Zina jeknela i zaslonila twarz dlonia.

— Nie jestem dla ciebie kolega, durniu — powiedzial cicho Jura i podszedl do Swirskiego. Swirski patrzyl na niego wsciekle. — I porozmawiamy teraz, jasne? Ale najpierw przeprosisz dziewczyne, bydlaku.

Jura byl piec metrow od luku, gdy Swirski wysunal szczeke i ruszyl w jego strone przez pokoj.

Bykow chodzil po mesie z rekami zalozonymi za plecy i opuszczona glowa. Zylin stal oparty o drzwi. Jurkowski zlaczyl palce i siedzial przy stole. Zdenerwowany Michail Antonowicz opowiadal namietnie, przyciskajac do lewej strony piersi krotka reke.

— Uwierz mi, Wolodienka, nigdy w zyciu nie wysluchalem tylu nieprzyjemnych rzeczy o ludziach. Wszyscy sa wstretni, glupi, jeden Bazanow dobry. Szerszen to, uwazacie, tyran i dyktator, wszystkich wykonczyl, bezczelnie narzuca swoja wole. Wszyscy sie go boja. Byl jeden smialy czlowiek na Dionie, Miller, to i jego, uwazacie, Szerszen wygryzl. Nie, nie, Bazanow nie neguje naukowych zaslug Szerszenia, on, uwazacie, nawet jest pod wrazeniem, i to prawda, ze slawa obserwatorium jest zasluga wlasnie Szerszenia, ale za to, uwazacie, wewnatrz panuje upadek moralny. Szerszen ma swojego prowokatora i informatora, niejakiego pozbawionego talentu Krawca. Ten Krawiec, uwazacie, wszedzie podsluchuje, nastepnie donosi, a potem wedlug wytycznych dyrektora rozprzestrzenia plotki i wszystkich ze soba skloca. Gdy rozmawialismy, ten nieszczesny Krawiec przyszedl do biblioteki po jakas ksiezke. A tu jak Bazanow na niego nie wrzasnie: Poszedl won! — drze sie. Biedny Krawiec, taki mily, sympatyczny chlopak, nawet nie zdazyl sie przedstawic. Poczerwienial i wyszedl, nawet ksiazki nie wzial. Oczywiscie nie moglem tego wytrzymac i zdrowo objechalem Bazanowa. Powiedzialem mu wprost: No jakze wy tak, Pietia? Jak tak mozna?

Michail Antonowicz lapal oddech, ocierajac twarz chusteczka.

— No i tak — ciagnal. — Bazanow, uwazacie, jest niezwykle czysty moralnie. Nie moze zniesc, zeby ktos kogos adorowal. Tutaj jest taka mloda pracownica, Zina, astrofizyk, to on do niej przykleil od razu dwoch kawalerow, i jeszcze sobie wydumal, ze oni sie przez nia poklocili. Dziewczyna, uwazacie, robi awanse i jednemu, i drugiemu, a ci jak koguciki… Zreszta, zauwaz Wolodienka, ze on sam dodal, ze to tylko plotki, ale fakt pozostaje faktem — cala trojka sklocona ze soba. Malo tego, ze Bazanow kloci sie ze wszystkimi astronomami, to jeszcze wciagnal w te swary inzynierow kontrolerow. Wszystkich uwaza za kretynow, mazgajow, pracowac nikt nie umie, sami ignoranci… Wlosy mi deba stanely, gdy tego sluchalem! Wyobraz sobie tylko, Wolodienka… Czy ty wiesz, kogo on uwaza za sprawce tych wszystkich bied?

Michail Antonowicz zrobil efektowna pauze. Bykow stanal i popatrzyl na niego. Jurkowski zmruzyl oczy. Widac bylo jak silnie drgaj a mu zuch wy.

— Ciebie! — powiedzial Michail Antonowicz, glos mu sie zalamal. — Uszom nie wierzylem! Generalny inspektor MZKK wycisza te wszystkie skandale, wozi po obserwatoriach jakichs swoich tajemniczych pupilow, zalatwia im tam stanowiska, a prostych pracownikow pod byle pretekstem zwalnia i odsyla na Ziemie. Wszedzie pozasadzal swoich podopiecznych, tak jak tego Szerszenia! Tego juz nie wytrzymalem. Powiedzialem mu: Przepraszam kochany, ale licz sie ze slowami.

Michail Antonowicz znowu westchnal gleboko, po czym zamilkl. Bykow zaczal chodzic po mesie.

— Tak — rzekl. — Czym sie skonczyla wasza rozmowa? Michail Antonowicz odparl dumnie:

— Nie moglem go dluzej sluchac. Nie moglem sluchac jak ciebie, Wolodienka, i kolektyw najlepszego obserwatorium obrzuca sie blotem. Wstalem, pozegnalem sie zgryzliwie i wyszedlem. Mam nadzieje, ze zrobilo mu sie wstyd.

Jurkowski siedzial wpatrzony w stol. Bykow powiedzial z usmieszkiem.

— Dobrze tu u ciebie zyja w bazach, generalny inspektorze. W przyjazni.

— Na twoim miejscu, Wolodienka, podjalbym odpowiednie kroki — zatroskal sie Michail Antonowicz. — Bazanowa trzeba odeslac na Ziemie bez prawa pracy na pozaziemskich stacjach. Tacy ludzie sa niebezpieczni, Wolodienka, sam wiesz…

— Dobrze. Dziekuje, Michail. Podejme pewne srodki — powiedzial Jurkowski, nie podnoszac oczu.

— Moze po prostu jest zmeczony? — powiedzial cicho Zylin.

— Czy to cos zmienia? — spytal Bykow.

— Tak — odpowiedzial mu Jurkowski i ciezko westchnal. — Baza — nowa trzeba bedzie zabrac.

W korytarzu daly sie slyszec pospieszne kroki ciezkich magnetycznych podkow.

— Jura wraca — rzekl Zylin.

— Coz, zjedzmy obiad — zaproponowal Bykow. — Jesz z nami, Wladimir?

— Nie. Bede na obiedzie u Szerszenia. Musze z nim jeszcze sporo rzeczy omowic.

Zylin stal przy wejsciu na mostek kapitanski i pierwszy zobaczyl Jure. Wytrzeszczyl oczy i podniosl brwi. Wtedy w strone wchodzacego odwrocili sie pozostali.

— Co to znaczy, stazysto? — spytal Bykow.

— Co z toba, Jurik? — wykrzyknal Michail Antonowicz.

Jura wygladal okropnie. Lewe oko otoczone czerwono-niebieskim siniakiem. Nos zdeformowany, wargi spuchniete i poczerniale. Lewa reka zwisala, palce prawej oblepione byly plastrami. Na przedzie kurtki widac bylo zmyte w pospiechu ciemne palmy.

— Bilem sie — odparl posepnie Jura.

— Z kim sie biliscie, stazysto?

— Ze Swirskim.

— Kto to?

— Mlody astrofizyk w obserwatorium — wyjasnil niespiesznie Jurkowski. — Dlaczego sie biliscie, kadecie?

— Obrazil dziewczyne — oswiadczyl Jura, patrzac Zylinowi prosto w oczy. — Zazadalem, zeby przeprosil.

— No?

— No i pobilismy sie.

Zylin ledwie zauwazalnie skinal z aprobata. Jurkowski wstal, przeszedl sie po mesie i zatrzymal przed Jura, gleboko wsuwajac rece w kieszenie szlafroka.

— Rozumiem, kadecie — powiedzial chlodno — ze urzadziliscie w obserwatorium ohydna burde.

— Nie — odparl Jura.

— Pobiliscie pracownika obserwatorium.

— Tak — przyznal Jura. — Ale nie moglem inaczej. Musialem go zmusic, zeby przeprosil.

— Zmusiles? — spytal szybko Zylin.

Jura wahal sie przez chwile, po czym udzielil wymijajacej odpowiedzi.

— Generalnie tak. Potem.

— Do diabla, co to ma do rzeczy, Iwan! — zawolal rozdrazniony Jurkowski.

— Przepraszam, Wladimirze Siergiejewiczu — mruknal pokornie Zylin.

Jurkowski znowu zwrocil sie do Jury.

— Jakby na to patrzec — burda. Tak to przynajmniej wyglada — stwierdzil. — Posluchajcie, kadecie, chetnie wierze, ze kierowaly wami najszlachetniejsze pobudki, ale bedziecie musieli przeprosic.

— Kogo? — spytal natychmiast Jura.

— Po pierwsze, oczywiscie Swirskiego.

— A po drugie?

— Po drugie musicie przeprosic dyrektora obserwatorium.

— Nie — sprzeciwil sie Jura.

— Bedziecie musieli. — Nie.

— Co znaczy — nie? Urzadziliscie bojke w jego obserwatorium. To wstretne. I odmawiacie przeprosin?

— Nie bede przepraszal lajdaka — powiedzial pewnym glosem Jura.

— Milczec, stazysto! — wrzasnal Bykow.

Zapadla cisza. Michail Antonowicz wzdychal ze smutkiem i kiwal glowa. Jurkowski popatrzyl zdumiony na Jure.

Zylin nagle odbil sie od sciany, podszedl do Jury i polozyl mu reke na ramieniu.

— Wybaczcie, Aleksieju Pietrowiczu — powiedzial. — Wydaje mi sie, ze trzeba pozwolic Borodinowi opowiedziec wszystko po kolei.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату