Bykow wlaczyl automatyczny wyszukiwacz i strzalka popel-zla po skali, zatrzymujac sie na kazdej dzialajacej stacji:…osiemdziesiet hektarow baterii selenowych dla oranzerii, czterdziesci kilometrow miedzianego drutu szesc setnych, dwadziescia kilometrow……masla nie ma, cukru nie ma, zostalo sto paczek „Herkulesa”, suchary i kawa. A, i jeszcze papierosow nie ma…..
Q-2, Q2 nic nie rozumiem… co on ma za radiostacje?… Q-2 daje namiar. Raz, dwa, trzy……bardzo tesknie. Kiedy wreszcie wrocisz? I dlaczego nie piszesz? Caluje, twoja Anna. Kropka. Czang, nie boj sie, to bardzo proste. Bierzesz calke wymienna… Siodmy, siodmy, dla was oczyszczono trzeci sektor. Siodmy, ladujcie w trzecim sektorze… Sasza, kraza plotki, ze jakis inspektor generalny przylecial. Moze nawet sam Jurkowski…
— Wystarczy — przerwal seans Jurkowski. — Szukaj Tytana. Parszywcy — warknal. — Juz wiedza.
— Ciekawe — rzekl wieloznacznie Bykow. — Jest ich w systemie zaledwie stu piecdziesieciu, a tyle szumu…
Radiostacja trzeszczala i wyla. Bykow dostroil i zaczal mowic do mikrofonu:
— Tytan, Tytan, ja „Tachmasib”. Tytan, Tytan.
— Tytan slucha — odezwal sie kobiecy glos.
— Generalny inspektor Jurkowski wzywa dyrektora systemu — Bykow popatrzyl wesolo na Jurkowskiego. — Dobrze mowie, Wolodia? — spytal w mikrofon.
Jurkowski skinal glowa przychylnie.
— Halo, halo, „Tachmasib”! — glos kobiety stal sie drobine zdenerwowany. — Poczekajcie chwileczke, polacze was z dyrektorem.
— Czekamy — powiedzial Bykow i podsunal mikrofon Jurkowskiemu.
Jurkowski odchrzaknal.
— Lizoczka! — krzyknal ktos w glosniku. — Daj no mi dyrektora, szybciutko!
— Zwolnijcie czestotliwosc — odparla srogo kobieta. — Dyrektor jest zajety.
— Jak to — zajety? — spytal urazony glos. — Ferenc, to ty? Znowu bez kolejki?
— Zwolnijcie czestotliwosc — powiedzial surowo Jurkowski.
— Wszyscy maja zwolnic czestotliwosc — rozlegl sie powolny, skrzypiacy glos. — Dyrektor slucha generalnego inspektora Jurkowskiego.
— A niech mnie… — przestraszyl sie ktos. Jurkowski zadowolony z reakcji spojrzal na Bykowa.
— Zajcew — rzekl. — Dzien dobry, Zajcew.
— Dzien dobry, Wolodia — zaskrzypial dyrektor. — Co cie tu sprowadza?
— Ja… d-do ciebie na inspekcje. Przybylem wczoraj. Prosto na Dione. Szerszenia zdjalem. Szczegoly pozniej. Posluchaj, zrobimy… t-tak. Na miejsce Szerszenia przyslij Millera… Szerszenia postaraj sie jak mozna najszybciej odeslac na Ziemie. I jeszcze jednego, nazwisko Krawiec. Z mlodych, ale wczesniejszy. Dopilnuj tego osobiscie i wez pod uwage, ze jestem z ciebie niezadowolony. Mogles sie z tym uporac wczesniej, sam. Dalej… — Jurkowski zamilkl. W eterze panowala pelna szacunku cisza. — Wyznaczylem sobie dalsza trase. Teraz ide na „Pierscien 1”, zatrzymam sie tam na dwie, trzy doby, a potem zajrze do ciebie na Tytana. Wydaj polecenie, zeby przygotowali paliwo dla „Tachmasiba”. I jeszcze jedno. — Jurkowski znowu zamilkl. — Mam na pokladzie jednego chlopaka, spawacza prozniowego. Z grupy ochotnikow, pracujacych u ciebie na Rhei. Badz tak dobry, poradz, gdzie go wysadzic, zeby natychmiast odeslali go na Rhee. — Jurkowski znowu zamilkl. W eterze bylo cicho. — Slucham cie — powiedzial w koncu.
— Jedna chwile — rzekl dyrektor. — Sprawdzamy. A ty co, jestes na „Tachmasibie”?
— Tak — odparl Jurkowski. — Obok mnie siedzi Aleksiej. Michail Antonowicz krzyknal:
— Pozdrowienia dla Fiedienki!
— Misza przekazuje ci pozdrowienia. — A Grigorij tez jest z toba?
— Nie. To nie wiesz? — zdziwil sie Jurkowski.
W eterze zapadla cisza. Potem skrzypiacy glos ostroznie zapytal:
— Cos sie stalo?
— Nie, nie — odparl Jurkowski. — Po prostu zabroniono mu latac. Juz rok.
W eterze rozleglo sie westchnienie.
— Taak — powiedzial dyrektor. — Nam wkrotce tez zabronia.
— Mam nadzieje, ze jeszcze niepredko — rzekl sucho Jurkowski. — No, jak tam twoje informacje?
— Wiec tak — zwlekal Zajcew. — Minute. Sluchaj. Na Rhee spawacz nie ma po co leciec. Ochotnikow przerzucilismy na „Pierscien 2”. Tam sa potrzebniejsi. Jesli sie uda, wyslesz go na „Pierscien 2” prosto z „Pierscienia 1”. Jesli nie — wyleci z Tytana.
— Co znaczy — uda sie, nie uda sie?
— Dwa razy na dekade na Pierscien chodza Szwajcarzy, woza prowiant. Mozliwe, ze zastaniesz szwajcarski bot na „Pierscieniu 1”
— Rozumiem. No coz, dobrze. Poki co, nic wiecej do ciebie nie mam. Na razie.
— Spokojnej plazmy, Wolodia — zegnal go dyrektor. — Nie zwalcie sie w Saturna.
— A niech cie — warknal Bykow i wylaczyl radiostacje.
— Wszystko jasne, kadecie? — spytal Jurkowski.
— Jasne — westchnal Jura.
— Co, niezadowolony?
— Nie, wszystko jedno gdzie sie pracuje — powiedzial Jura. — Nie w tym rzecz.
Obserwatorium „Pierscien 1” poruszalo sie w plaszczyznie Pierscienia Saturna po orbicie kolowej i robilo pelny obrot w ciagu czternastu i pol godziny. Stacja byla mloda, skonczono ja budowac dopiero przed rokiem. Zaloga skladala sie z dziesieciu planetologow zajmujacych sie badaniem Pierscienia i czterech inzynierow kontrolnych. Inzynierowie mieli huk roboty: niektore agregaty, systemy grzewcze, regeneratory tlenowe i hydrosystem ciagle jeszcze nie byly wyregulowane. Zwiazane z tym niewygody nie przeszkadzaly zbytnio planetologom, zwlaszcza ze wiekszosc czasu spedzali w kosmoskafach plywajac nad Pierscieniem.
Praca planetologow Pierscienia w systemie Saturna miala ogromne znaczenie. Liczono, ze w Pierscieniu odnajda wode, zelazo, rzadkie metale — to daloby systemowi autonomie pod wzgledem zaopatrzenia w paliwo i materialy. Co prawda, nawet gdyby poszukiwania zakonczyly sie sukcesem, wykorzystanie tych znalezisk i tak byloby na razie niemozliwe. Nie mieli takiego urzadzenia, pocisku, ktory moglby wejsc w lsniace warstwy pierscienia Saturna i powrocic nie uszkodzony.
Aleksiej Pietrowicz Bykow podprowadzil „Tachmasiba” do zewnetrznej linii dokow i ostroznie przycumowal. Podejscie do sztucznych satelitow to sprawa delikatna, wymagajaca mistrzostwa i zegarmistrzowskiej precyzji. W takich wypadkach Aleksiej Pietrowicz wstawal z fotela i sam wchodzil na mostek. Przy zewnetrznych dokach stal juz jakis bot, sadzac po obrysach — tankowiec.
— Stazysto — powiedzial Bykow. — Macie szczescie. Pakujcie walizke.
Jura nie odezwal sie.
— Zaloga na lad — oglosil Bykow. — Jesli zaprosza was na kolacje, nie zapomnijcie o obowiazkach. To nie hotel. A najlepiej wezcie ze soba konserwy i wode mineralna.
— Zwiekszymy cyrkulacje — dodal polglosem Zylin.
Z zewnatrz dalo sie slyszec skrzypienie i zgrzyt — to dyzurny dyspozytor mocowal do zewnetrznego luku „Tachmasiba” hermetyczne nadproze. Po pieciu minutach oznajmil przez radio: Mozna wychodzic. Tylko ubierzcie sie cieplo.
— Dlaczego? — spytal Bykow.
— Regulujemy klimatyzacje — odpowiedzial dyzurny i wylaczyl sie.
— Co to znaczy cieplo? — zdenerwowal sie Jurkowski. — Co mam zalozyc — flanele? Albo, jak to sie nazywalo? Walonki? Pikowane kurtki? Waciaki?
— Wez sweter. Wloz cieple skarpety. Kurtke futrzana z elektrycznym ogrzewaniem — powiedzial Bykow.
— Wloze pulower — stwierdzil Michail Antonowicz. — Mam bardzo ladny pulower. Z zaglem.
— A ja nie mam nic — westchnal ze smutkiem Jura. — Moge tylko wlozyc kilka podkoszulkow.
Skandal — oburzyl sie Jurkowski. — Ja tez nic nie mam.
— Wez swoj szlafrok — poradzil Bykow i udal sie do swojej kajuty.