— No co, Jura, chcecie…

Przerwal mu delikatny trel wezwania radiofonu. Krawiec przeprosil i pospiesznie wyciagnal z kieszeni radiofon.

— Anatolij? — spytal gleboki glos.

— Tak, to ja, Wladyslawie Kimowiczu. — Anatolij, odwiedz Bazanowa. Jest w bibliotece. Krawiec zerknal na Jure.

— U mnie… — zaczal.

Glos w radiofonie nagle sie oddalil.

— Dzien dobry, Wladimirze Siergiejewiczu… Tak, tak schematy przygotowane…

Polaczenie zostalo przerwane, daly sie slyszec krotkie sygnaly. Krawiec wsunal radiofon do kieszeni i niezdecydowanie patrzyl na Zine i Jure.

— Bede musial pojsc — powiedzial. — Dyrektor prosi, zebym pomogl naszemu specjaliscie od atmosfery… Zina, badz tak mila, pokaz naszemu gosciowi obserwatorium. Wez pod uwage, ze to dobry przyjaciel Wladimira Siergiejewicza. Trzeba przyjac go jak najlepiej.

Zina nie odzywala sie slowem, jakby nie slyszala slow Krawca. Pochylila sie nad maszyna. Krawiec usmiechnal sie smutnie do Jury, uniosl brwi, lekko rozlozyl rece i wyszedl.

Jura podszedl do pulpitu i ukradkiem popatrzyl na dziewczyne. Miala mila i jakby znuzona twarz. Co to wszystko znaczy: Wladimir Siergiejewicz rzeczywiscie przyjechal tu na inspekcje? Wez pod uwage, ze to dobry przyjaciel Wladimira Siergiejewicza. Niech was tartary pochlona! Jura czul, ze to wszystko oznacza cos niedobrego i odczuwal silna potrzebe wlaczenia sie do wydarzen. Po prostu nie mogl odejsc i zostawic tego wszystkiego tak, jak bylo. Znowu popatrzyl na Zine. Dziewczyna pilnie pracowala. Jura jeszcze nigdy nie widzial, zeby taka mila dziewczyna byla rownie smutna i milczaca. Ktos ja musial skrzywdzic, pomyslal nagle. Jasne jak Slonce, ze ktos ja skrzywdzil. Jesli na twoich oczach skrzywdzono czlowieka, ty tez jestes winien, przypomnialo mu sie machinalnie. No dobra…

— Co to? — spytal glosno Jura i wskazal palcem pierwsza z brzegu migajaca lampke.

Zina drgnela i podniosla glowe.

— To? — Po raz pierwszy podniosla na niego oczy. Miala intensywnie niebieskie, ogromne oczy.

— Tak, wlasnie to — powiedzial odwaznie Jura. Zina nie odrywala od niego wzroku.

— Powiedzcie mi — zaczela — bedziecie u nas pracowac?

— Nie — rzekl Jura i podszedl do stolu. — Nie bede u was pracowal. Jestem tu przejazdem. Nie jestem zadnym przyjacielem Wladimira Siergiejewicza, ledwie sie znamy. I nie jestem zadnym pupilkiem, tylko spawaczem prozniowym.

Przesunela dlonia po twarzy.

— Chwileczke — wyszeptala. — Spawaczem? Dlaczego spawaczem?

— A dlaczego nie? — spytal Jura.

Czul, ze w jakis niezrozumialy dla niego sposob jego zawod ma teraz ogromne znaczenie i ze dla tej dziewczyny to dobrze, ze on jest wlasnie spawaczem, a nie kims innym. Jeszcze nigdy Jura nie cieszyl sie tak, ze jest spawaczem.

— Przepraszam — tlumaczyla sie dziewczyna. — Pomylilam was z kims.

— Z kim?

— Nie wiem. Myslalam… Nie wiem. To niewazne. Jura obszedl stol dookola i zatrzymal sie obok niej.

— Opowiadajcie — zazadal. — Co?

— Wszystko. Wszystko, co sie tu dzieje.

Nagle Jura zobaczyl, ze na blyszczaca wypolerowana powierzchnie stolu kapia male kropelki. Poczul, ze zaczyna go dlawic w gardle.

— No nie — powiedzial gniewnie.

Zina potrzasnela glowa. Jura przestraszony obejrzal sie na luk i rzekl groznie:

— Przestancie beczec! Co za wstyd!

Podniosla glowe. Miala zalosna, mokra twarz, a oczy jeszcze bardziej podpuchniete.

— Gdyby… was… tak — wykrztusila.

Jura wyciagnal chusteczke i polozyl na jej mokrej dloni. Zaczela ocierac policzki.

— Ktos was skrzywdzil? — spytal cicho Jura. — Krawiec? Zaraz pojde i morde mu obije, chcecie?

Zlozyla chusteczke i sprobowala sie usmiechnac.

— Powiedzcie, naprawde jestescie spawaczem prozniowym? — spytala.

— Tak. Tylko prosze, nie placzcie juz. Pierwszy raz widze czlowieka, ktory placze na widok spawacza.

— Czy to prawda, ze Jurkowski przywiozl do obserwatorium swojego protegowanego?

— Jakiego protegowanego? — zdumial sie Jura.

— U nas mowili, ze Jurkowski chce posadzic na Dionie swojego pupila, astrofizyka…

— Co za brednie! — zdumial sie Jura. — Na pokladzie jest tylko Jurkowski, zaloga i ja. Zadnych astrofizykow.

— Naprawde?

— Naprawde, naprawde! I w ogole — Jurkowski i pupile! Co za pomysl! Kto wam to powiedzial? Krawiec? — Pokrecil glowa. — Dobrze. — Jura wymacal noga taboret i usiadl. — Opowiadajcie. Wszystko opowiadajcie. Kto was skrzywdzil?

— Nikt — szepnela cicho. — Po prostu jestem zlym pracownikiem. W dodatku obdarzonym chwiejna psychika. — Usmiechnela sie niewesolo. — Nasz dyrektor w ogole jest przeciwny kobietom w obserwatorium. Dobrze, ze nie odeslal mnie od razu. Chyba bym sie ze wstydu spalila. Na Ziemi musialabym zmienic specjalizacje, a wcale nie mam ochoty. Tutaj wprawdzie i tak nic mi nie wychodzi, ale za to jestem w obserwatorium, u wielkiego uczonego. Kocham to wszystko. — Goraczkowo przelknela sline. — I myslalam, ze mam powolanie…

— Pierwszy raz slysze — syknal przez zeby Jura — zeby czlowiek kochal swoja prace i zeby mu nic nie wychodzilo.

Wzruszyla ramionami.

— Przeciez kochacie to, co robicie? — Tak…

— I nic wam nie wychodzi?

— Nie mam talentu — powiedziala.

— Jak to mozliwe?

— Nie wiem.

Jura przygryzl wargi i zamyslil sie.

— Posluchajcie — powiedzial. — Posluchajcie, Zina, a jak inni? — Kto?

— Inni w obserwatorium… Zina westchnela.

— Wszyscy sie bardzo zmienili. Bazanow wszystkich nienawidzi, a tych dwoch glupkow wyobrazilo sobie nie wiadomo co, poklocili sie i teraz ani ze mna, ani ze soba nie rozmawiaja…

— A Krawiec?

— Krawiec to slugus — oswiadczyla obojetnie. — Jego to nie obchodzi. — Nagle popatrzyla na Jure stropiona. — Tylko nie mowcie tego nikomu. Wtedy juz zupelnie nie bede miala zycia. Zaczna sie rozne uwagi, pretensje, rozwazania o istocie kobiecej natury…

Jura patrzyl na nia zwezonymi oczami.

— Jak to? — powiedzial. — 1 nikt o tym nie wie?

— A kogo to interesuje? — Usmiechnela sie zalosnie. — Przeciez to najlepsze z dalekich obserwatoriow…

Luk otworzyl sie na osciez. Ten sam jasnowlosy chlopak wsunal sie po pas do pokoju, utkwil wzrok w Jurze, nieprzyjemnie zmarszczyl nos, spojrzal na Zine, potem znowu na Jure. Zina wstala.

— Poznajcie sie — powiedziala drzacym glosem. — To Swirski, Witalij Swirski, astrofizyk. A to Jurij Borodin…

— Przekazujesz prace? — spytal nieprzyjemnym tonem Swirski. — To nie przeszkadzam.

Zaczal zamykac luk, ale Jura podniosl reke.

— Jedna chwileczke — powiedzial.

— Nawet nie jedna — wyszczerzyl sie uprzejmie Swirski. — Ale innym razem. Teraz nie chcialbym zaklocac waszego tete-a-tete, kolego.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату