slyszalem, ze pusciliscie Millera na Tetyde. Nawet to, co wam dajemy, tracicie. Szerszen pokrecil glowa.

— Drogi Wladimirze Siergiejewiczu — oswiadczyl — ja mam pracowac, a nie przygotowywac specjalistow. Rzeczywiscie, Miller. Nie powiem, porzadny atmosfernik, dwadziescia niezlych prac. Ale na Dionie trzeba realizowac program, a nie nadskakiwac Millerom. I takich jak on niech instytut trzyma u siebie. Nam tutaj potrzebna jest zdyscyplinowana mlodziez… Kto tam siedzi w dziale koordynacji? Ciagle Barkan?

— Tak — powiedzial Jurkowski.

— Wlasnie widac.

— No, no, Barkan to porzadny pracownik. Ale teraz otwarto piec nowych obserwatoriow w przestrzeni. I wszyscy potrzebuja ludzi.

— Towarzysze! — wykrzyknal Szerszen. — Trzeba umiec planowac! Obserwatoriow naotwierali, a specjalistow nie przybywa! Przeciez tak nie mozna!

— Dobrze-przyznal rozbawiony Jurkowski. — Waszego… n-niezadowolenia, nie omieszkam przekazac Barkanowi. Wlasnie, Wladyslawie, szykujcie wasze pretensje i skargi. W sprawie ludzi, sprzetu. Korzystajcie z okazji, macie przed soba przedstawiciela wladzy, zdolnego decydowac i karac, wyzszej wladzy, Wladyslawie — Szerszen w zdumieniu uniosl brwi. — Rozmawiacie z generalnym inspektorem MZKK.

Szerszen drgnal.

— Wiec to tak! — powiedzial powoli. — Tego sie nie spodziewalem! — usmiechnal sie. — A ja duren zachodze w glowe, jak to sie stalo, ze szef swiatowej planetologii, tak nagle, bez uprzedzenia… Ciekawe, w wyniku jakich oszczerstw nasza malutka Diona dostapila zaszczytu generalnej wizyty?

Znowu sie rozesmiali.

— Posluchajcie, Wladyslawie — rzekl Jurkowski. — Jestesmy zadowoleni z pracy waszego obserwatorium i o tym wiecie. Jestem z was bardzo zadowolony. Dobrze… p-pracujecie. I wcale nie miatem zamiaru niepokoic was w moim… o-oficjalnym charakterze. Ale chodzi o ludzi. Niejakie, powiedzialbym, zrozumiale zdumienie budzi fakt, ze u was… W u-ubieglym roku zakonczono u was dwadziescia prac. Dobrych prac. Niektore znamienite. Na przyklad… t- ta o okresleniu glebokosci ezosferycznych warstw po konfiguracji cienia pierscieni. To dobre prace. Ale nie ma wsrod nich ani jednej samodzielnej. Szerszen i Szatrowa… Szerszen i Awerin… Powstaje pytanie: czemu nie po prostu Awerin i Szatrowa? Czemu nie po prostu Swirski? Mozna odniesc wrazenie, ze prowadzicie swoja mlodziez na pasku. Zgadzam sie, ze najwazniejszy jest rezultat, zwyciezcow sie nie sadzi… a-ale przy calym waszym obciazeniu, nie macie prawa zapominac, ze przygotowujecie specjalistow, ktorzy predzej czy pozniej beda musieli zaczac samodzielna prace. I uczyc nastepnych. Co wy na to?

— Sluszne pytanie, Wladimirze Siergiejewiczu — rzekl Szerszen po chwili milczenia. — Ale jak na nie odpowiedziec — nie mam pojecia. Wiem, ze wyglada to podejrzanie. Powiedzialbym, ohydnie. Kilka razy probowalem odmowic wspolautorstwa, zeby po prostu zachowac twarz. I wyobrazcie sobie, nie pozwalaja mi. Ale ja ich rozumiem! Na przyklad Tola Krawiec. — Poklepal dlonia po fotokorekcie. — Wspanialy obserwator. Mistrz pomiarow precyzyjnych. Doskonaly inzynier. Ale… — Rozlozyl rece. — Czy ma za malo doswiadczenia, czy co… Ogromny, niebywale interesujacy material obserwacyjny i praktycznie absolutna niezdolnosc przeprowadzenia wykwalifikowanej analizy rezultatow. Rozumiecie, Wladimirze Siergiejewiczu, przeciez jestem uczonym, boli mnie sama mysl, ze mozna bylo zmarnowac taki material, publikujac go w stanie surowym, zeby wnioski wyciagal Abdul Kadyrowicz… A dlaczego, z jakiej niby racji? Nie wytrzymuje, siadam, zaczynam interpretowac sam. A chlopak ma ambicje. W ten sposob mamy Szerszen i Krawiec.

— Taak — powiedzial Jurkowski. — Zdarza sie. Ale wy sie nie denerwujcie, nikt niczego strasznego nie podejrzewa… Przeciez was znamy. Tak. Anatolij Krawiec. Wydaje sie, ze go sobie… p-przypominam. Taki potezny. Bardzo uprzejmy. Tak, tak, przypominam sobie. Pamietam, byl z niego bardzo pilny student. Ale myslalem, ze on jest na Ziemi, w Abastumani… t-tak. Opowiedzcie mi, prosze, o waszych pracownikach. Juz ich wszystkich zapomnialem.

— Coz — rzekl Szerszen. — To nie bedzie trudne. Jest nas tu osmiu ludzi na calej Dionie. Ditza i Oleniewa pomijam, to inzynierowie, kontrolerzy. Zdolni, kompetentni, ani jednej awarii w ciagu trzech lat. O mnie tez nie bedziemy mowic, w sumie zostanie nam piecioro, wlasciwie samych astronomow. Awerin, astrofizyk. Bardzo obiecujacy, cenny robotnik, ale na razie zbytnio sie rozprasza. Osobiscie nigdy mi sie to w ludziach nie podobalo. Dlatego wlasnie nie dogadalismy sie z Millerem. Tak. Witalij Swirski. Tez astrofizyk.

— Pozwolcie — przerwal mu Jurkowski, rozjasniony. — Awerin i Swirski! Jakze… co to byli za przyjaciele! Pamietam, bylem w kiepskim nastroju i scialem na egzaminie Awerina. Swirski odmowil zdawania u mnie. Bardzo dobrze pamietam ten wzruszajacy bunt… To byla przyjazn!

— Teraz troche sie od siebie odsuneli — stwierdzil ze smutkiem Szerszen.

— A co sie… s-stalo?

— Dziewczyna — odparl gniewnie Szerszen. — Obaj zakochali sie po uszy w Zinie Szatrowej…

— Pamietam! — Wykrzyknal Jurkowski. — Malutka, wesola, oczy niebieskie, jak… n-niezapominajki. Wszyscy ja adorowali, a ona tylko z nich zartowala. Taka z niej byla zartownisia.

— Teraz sie zmienila — powiedzial Szerszen. — Zaplatalem sie w tych sercowych sprawach. Tak, Wladimirze Siergiejewiczu, w tej kwestii zawsze wystepowalem i bede wystepowal przeciwko wam. Odlegle bazy to nie miejsce dla mlodych dziewczat.

— Zostawmy to, Wladyslawie. — Jurkowski sposepnial.

— Ale nie w tym rzecz. Ja tez duzo sie spodziewalem po tej parze. Awerin i Swirski… A oni zazadali roznych tematow. Teraz ich stary temat opracowujemy ja i Awerin, a Swirski pracuje oddzielnie. Wlasnie, Swirski. Spokojny, opanowany, moze nieco zbyt flegmatyczny. Chce postawic go na moim miejscu, gdy pojde na urlop. Jeszcze nie do konca samodzielny, trzeba mu pomagac. O Toli Krawcu wam opowiadalem. Zina Szatrowa… — Szerszen zamilkl i podrapal sie po karku. — Dziewczyna! — wykrzyknal. — Madra, zna sie na swojej robocie, ale… taka dziewczynska. Emocje. Zreszta, nie zglaszam pretensji do jej pracy. Na swoj chleb na Dionie zarabia. I wreszcie, Bazanow.

Szerszen zamilkl i zamyslil sie. Jurkowski zerknal na fotokorekte, po czym nie wytrzymal, zsunal wieko zacisku, zaslaniajace karte tytulowa. „Szerszen i Krawiec — przeczytal. — Pylowa skladowa pasow Saturna”. Westchnal i przeniosl wzrok na Szerszenia.

— No wiec? — spytal. — Co z tym… B-Bazanowem?

— Bazanow to doskonaly pracownik — powiedzial zdecydowanie Szerszen. — Troche niepokorny, ale jasny, swiezy umysl. Tylko ciezko z nim wspolpracowac.

— Bazanow… nie pamietam. Czym sie zajmuje?

— Atmosfera. Problem polega na rym, ze straszny z niego skrupulant. Praca gotowa, jeszcze Miller mu pomagal, pora publikowac — a on nie! Ciagle z czegos niezadowolony, cos mu sie wydaje nieuzasadnione… Sa tacy samokrytyczni ludzie. Samokrytyczni i uparci. Od dawna korzystamy z jego rezultatow, a powolac sie na niego nie mozemy, glupia sytuacja… Ale szczerze mowiac, nie bardzo sie tym przejmuje. Poza tym, on jest taki uparty i drazliwy.

— Tak — przyznal Jurkowski — taki byl z niego… b-bardzo samodzielny student. Tak… bardzo. — Jakby niechcacy siegnal po fotokorekte i niby w roztargnieniu zaczal kartkowac. — Tak… i-interesujace. A tej pracy jeszcze nie widzialem.

— To moja ostatnia — usmiechnal sie Szerszen. — Korekte zapewne sam zawioze na Ziemie, jadac na urlop. Paradoksalne rezultaty, Wladimirze Siergiejewiczu. Fascynujace. Spojrzcie tylko…

Szerszen obszedl stol i pochylil sie nad Jurkowskim. Do drzwi ktos zastukal.

— Przepraszam, Wladimirze Siergiejewiczu — powiedzial Szerszen i wyprostowal sie.

Przez niski owalny luk wszedl zgiety wpol koscisty blady chlopak. Jurkowski poznal go — to byl Pietia Bazanow, dobroduszny, bardzo sprawiedliwy, madry i serdeczny. Jurkowski juz zaczal sie do niego zyczliwie usmiechac, ale Bazanow tylko chlodno skinal glowa, po czym podszedl do stolu i polozyl teczke przed Szerszeniem.

— Oto wyliczenia — powiedzial. — Wspolczynniki absorpcji.

— Coz to, Piotrze… n-nawet przywitac sie ze mna nie chcecie? — rzekl Jurkowski spokojnie.

Bazanow powoli zwrocil do niego swoja chuda twarz i popatrzyl na niego, mruzac oczy.

— Przepraszam, Wladimirze Siergiejewiczu-powiedzial. — Dzien dobry. Obawiam sie, ze troche sie zapomnialem.

— Obawiam sie, ze rzeczywiscie troche sie zapomnieliscie, Bazanow — odezwal sie polglosem Szerszen.

Bazanow wzruszyl ramionami i wyszedl, zatrzaskujac za soba luk. Jurkowski wyprostowal sie gwaltownie i

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату