— A kto mu broni? — rzekl gniewnie Bykow. Widac bylo, ze jest bardzo niezadowolony z tej calej sytuacji.
— Opowiadaj, Jura — zachecal Zylin.
— Co tu opowiadac? — zaczal po cichu Jura. Po czym krzyknal: — To trzeba bylo widziec! I slyszec! Tych idiotow trzeba natychmiast ratowac! Obserwatorium, obserwatorium! To melina! Tutaj ludzie placza, rozumiecie? Placza!
— Spokojnie, kadecie — strofowal Jurkowski.
— Nie moge spokojnie! Mowicie, przeprosic… Nie bede przepraszal inkwizytora! Lobuza, ktory napuszcza dwoch glupkow na siebie i na dziewczyne! Gdzie macie oczy, generalny inspektorze? Te instytucje trzeba ewakuowac na Ziemie, bo niedlugo zaczna biegac na czworaka i gryzc!
— Uspokoj sie i opowiedz wszystko po kolei — powiedzial Zylin.
Jura opowiedzial. Jak spotkal sie z Zina Szatrowa i jak ona plakala. Jak zaczal od Swirskiego, ktory tak zdziczal, ze wierzyl w kazda bzdure o ukochanej dziewczynie. Jak zmusil Awerina, zeby pogadal ze Swirskim „od serca” i jak sie wyjasnilo, ze Swirski nigdy nie nazywal Awerina beztalenciem i wazeliniarzem i ze Awerin nawet nie podejrzewal, ze niejednokrotnie wyprowadzano go noca z pokoju Ziny. Jak odebrali Ditzowi gitare i dowiedzieli sie, ze on nigdy nie rozpuszczal plotek o Bazanowie i Tani Oleninej… I jak od razu okazalo sie, ze to wszystko sprawki Krawca i ze Szerszen musi o nich wiedziec… Ze to on jest najwiekszym lajdakiem…
— Przyslali mnie do was, Wladimirze Siergiejewiczu, zebyscie cos zrobili. I juz lepiej cos zrobcie, bo inaczej oni zrobia… Sa gotowi na wszystko.
Jurkowski siedzial w fotelu przy stole, a jego twarz byla tak stara i zalosna, ze Jura zamilkl i stropiony obejrzal sie na Zylina. Ale Zylin znowu ledwie zauwazalnie skinal.
— Za te slowa tez odpowiecie — wycedzil przez zeby Szerszen.
— Milcz! — krzyknal malutki, smagly Awerin siedzacy obok Jury. — Nie smiej przerywac! Towarzysze, jak on smie przez caly czas przerywac?
Jurkowski przeczekal szum i ciagnal:
— To wszystko jest tak ohydne, ze wykluczalem nawet ewentualnosc takiego zjawiska. Musial wtracic sie postronny czlowiek, chlopiec, zeby… Tak. Ohydne. Nie spodziewalem sie tego po was, mlodych. Jakie to sie okazalo proste: cofnac was w rozwoju, postawic na czworaka… Trzy lata, jeden maniak z ambicjami i jeden prowincjonalny intrygant. I wy sie ugieliscie, zdziczeliscie, straciliscie ludzka twarz. Mlodzi, weseli, uczciwi ludzie… Wstyd!
Jurkowski zrobil pauze i popatrzyl na astronomow. Teraz to nie ma sensu, pomyslal. Teraz oni wcale o mnie nie mysla. Siedza zbici w gromadke, patrzac z nienawiscia na Szerszenia i Krawca.
— Dobrze. Nowego dyrektora przysla wam z Tytana. Macie dwa dni na mityngi i myslenie. Myslcie. Wy, biedni i slabi, do was mowie: myslcie! A teraz idzcie.
Wstali i ze spuszczonymi glowami wyszli z gabinetu. Szerszen tez wstal i chwiejac sie na magnetycznych podkowach, podszedl bardzo blisko do Jurkowskiego.
— To samowola — wychrypial. — Zaklocacie prace obserwatorium. Jurkowski odsunal go ze wstretem.
— Posluchajcie, Szerszen — powiedzial. — Na waszym miejscu zastrzelilbym sie.
12. „Pierscien 1”. Ballada o jednonogim kosmicie
— Wiesz — powiedzial Bykow, patrzac na Jurkowskiego znad okularow i
— Szerszen mnie nie interesuje — mruknal Jurkowski. Zatrzasnal aktowke i przeciagnal sie. — Interesuje mnie, jak ci ludzie mogli dojsc do czegos takiego… Szerszen nie jest tu istotny.
Bykow zastanawial sie przez kilka minut.
— No i jak sadzisz? — spytal w koncu.
— Mam pewna teorie… a raczej hipoteze. Sadze, ze w nich zanikla juz niezbedna w przeszlosci odpornosc na szkodliwe pod wzgledem spolecznym dzialania, ale jeszcze pozostaly osobiste antyspoleczne zadatki.
— Mozesz jasniej?
— Prosze bardzo. Wezmy ciebie. Co bys zrobil, gdyby podszedl do ciebie jakis plotkarz i powiedzial, ze… powiedzmy, Michail Kru-tikow kradnie i sprzedaje artykuly zywnosciowe? Widziales w zyciu wielu plotkarzy, wiesz, ile sa warci. Kazalbys sie takiemu… o-oddalic. A teraz wezmy naszego kadeta. Co by zrobil on, gdyby mu powiedziano… n-no, powiedzmy to samo? Wzialby to za dobra monete i natychmiast polecial do Michaila wyjasnic sprawe. Wtedy od razu zrozumialby, ze to glupota, wrocilby i… p-pobil lajdaka.
— Aha — mruknal z zadowoleniem Bykow.
— Tak. Nasi przyjaciele na Dionie to juz nie ty, ale jeszcze nie kadet. Przyjmuja klamstwo za dobra monete, ale resztki falszywej dumy nie pozwalaja im pojsc wyjasnic wszystko.
— Coz — orzekl Bykow. — Moze i tak.
Wszedl Jura, usiadl w kucki przed otwarta biblioteczka i zaczal wybierac sobie ksiezke na wieczor. Wydarzenia na Dionie zupelnie wytracily go z rownowagi, ciagle nie mogl dojsc do siebie.
Pozegnanie z Zina bylo milczace i bardzo wzruszajace. Zina rowniez nie mogla ochlonac. Ale przynajmniej sie usmiechala. Jura chcial zostac na Dionie dopoty, dopoki Zina nie zacznie sie smiac na caly glos. Byl przekonany, ze umialby ja rozweselic i w jakims stopniu pomoc zapomniec o strasznych dniach wladzy Szerszenia. Bardzo zalowal, ze nie moze zostac. Za to na korytarzu chwycil jeszcze Swirskiego i zazadal, zeby z Zina szczegolnie uwazali. Swirski lypnal wsciekle oczami i odpowiedzial: „Jeszcze mu mordy nie obilismy”.
— A-Aleksieju — powiedzial Jurkowski. — Czy nie bede komus przeszkadzal na mostku?
— Jestes generalnym inspektorem — odparl Bykow. — Komu moglbys przeszkadzac?
— Chce sie polaczyc z Tytanem — tlumaczyl Jurkowski. — 1 w ogole posluchac eteru.
— Idz smialo.
— A ja moge? — spytal Jura.
— Ty tez mozesz — zgodzil sie Bykow. — Wszyscy wszystko moga. Rano Bykow przeczytal ostatnie czasopismo, dlugo i uwaznie
obejrzal okladke i nawet chyba zainteresowal sie cena. Nastepnie westchnal, zaniosl czasopismo do swojej kajuty, a gdy wrocil, Jura zrozumial, ze „chlopiec dostrugal swoj kijek do konca”. Bykow byl teraz bardzo serdeczny, rozmowny i wszystkim na wszystko pozwalal.
— Pojde z wami — powiedzial Bykow.
Wszyscy trzej weszli na mostek. Michail Antonowicz najpierw popatrzyl na nich zdumiony ze swojego piedestalu, a potem rozplynal sie w usmiechu i pomachal im dlugopisem.
— Nie bedziemy ci przeszkadzac — rzekl Bykow. — My do radiostacji.
— Tylko uwazajcie, chlopcy — uprzedzil Michail Antonowicz. — Za pol godziny niewazkosc.
Na zadanie Jurkowskiego „Tachmasib” szedl na stacje „Pierscien 1”, sztucznego satelite Saturna, poruszajacego sie w poblizu Pierscienia.
— Nie daloby sie bez niewazkosci? — spytal kaprysnie Jurkowski.
— Widzisz, Wolodienka — odpowiedzial przepraszajacym tonem Michail Antonowicz — tutaj dla „Tachmasiba” jest bardzo ciasno, przez caly czas trzeba manewrowac.
Mineli Zylina, grzebiacego w kombajnie kontroli i usiedli przed radiostacja. Bykow zaczal manipulowac galkami. W glosniku zawylo i zatrzeszczalo.
— Muzyka sfer — skomentowal z tylu Zylin. — Podlaczcie deszyfrator, Aleksieju Pietrowiczu.
— Tak, rzeczywiscie — przyznal Bykow. — Pomyslalem, ze to zaklocenia.
— Radiotelegrafista — glos Jurkowskiego ociekal pogarda. Glosnik nagle zaryczal nienaturalnym glosem:
— …minut sluchacie Aleksandra Blumberga, retransmisja z Ziemi. Powtarzam…
Glos odplynal, zamieniony w senne chrypienie. Potem ktos powiedzial:…nie moge pomoc. Bedziecie musieli, towarzysze, poczekac. A jesli przyslemy swoj bot? — Wtedy czekac bedziecie krocej.