Do obserwatorium weszli wszyscy razem, ubrani roznie i cieplo. Bykow mial na sobie grenlandzka futrzana kurtke. Michail Antonowicz wlozyl kurtke i unty. Unty byly pozbawione magnetycznych podkow i Michaila Antonowicza ciagneli jak balon na uwiezi. Zylin wlozyl jeden sweter, a jeden dal Jurze. Procz tego Jura mial na sobie futrzane spodnie Bykowa, ktore siegaly mu pod pachy. Futrzane spodnie Zylina oraz pulower Michaila Antonowicza z zaglem i biala marynarke mial na sobie Jurkowski.
W kesonie powital ich dyzurny dyspozytor w podkoszulku i kapielowkach. W kesonie panowal potworny upal, jak w lazni szwedzkiej.
— Dzien dobry — powital ich dyspozytor. Spojrzawszy na gosci spochmurnial. — Przeciez powiedzialem, zeby ubrac sie cieplo. Zamarzniecie w pantoflach.
— Wy co, mlody czlowieku, zarty sobie stroicie? — powiedzial zlowieszczo Jurkowski.
Dyspozytor spojrzal na niego zdumiony.
— Jakie zarty? W mesie jest minus pietnascie stopni. Bykow otarl pot z czola i powiedzial:
— Idziemy.
Z korytarza buchnal lodowaty chlod, wdarly sie kleby pary. Dyspozytor objal sie rekami i krzyknal:
— Blagam, szybciej!
Obicie korytarza bylo miejscami rozebrane i zolta siatka termoelementow bezwstydnie blyszczala blekitnym swiatlem. Obok mesy wpadli na inzyniera kontrolera. Inzynier mial na sobie bardzo drugie futro, spod ktorego wystawal blekitny podkoszulek. Na glowie widniala czapka uszanka.
Jurkowski drgnal ze zlosci i otworzyl drzwi do mesy.
W mesie przy stole siedzialo pieciu przypietych pasami ludzi, w futrach z podniesionymi kolnierzami. Byli podobni do posterunkowych z czasow Aleksieja Tiszajszego i ciagneli goraca kawe z przezroczystych termosow. Na widok Jurkowskiego jeden z nich odchylil kolnierz i wypuszczajac obloczek pary powiedzial:
— Dzien dobry, Wladimirze Siergiejewiczu. Chyba ubraliscie sie za lekko. Siadajcie. Kawy?
— Co sie tu u was dzieje? — spytal Jurkowski.
— Regulujemy — odparl ktos.
— A gdzie Markuszyn?
— Markuszyn czeka na was w kosmoskafie. Tam jest cieplo.
— Zaprowadzcie mnie.
Jeden z planetologow wstal i wyplynal z Jurkowskim na korytarz. Drugi, chudy rozczochrany chlopak, zwrocil sie do nich:
— Powiedzcie, czy wsrod was sa jeszcze jacys generalni inspektorzy?
— Nie — odrzekl Bykow.
— W takim razie powiem wprost — pieskie zycie. Wczoraj w calym obserwatorium bylo plus trzydziesci, w mesie nawet trzydziesci trzy. Noca temperatura nagle spadla. Odmrozilem sobie piete. Przy takich skokach temperatury nikt nie ma specjalnej ochoty pracowac, dlatego pracujemy po kolei w kosmoskafach. Tam jest atomowa klimatyzacja. U was sie to nie zdarza?
— Zdarza — rzekl Bykow. — W czasie awarii.
— I to tak przez caly rok? — spytal z przerazeniem i wspolczuciem Michail Antonowicz.
— Nie, skad! Dopiero z miesiec. Wczesniej skoki temperatur nie byly tak duze. Ale zorganizowalismy brygade pomagajaca inzynierom i… sami widzicie.
Jura starannie ssal goraca kawe. Czul, ze zamarza.
— Brr — wzdrygnal sie Zylin. — Nie ma tu jakiejs oazy? Planetolodzy spojrzeli na siebie.
— Chyba tylko w kesonie — odparl jeden.
— Albo pod prysznicem — rzekl drugi. — Ale tam jest wilgoc.
— Bardzo niewygodnie — poskarzyl sie Michail Antonowicz.
— Wiecie co — zaproponowal Bykow. — Chodzmy wszyscy do nas.
— Ech — rzekl chudy planetolog. — A potem znowu tu wracac?
— Chodzmy, chodzmy — ponaglil Michail Antonowicz. — Tam sobie porozmawiamy.
— To wbrew zasadom goscinnosci — opieral sie chudy Zapadla cisza.
— Ale zabawnie siedzimy — cztery na cztery — powiedzial Jura. — Jak w turnieju szachowym.
Wszyscy spojrzeli na niego.
— Chodzmy do nas — zdecydowal Bykow, wstajac.
— Jakos niezrecznie — odezwal sie jeden z planetologow. — Posiedzmy jednak u nas. Moze uda nam sie pogadac.
— U nas jest cieplo — powiedzial Zylin. — Malutki ruch regulatora i bedzie jeszcze cieplej. Posiedzimy w lekkich ubraniach i nie bedziemy pociagac nosami.
Do mesy wsunal sie posepny czlowiek w futrze na golym ciele. Patrzac w sufit, powiedzial nieuprzejmie:
— Bardzo was przepraszam, ale musicie sie jednak rozejsc do kajut. Za piec minut nie bedzie tu powietrza.
Czlowiek skryl sie. Bykow bez slowa podazyl w strone wyjscia. Wszyscy ruszyli za nim.
W triumfalnej ciszy przeszli przez korytarz, zachlysneli sie goracym powietrzem w pustym kesonie i weszli na poklad „Tachmasiba”. Chudy planetolog szybko sciagnal z siebie futro i marynarke i zaczal odplatywac szalik. Ciepla odziez wcisneli do sciennej szafy. Potem nastapila wzajemna prezentacja i usciski lodowatych rak. Chudy przedstawil sie jako Rafael Gorczakow. Pozostali nazywali sie: Josef Vlczek, Jewgienij Sadowski i Pawel Szemiakin. Gdy juz odtajali, okazali sie wesolymi i rozmownymi chlopakami. Duzo o sobie opowiadali. Okazalo sie, ze Gorczakow i Sadowski zajmuja sie badaniem turbulentnych ruchow w Pierscieniu, nie sa zonaci, lubia Grina i Strogowa, wola kino od teatru, a obecnie czytaj a Proby Montaigne’a, neorealistycznego malarstwa nie rozumieja, ale nie wykluczaja, ze cos w nim jest. Josef Ylczek szuka w Pierscieniu rudy zelaza metoda neutronowych odbic za pomoca bomb wybuchowych, z zawodu jest skrzypkiem, byl mistrzem Europy w biegu na czterysta metrow przez plotki, a do systemu Saturna trafil, mszczac sie na dziewczynie za jej chlod i obojetnosc. Pawel Szemiakin natomiast jest zonaty i ma dzieci, pracuje jako asystent w instytucie planetologii, wsciekle broni hipotezy sztucznego pochodzenia Pierscienia i ma zamiar polozyc glowe, ale przemienic hipoteze w teorie.
— Cala bieda w tym — mowil z zapalem — ze nasze kosmoskafy jako badawcze pociski nie wytrzymuja krytyki. Sa ciche i nietrwale. Gdy siedze w kosmoskafie nad Pierscieniem, chce mi sie plakac ze zlosci. To wszystko jest na wyciagniecie reki… A schodzenia w Pierscien absolutnie nam zabroniono. A jestem pewien, ze pierwszy zwiad w Pierscieniu od razu przynioslby cos interesujacego. Przynajmniej jakis punkt zaczepienia…
— Jaki na przyklad? — spytal Bykow. — Nno, nie wiem…
— Ja wiem — oswiadczyl Grigorij. — On ma nadzieja, ze znajdzie na jakims odlamku slad bosej stopy. Wiecie, jak on pracuje? Spuszcza sie jak najblizej Pierscienia i oglada odlamki przez powiekszajacy czterdziestokrotnie binoktar. I wtedy podchodzi z tylu potezny asteroid i wali go w rufe. Pasza wpada na binoktar i w czasie gdy on sie sklada, drugi asteroid…
— Glupoty — przerwal gniewnie Szemiakin. — Gdyby udalo sie udowodnic, ze Pierscien jest efektem rozpadu jakiegos ciala, to juz by bylo cos, a nam zabroniono sie zajmowac polowem odlamkow.
— To sie tak latwo mowi — zlapac odlamek — powiedzial Bykow. — Znam te prace. Pot sie z ciebie leje i nigdy do konca nie wiesz, kto kogo zlapal. W koncu sie okazuje, ze utraciles awaryjna rakieta i paliwa do bazy ci nie starczy. Nie, dobrze robia, ze zabraniaja tej glupoty.
— Ale za to, chlopcy, jakie to pasjonujace! Jaka to zywa, delikatna praca! — rozmarzyl sie Michail Antonowicz.
Planetolodzy popatrzyli na niego z pelnym szacunku zdumieniem. Jura nigdy by nie pomyslal, ze gruby, poczciwy Michail Antonowicz zajmowal sie kiedys polowaniem na asteroidy. Bykow spojrzal chlodno na Michaila Antonowicza i dzwiecznie odchrzaknal. Michail Antonowicz obejrzal sie na niego przestraszony i pospiesznie oswiadczyl:
— Ale to oczywiscie, bardzo niebezpieczne… Nieusprawiedliwione ryzyko. I w ogole nie ma takiej potrzeby…
— Wlasnie, a propos sladow — odezwal sie w zadumie Zylin. — Jestescie tu daleko od zrodel informacji i pewnie nie wiecie… — Popatrzyl na planetologow.
— O czym nie wiemy? — spytal Sadowski. Po wyrazie twarzy bylo widac, ze czuje silny glod informacji.
— Na wyspie Honsiu — zaczal Zylin — niedaleko od Dano-ura, w wawozie pomiedzy gorami Siramine