przebiegl z kata w kat.
— Co z toba? — spytal Bykow, patrzac podejrzliwie na jego ewolucje.
Jurkowski zatrzymal sie gwaltownie.
— Oto co, Aleksiej — powiedzial. — Umowilem sie z Markuszy-nem, daje mi kosmoskaf. Chce poleciec nad Pierscieniem. Absolutnie bezpieczny rejs, Aleksieju — Jurkowski nieoczekiwanie sie rozzloscil. — No i co tak patrzysz? Chlopaki lataja tak po dwa razy na dobe, juz od roku. Wiem, ze jestes uparty. Ale nie mam zamiaru schodzic w Pierscien. Podporzadkuje sie twoim zarzadzeniom. I ty uszanuj moja prosbe. Prosze cie w sposob najbardziej unizony, do licha. W koncu jestesmy przyjaciolmi czy nie?
— Wlasciwie o co ci chodzi? — spytal spokojnie Bykow. Jurkowski znowu przeszedl sie po pokoju.
— Daj mi Michaila — wyrzucil z siebie.
— Coo? — zdumial sie Bykow, prostujac sie powoli.
— Albo polece sam — odparl natychmiast Jurkowski. — A nie znam zbyt dobrze kosmoskafow.
Bykow milczal. Michail Antonowicz stropiony patrzyl to na jednego, to na drugiego.
— Chlopcy — odezwal sie. — Ja z przyjemnoscia… O czym tu mowic?
— Moglbym wziac pilota ze stacji — ciagnal Jurkowski. — Ale prosze o Michaila. Dlatego, ze Michail jest sto razy bardziej doswiadczony i ostrozny. Rozumiesz? Ostrozny!
Bykow milczal. Jego twarz pociemniala i sposepniala.
— Bedziemy bardzo ostrozni — zapewnial Jurkowski. — Bedziemy isc na wysokosci dwudziestu, trzydziestu kilometrow nad plaszczyzna, nie nizej. Zrobie kilka zdjec w duzej skali, popatrze sobie i za dwie godziny wrocimy.
— Aloszenka — rzekl niesmialo Michail Antonowicz. — Przeciez przypadkowe odlamki nad Pierscieniem sa bardzo rzadko spotykane. I wcale nie takie straszne…
Bykow w milczeniu patrzyl na Jurkowskiego. No i co z nim robic? — myslal. Co robic z tym szalencem? Michail ma chore serce. To jego ostami rejs. Przytepila mu sie reakcja, a w kosmoskafie jest reczne sterowanie. Ja nie moge sterowac kosmoskafami, Zylin tez nie. A mlodego pilota z nimi puscic… Juz oni by sie na pewno nawzajem przekonali, zeby wejsc w Pierscien. Dlaczego ja, stary duren, nie nauczylem sie sterowac kosmoskafami?
— Alosza — nalegal Jurkowski. — Bardzo cie prosze. Pewnie juz nigdy nie zobacze Pierscienia Saturna. Jestem stary, Alosza.
Bykow wstal i, nie patrzac na nikogo, w milczeniu wyszedl z mesy. Jurkowski zaslonil twarz dlonmi.
Co za nieszczescie! — powiedzial z zalem. — Dlaczego ja mam taka okropna reputacje? Co, Misza?
— Bardzo jestes nieostrozny, Wolodienka — rzekl Michail Antonowicz. — Naprawde, sam jestes sobie winien.
— A po co byc ostroznym? — spytal Jurkowski. — Prosze, powiedz mi, po co? Zeby dozyc do pelnej duchowej i cielesnej niemocy? Doczekac momentu, gdy zycie ci obrzydnie i umrzec z nudow w lozku? To smieszne, Michail, zeby tak sie trzasc nad wlasnym zyciem.
Michail Antonowicz pokrecil glowa.
— Jakis ty, Wolodienka — powiedzial cicho. — Jak mozesz tego nie rozumiec. Ty sobie umrzesz i po wszystkim. A po tobie ludzie zostana, przyjaciele. Wiesz, jak im bedzie gorzko? A ty tylko o sobie, Wolodienka, zawsze tylko o sobie.
— Ech, Misza — westchnal Jurkowski. — Nie bede sie z toba klocil. Powiedz mi lepiej, zgodzi sie Aleksiej, czy nie?
— Alez on juz sie zgodzil — stwierdzil Michail Antonowicz. — Nie widzisz tego? Ja z nim latam pietnascie lat, dobrze go znam.
Jurkowski znowu przebiegl sie po pokoju.
— A czy chociaz ty, Misza, chcesz leciec czy nie? — krzyknal. — Czy ty tez… zgadzasz sie?
— Bardzo chce — powiedzial Michail Antonowicz i poczerwienial. — Na pozegnanie.
Jura pakowal walizke. Nigdy nie umial spakowac sie jak nalezy, a teraz w dodatku sie spieszyl, zeby nikt nie zauwazyl, jak bardzo nie chce schodzic z „Tachmasiba”. Iwan stal obok i Jurze bylo tak strasznie smutno na mysl, ze zaraz beda sie zegnac i ze nigdy wiecej sie nie spotkaja.
Jak leci wrzucal do walizki bielizne, zeszyty z notatkami, ksiazki — rowniez Droga nad drogami, o ktorej Bykow powiedzial: Z chwila gdy ta ksiazka zacznie ci sie podobac, mozesz uwazac sie za doroslego. Iwan pogwizdujac, obserwowal Jure wesolymi oczami. Jura w koncu zamknal walizke, obejrzal ze smutkiem kajute i powiedzial:
— To chyba wszystko.
— Jak wszystko, to chodz sie pozegnac — rzekl Zylin.
Wzial od Jury niewazka walizke i poszli korytarzem, mijajac plywajace w powietrzu dziesieciokilogramowe hantle, mijajac prysznic i kuchnie, skad pachnialo kasza owsiana. Weszli do mesy. W mesie byl tylko Jurkowski. Siedzial przy pustym stole, obejmujac rekami lysiejaca glowe. Przed nim lezala przymocowana zaciskami samotna, pusta kartka papieru.
— Wladimirze Siergiejewiczu — powiedzial Jura. Jurkowski podniosl glowe.
— A, kadet — usmiechnal sie ze smutkiem. — Coz, pozegnajmy sie.
Uscisneli sobie dlonie.
— Jestem wam bardzo wdzieczny — powiedzial Jura.
— No, no — rzekl Jurkowski. — No, co tez ty, naprawde. Wiesz przeciez, ze nie chcialem cie brac. Ale nie mialem racji. Czego ci zyczyc na pozegnanie? Duzo pracuj, Jura. Pracuj rekami, pracuj glowa. Zwlaszcza nie zapominaj pracowac glowa. I pamietaj, ze prawdziwi ludzie to ci, ktorzy duzo mysla o wielu rzeczach. Nie pozwol leniuchowac komorkom. — Jurkowski popatrzyl na Jure ze znajomym wyrazem twarzy, jakby czekal, ze Jura wlasnie teraz, na jego oczach zmieni sie na lepsze. — Idz.
Jura sklonil sie niezrecznie i wyszedl z mesy. Przed drzwiami na mostek obejrzal sie. Jurkowski patrzyl w zadumie za nim, ale juz go chyba nie widzial. Jura wszedl na mostek. Michail Antonowicz i Bykow rozmawiali przy pulpicie sterowniczym. Gdy Jura wszedl, zamilkli i popatrzyli na niego.
— Tak — rzekl Bykow. — Jestes gotow, Jura. Iwan, odprowadzisz go.
— Do widzenia — powiedzial Jura. — Dziekuje. Bykow w milczeniu podal mu swa ogromna dlon.
— Bardzo wam dziekuje, Aleksieju Pietrowiczu — powtorzyl Jura. — 1 wam, Michaile Antonowiczu.
— Nie ma za co, Jurik, nie ma za co — odparl Michail Antonowicz. — Szczesliwej pracy. I koniecznie napisz list. Adresu nie zgubiles?
Jura w milczeniu poklepal sie po kieszeni na piersi.
— To i dobrze, to pieknie. Napisz, a jak zechcesz, przyjedz. Naprawde, gdy tylko wrocisz na Ziemie od razu przyjedz. U nas jest wesolo. Duzo mlodziezy. Moje memuary poczytasz.
Jura usmiechnal sie slabo.
— Do widzenia — powiedzial.
Michail Antonowicz pomachal dlugopisem, a Bykow zahuczal:
— Spokojnej plazmy, stazysto.
Jura i Zylin wyszli z mostku. Ostatni raz otworzyly sie i zamknely za Jura drzwi kesonu.
— Zegnaj, „Tachmasibie” — powiedzial Jura.
Szli niekonczacym sie korytarzem obserwatorium, gdzie bylo goraco jak w saunie, i dotarli na drugi poklad dokowy. Przed otwartym lukiem tankowca siedzial na malutkiej bambusowej laweczce dlugonogi rudy mezczyzna w rozpietym mundurze ze zlotymi guzikami i pasiastych szortach. Przegladajac sie w malutkim lusterku rozczesywal palcami rude bokobrody i wysuwajac szczeke, spiewal jakis tyrolski motyw. Na widok Jury i Bylina, schowal lusterko do kieszeni i wstal.
— Kapitan Korf? — spytal Zylin.
— Ja — odparl rudy.
— Na „Pierscien 2” dostarczycie tego oto towarzysza — powiedzial Zylin. — Zdaje sie, ze generalny inspektor z wami rozmawial?
— Ja — potwierdzil rudy kapitan Korf. — Barco dopsze. Bagasz? Zylin pokazal walizke.
— Ja — przemowil kapitan Korf po raz trzeci.
— No to zegnaj, Jurik — powiedzial Zylin. — Nie zwieszaj nosa na kwinte. No, co ty, jak slowo daje?