stalo! Wydalo mi sie. nawet, ze sie unosze i wczepilem sie rekami w kamien pod soba. Nieznajomy wstal gwaltownie.
— Wie pan co, lepiej sobie pojde — powiedzial smetnie. — Nie lubie niepotrzebnych ofiar. Pan niech siedzi, a ja pojde. Ze tez mi to wczesniej do glowy nie przyszlo!
Ruszyl pospiesznie wzdluz brzegu, potykajac sie na kamieniach. Potem krzyknal z oddali:
— Niech mi pan wybaczy, jesli cos sie panu stanie! To przeciez nie zalezy ode mnie!
Szedl szybko i po chwili widzialem juz tylko jego malutka czarna figurke na tle lekko fosforyzujacych fal. Wydalo mi sie, ze zamachnal sie i rzucil w fale cos bialego. Pewnie ten klapek. W ten sposob sie rozstalismy.
Nie poznalbym go. Chyba zeby towarzyszyl mu jakis cud. Nigdy wiecej o nim nie slyszalem. Zdaje sie, ze tamtego lata nad morzem nic szczegolnego sie nie wydarzylo. Widocznie dziewczyna tylko zaczepila sie o jakis sek i pozniej sie pobrali. W koncu mial bardzo powazne zamiary. Wiem tylko jedno. Jesli kiedys, sciskajac reke nowemu znajomemu, poczuje nagle, ze staje sie zrodlem silnego pola magnetycznego i w dodatku zauwaze, ze nowy znajomy duzo pali, czesto pokasluje — o tak, khym-khum — to, rozumiecie, znaczyc bedzie, ze to on, fenomen, koncentracja cudow, gigantyczna fluktuacja.
Zylin zakonczyl swoja opowiesc i popatrzyl triumfalnie na sluchaczy. Jurze spodobalo sie opowiadanie, ale jak zwykle nie wiedzial, czy Zylin to wszystko wymyslil, czy opowiadal prawde. Na wszelki wypadek przez caly czas usmiechal sie sceptycznie.
— Piekne — powiedzial Jurkowski. — Ale najbardziej podoba mi sie moral.
— A coz to za moral? — spytal Bykow.
— Moral brzmi: Nie ma rzeczy niemozliwych, sa tylko malo prawdopodobne — wyjasnil Jurkowski.
— Poza tym — dodal Zylin — swiat pelen jest zdumiewajacych rzeczy. To raz. I dwa: co wiemy o prawdopodobienstwie?
— Wy mnie tu nie zagadujcie. — Bykow wstal. — Tobie, Iwan, chyba nie daja spokoju pisarskie laury Michaila Antonowicza. Umiesc to opowiadanie w swoich memuarach.
— Tak zrobie — skinal glowa Zylin. — Prawda, ze dobre?
— Dziekuje, Waniusza — powiedzial Jurkowski. — Wspaniale sie odprezylem. Ciekawe, jak u niego moglo sie pojawic pole elektromagnetyczne?
— Magnetyczne — poprawil Zylin. — Mowil o magnetycznym.
— Taak — rzeki Jurkowski i zamyslil sie.
Po kolacji zostali w mesie we trzech. Schodzacy z wachty Michail Antonowicz z rozkosza usadowil sie w fotelu Bykowa, zeby poczytac przed snem Opowiesc o ksieciu Genji, a Jura z Zylinem zasiedli przed ekranem magnetowizora, zeby obejrzec cos lekkiego. Swiatlo w mesie bylo przygaszone, na ekranie przelewaly sie mroczne barwy strasznej dzungli, ktora przedzierali sie pierwsi odkrywcy, w kacie blyszczala lysina Michaila Antonowicza. Panowala cisza.
Zylin widzial juz Pierwszych odkrywcow, teraz znacznie bardziej interesowalo go obserwowanie Jury i nawigatora. Jura byl calkowicie pochloniety filmem, co jakis czas poprawial na glowie cienka obrecz fonoprojektora. „Odkrywcy” strasznie mu sie podobali. Zylin smiejac sie do siebie myslal, jak strasznie glupi i prymitywny jest ten film, zwlaszcza gdy oglada sie go po raz kolejny i ma sie po trzydziestce. Te bohaterskie czyny, przypominajace samobiczowanie w ekstazie, bezsensowne od poczatku do konca, ten dowodca Sanders, ktorego nalezaloby natychmiast zdjac ze stanowiska, obsztorcowac i wyslac na Ziemie na stanowisko archiwariusza, zeby nie szalal i nie gubil niewinnych ludzi, nie majacych prawa mu sie przeciwstawic. A przede wszystkim uciszyc te histeryczke Prasko-wine, wyslac sama do dzungli, skoro tak sie tam pcha. Co za zaloga! Sami infantylni samobojcy. Doktor byl niezly, ale autor zabil go zaraz na poczatku, pewnie zeby nie wylamywal sie z idiotycznego planu szalonego dowodcy.
Najzabawniejsze bylo to, ze Jura wszystkiego tego nie moze nie widziec, ale sprobuj go oderwac teraz od ekranu i posadzic nad ksieciem Genji!… Tak to juz po prostu jest, ze kazdy normalny chlopak do pewnego wieku bedzie wolal dramat poscigu, zwiadu i smierci od dramatu ludzkiej duszy, subtelnych przezyc, ktore sa tak pasjonujace i tragiczne… O, na pewno przyzna, ze Lew Tolstoj jest wielki jako pomnik ludzkiej duszy, ze Galsworthy jest monumentalny i znamienity jako socjolog, a Dmitrij Strogow nie ma sobie rownych w badaniach nad swiatem wewnetrznym nowego czlowieka. Ale to beda cudze slowa. Przyjdzie oczywiscie czas, gdy przezyje szok, widzac ksiecia Andrzeja zywego wsrod zywych, i zatchnie sie z przerazenia i zalu, gdy zrozumie do konca Somsa, gdy poczuje wielka dume, widzac oslepiajace slonce, plonace w niewyobrazalnie skomplikowanej duszy strogowskiego Tokmakowa… Ale to stanie sie znacznie pozniej, gdy bedzie mial juz wlasne doswiadczenia wewnetrznych przezyc.
Co innego Michail Antonowicz. O, wlasnie uniosl glowe i wpatruje sie malymi oczkami w ciemnosc pokoju. Zapewne ma przed soba tego dziwnie uczesanego pieknisia w dziwnym ubraniu, z niepotrzebnym mieczem za pasem, subtelnego i drwiacego grzesznika, japonskiego Don Juana, dokladnie takiego, jaki wyskoczyl spod piora genialnej Japonki w palacu i wyruszyl w niewidzialna podroz po swiecie, poki nie znalezli sie dla niego genialni tlumacze. Michail Antonowicz widzi go teraz tak, jakby nie dzielilo ich dziewiec wiekow i poltora miliarda kilometrow, ale widzi go tylko on. Jura zobaczy to wszystko za jakies piec lat, gdy w jego zycie wejdzie Tokmakow, Forsyte’owie, Katia z Dasza i wielu, wielu innych…
Ostatni odkrywca umarl pod zatknieta flaga i ekran zgasl. Jura sciagnal z karku fonodemonstrator i w zadumie powiedzial:
— Wspanialy film.
— Cudo — odezwal sie powaznie Zylin.
— A jacy ludzie! — Jura pociagnal sie za sterczace na czubku glowy wlosy. — Jak stalowa klinga… Herosi. Tylko Praskowina jakas taka nienaturalna.
— Taak, chyba tak.
— Ale za to Sanders! Jaki podobny do Wladimira Siergiejewicza!
— Mnie oni wszyscy przypominaja Wladimira Siergiejewiczapowiedzial Zylin.
— No co wy! — Jura obejrzal sie, zobaczyl Michaila Antonowicza i jego glos zmienil sie w szept: — Pewnie, ze sa prawdziwi i czysci, ale…
— Chodzmy lepiej do mnie — zaproponowal Zylin. Wyszli z mesy i skierowali sie do kajuty Zylina.
— Wszyscy byli wspaniali — mowil Jura — ale Wladimir Siergiejewcz to zupelnie inny czlowiek, potezniejszy, wazniejszy…
Weszli do pokoju. Zylin siadl i patrzyl na Jure.
— A jakie bagna! — ciagnal Jura. — Jak to fantastycznie zrobione — brazowa ciecz z ogromnymi bialymi plamami, i lsniaca sliska skora w trzcinach… I krzyk dzungli… — Zamilkl nagle. — Wania — powiedzial ostroznie po chwili — widze, ze wam nie za bardzo sie podobalo?…
— No cos ty! — zawolal Zylin. — Tylko ja juz widzialem ten film, no i za stary jestem na te wszystkie bagna. Sam po nich chodzilem i wiem, jak tam jest naprawde.
Jura wzruszyl z niezadowoleniem ramionami.
— Uwierz mi, przyjacielu, nie o bagna tu chodzi — Zylin odchylil sie na oparcie fotela i przyjal ulubiona pozycje: odchylona glowa, palce splecione na karku i rozlozone lokcie. — Nie mysl, ze to aluzja do roznicy wieku pomiedzy nami. Nie. To przeciez nieprawda, ze bywaja dzieci i bywaja dorosli. Nie. Tak naprawde jest to znacznie