— Co tam u was? — spytal znowu Bykow.
— Jakis odlamek — powiedzial Michail Antonowicz. — Czarny i dlugi.
— Odchodzi — wycedzil Jurkowski przez zeby. — Wolniej o metr! — krzyknal.
Michail Antonowicz zmniejszyl predkosc.
— Nie, tak nie da rady… Misza, patrz, czarny odlamek widzisz? — zaszeptal pospiesznie Jurkowski.
— Widze.
— Prosto po kursie o dwa stopnie od niego jest grupa kamieni…
— Widza — powiedzial Michail Antonowicz. — Tam cos tak ladnie blyszczy…
— Otoz to… Trzymaj kurs na ten blask… Nie strac go tylko… Czy to ja mam w oczach cos takiego…
Michail Antonowicz wprowadzil blyszczaca kropke w krzyz celowniczy i dal maksymalne powiekszenie na teleprojektor. Zobaczyl piec okraglych, dziwnie jednakowych bialych kamieni, a pomiedzy nimi cos blyszczacego, nie do konca widocznego, przypominajacego srebrzysty cien pajaka z rozcapierzonymi lapami. Jakby kamienie rozjezdzaly sie, a pajak czepial sie ich rozstawionymi lapami.
— Jak zabawnie! — zachwycil sie Michail Antonowicz.
— No, co sie tam u was dzieje? — wrzasnal Bykow.
— Poczekaj, Aleksieju, poczekaj — wymamrotal Jurkowski. — Tutaj trzeba by bylo zejsc nizej…
— Zaczyna sie — powiedzial Bykow. — Michail, ani na metr nizej!
Zdenerwowany Michail Antonowicz, sam tego nie zauwazajac juz schodzil kosmoskafem w dol. To bylo tak zdumiewajace i niezrozumiale — piec jednakowych bialych kamieni i dziwny srebrzysty cien pomiedzy nimi.
— Michail! — ryknal Bykow i zamilkl.
Michail Antonowicz opamietal sie i gwaltownie zahamowal.
— Co robisz?! — krzyknal nieswoim glosem Jurkowski. — Stracisz je!
Dlugi, czarny odlamek powoli, ledwie zauwazalnie dla oczu nasuwal sie na dziwne kamienie.
— Aloszenka! — zawolal Michail Antonowicz. — Tutaj rzeczywiscie jest cos dziwnego! Moge zejsc jeszcze odrobine nizej? Zle widac!
Bykow milczal.
— Stracisz je, stracisz — ryczal Jurkowski.
— Aloszenka! — krzyknal z rozpacza Michail Antonowicz. — Zejde! Na piec kilometrow, dobrze?
Kurczowo sciskal rekojesc steru, starajac sie nie wypuszczac blyszczacego punktu z krzyza celownika. Czarny odlamek nasuwal sie powoli i nieublaganie. Bykow nie odpowiadal.
— No schodzze, schodz — powiedzial Jurkowski niespodziewanie spokojnie.
Michail Antonowicz w rozpaczy popatrzyl na migoczacy ekran lokatora meteorytow i poprowadzil kosmoskaf w dol.
— Aloszenka — mamrotal — ja tylko odrobine, zeby nie stracic z oczu. Dookola jest spokojnie, pusto.
Jurkowski pospiesznie trzaskal migawkami aparatow. Czarny dlugi odlamek nasuwal sie powoli i w koncu zaslonil biale kamienie i blyszczacego pajaka pomiedzy nimi…
— Ech — powiedzial Bykow. — Z twoim Bykowem… Michail Antonowicz zahamowal.
— Aloszenka! — zawolal. — Juz po wszystkim.
Bykow przez caly czas milczal i wtedy Michail Antonowicz spojrzal na radiostacje. Odbior byl wylaczony.
— Ajajajaj! — krzyknal Michail Antonowicz. — Jak ja moglem… Pewnie lokciem?
Wlaczyl odbior.
— …chail, wracaj! Michail, wracaj! Michail, wracaj! — powtarzal monotonnie Bykow.
— Slysze, Aloszenka, slysze! Ja tu niechcacy odbior wylaczylem!
— Natychmiast wracaj — powiedzial Bykow.
— Zaraz, zaraz, Aloszenka! — zapewnial Michail Antonowicz. — Juz skonczylismy i wszystko jest w porzadku… — Zamilkl. Podluzny, czarny ksztalt powoli odplywal, odslaniajac grupe bialych kamieni. Znowu blysnal w Sloncu srebrzysty pajak.
— Co tam sie u was dzieje? — spytal Bykow. — Mozecie mi wreszcie wytlumaczyc?
Jurkowski odepchnal Michaila Antonowicza i nachylil sie nad mikrofonem.
— Aleksieju! — krzyknal. — Pamietasz bajke o gigantycznej fluktuacji? Zdaje sie, ze mamy szanse jedna na miliard!
— Jaka szanse?
— Zdaje sie, ze znalezlismy…
— Patrz, patrz Wolodienka! — wymamrotal Michail Antonowicz, z przerazeniem patrzac na ekran. Masa szczelnego szarego pylu nasuwala sie z boku i nad nia plynely w poprzek dziesietki blyszczacych, kanciastych kamieni. Jurkowski az jeknal — zaraz wszystko zaslonia, pochlona, zgniota i odciagna nie wiadomo dokad i te dziwne biale kamienie, i tego srebrzystego pajaka, i nikt nigdy nie dowie sie, co to bylo…
— Na dol! — ryknal. — Michail, na dol!… Kosmoskaf drgnal.
— Z powrotem! — krzyknal Bykow. — Michail, to rozkaz — z powrotem!
Jurkowski wyciagnal reke i wylaczyl odbior.
— Na dol, Misza, na dol. Tylko na dol, szybko!
— Co ty, Wolodienka! Nie mozna — rozkaz! Co ty! — Michail Antonowicz siegnal do radiostacji. Jurkowski schwycil go za reke.
— Popatrz na ekran, Misza. — Powiedzial. — Za dwadziescia minut bedzie juz za pozno… — Michail Antonowicz, nic nie mowiac, wyrywal sie do radiostacji. — Michail, nie badz glupcem… mamy szanse jedna na miliard… Nigdy nam nie wybacza… Zrozum ze to, stary durniu!
Michail Antonowicz siegnal jednak do radiostacji i wlaczyl odbior. Uslyszeli, jak ciezko dyszy Bykow.
— Oni nas nie slysza — zwrocil sie do kogos.
— Misza — wyszeptal ochryple Jurkowski. — Nie wybacze ci tego nigdy w zyciu. Zapomne, ze byles moim przyjacielem. Zapomne, ze bylismy razem na Golkondzie… Misza, to przeciez sens mojego zycia, zrozum… Czekalem na to przez cale zycie… Wierzylem w to… To kosmici, Misza…
Michail Antonowicz popatrzyl na twarz przyjaciela i az zmruzyl oczy — nie poznal go.
— Misza, pyl sie nasuwa… Wejdz pod ten pyl, prosze cie, blagam… Szybko sie uwiniemy, tylko postawimy radioboje i wrocimy. To bardzo proste i bezpieczne, i nikt sie nie dowie…
— No i co z takim robic! — wykrzyknal Bykow.
— Cos znalezli — uslyszeli glos Zylina.
— Nie mozna przeciez. Nie pros. Nie mozna. Ja obiecalem. On oszaleje z niepokoju. Nie pros…
Szara sciana pylu nasuwala sie coraz bardziej.
— Pusc mnie — rzekl Jurkowski. — Sam bede sterowal. Zaczal w milczeniu wydzierac Michaila Antonowicza z fotela.
To bylo tak dzikie i straszne, ze Michail Antonowicz zupelnie sie stropil.
— No dobrze… — wymamrotal. — Dobrze… Poczekaj… — Przez caly czas nie mogl poznac Jurkowskiego. To bylo jak zly sen.
— Michaile Antonowiczu! — zawolal Zylin.
— Slucham — powiedzial slabo Michail Antonowicz i Jurkowski z calych sil uderzyl w przelacznik pancerna piescia. Metalowa rekawica sciela przelacznik niczym brzytwa.
— Na dol! — zaryczal Jurkowski.
Michail Antonowicz przerazony rzucil kosmoskaf w dwudziestopieciokilometrowa przepasc. Przez caly czas drzal z zalu i strasznych przeczuc. Minela minuta, druga…
— Misza, Misza, przeciez ja rozumiem… — powiedzial jasnym glosem Jurkowski.
Porowate glazy na ekranie rosly, poruszajac sie powoli. Jurkowski mechanicznie nasunal na glowe przezroczysty helm skafandra.
— Misza, Misza, ja rozumiem. — Dobiegl Zylina glos Jurkowskiego.
Bykow zgarbiony siedzial przed radiostacja, obiema rekami wczepiony w bezuzyteczny juz mikrofon. Mogl tylko sluchac i probowac rozumiec, co sie dzieje, i czekac, i miec nadzieje. Jak wroca, stluke do krwi. I tego generalnego lajdaka i tego cacanego nawigatora. Nie, nie stluke. Niech tylko wroca. Niech wroca. Obok, z rekami w kieszeniach, milczal ponury Zylin.
— Kamienie — mowil zalosnie Michail Antonowicz. — Kamienie…