Bykow zamknal oczy. Kamienie w Pierscieniu. Ostre, ciezkie. Leca, pelzna, wiruja. Otaczaja. Popychaja, ohydnie skrzypia, trac o metal. Pchniecie. Potem jeszcze silniejsze. To jeszcze glupstwo, nic strasznego. Niczym groch sypia sie po poszyciu statku pelznace drobiny, i to tez glupstwo, ale gdzies z tylu juz nadciaga ten najciezszy i najszybszy, jakby puszczony z gigantycznej katapulty, lokatory go nie widza za sciana pylu, a gdy zobacza, bedzie juz za pozno… Peka korpus, przedzialy zwijaja sie w harmonie, przenikliwie swiszczy powietrze i ludzie staja sie biali i lamliwi jak lod… No nie, przeciez sa w skafandrach. Bykow otworzyl oczy.

— Zylin — powiedzial. — Idz do Markuszyna, spytaj, gdzie jest drugi kosmoskaf. Niech przygotuja dla mnie pilota.

Zylin ulotnil sie.

— Misza — zawolal bezdzwiecznie Bykow. — Jakos… Misza… jakos…

— Oto on — powiedzial Jurkowski.

— Ajajajajaj… — zajeczal Michail Antonowicz.

— Piec kilometrow?

— Cos ty, Wolodienka? Znacznie mniej. Dobrze, ze kamieni nie ma, co?

— Wyhamuj powoli. Ja przygotuje boje. Glupi bylem, ze zepsulem radiostacje…

— Co to moze byc, Wolodienka? Patrz, jaki potwor!…

— On je trzyma, widzisz? Tu sa kosmici. A ty jeczales.

— Cos ty, Wolodienka? Czy ja jeczalem? Ja tylko…

— Stan jakos tak, zeby go nie daj Boze nie zahaczyc… Zapadla cisza. Bykow sluchal w napieciu. Moze im sie uda, pomyslal.

— Co sie tak grzebiesz?

— Nie wiem… jakies to wszystko dziwne… jakos mi tak nieswojo…

— Wyjdz pod lape i wyrzuc magnetycznego kota.

— Dobrze, Wolodienka…

Co oni tam znalezli, zastanawial sie Bykow. Co to za lapa? Czemu sie tak guzdrza? Czy naprawde nie mozna szybciej?

— Nie trafiles — powiedzial Jurkowski.

— Poczekaj, Wolodienka, nie umiesz. Daj mnie.

— Patrz, jakby wrosla w kamien… Zauwazyles, ze wszystkie sa jednakowe?

— Tak, wszystkie piec. Mnie sie to od razu wydalo dziwne… Wrocil Zylin.

— Nie ma kosmoskafu — oznajmil.

Bykow nawet nie pytal, co to znaczy, ze nie ma kosmoskafu. Odlozyl mikrofon, wstal i powiedzial:

— Chodzmy do Szwajcarow.

— W ten sposob nic nam nie wyjdzie — uslyszeli glos Michaila Antonowicza.

Bykow zatrzymal sie.

— Tak… rzeczywiscie… Co by tu wymyslic?

— Poczekaj, Wolodienka. Czekaj, ja wyjde i zrobie to recznie.

— Slusznie — stwierdzil Jurkowski. — Wyjdzmy.

— Nie, Wolodienka, ty siedz tutaj. I tak sie nie przydasz…

— Dobrze. Zrobie jeszcze kilka zdjec — powiedzial Jurkowski po namysle.

Bykow pospiesznie ruszyl do wyjscia. Zylin wyszedl za nim z mostka i zamknal drzwi na klucz.

— Wezmiemy tankowiec — mowil idac Bykow — po namiarze dotrzemy do tego miejsca i bedziemy na nich czekac.

— Slusznie, Aleksieju Pietrowiczu — zgodzil sie Zylin. — Ale co oni tam znalezli?

— Nie wiem — syknal Bykow przez zeby. — I nie chce wiedziec. Gdy bede rozmawial z kapitanem, ty wejdziesz na mostek i zajmiesz sie namiarem.

W korytarzu obserwatorium Bykow zlapal rozgrzanego dyzurnego i polecil:

— Idziemy teraz na tankowiec. Zdejmiesz grodz i zamkniesz luk.

Dyzurny skinal glowa.

— Drugi kosmoskaf wraca — powiedzial. Bykow zatrzymal sie.

— Nie, nie — dodal dyzurny z zalem. — Beda niepredko. Za jakies trzy godziny.

Bykow w milczeniu poszedl dalej. Mineli keson i bambusowe krzeselko i weszli na mostek tankowca. Kapitan Korf i jego nawigator pochyleni nad niskim stolikiem ogladali blekitny szkic.

— Dzien dobry — rzekl Bykow.

Zylin, nie mowiac ani slowa, podszedl do radiostacji i zaczal nastrajac sie na czestotliwosc kosmoskafu. Kapitan i nawigator wpatrywali sie w niego zdumieni. Bykow zblizyl sie do nich.

— Kto z was jest kapitanem? — Spytal.

— Kapitan Korf— przedstawil sie rudy mezczyzna. — Kim wy sa? Dlaszego?

— Jestem Bykow, kapitan „Tachmasiba”. Prosze o pomoc.

— Ciesze sie — rzekl kapitan Korf i popatrzyl na Zylina przy radiostacji.

— Dwoch naszych towarzyszy weszlo w Pierscien — poinformowal Bykow.

— O! — Na twarzy kapitana pojawila sie konsternacja. — Jaka nieostrosznosc!!

— Potrzebny mi statek. Prosze was o niego.

— Moj statek — chcial wiedziec zdezorientowany Korf — isc w Pierscien?

— Nie — zaprzeczyl Bykow. — W Pierscien tylko w ostatecznosci. Jesli zdarzy sie nieszczescie.

— A gdzie wasz statek? — spytal Korf podejrzliwie.

— Mam fotonowy frachtowiec — odparl Bykow.

— A — powiedzial Korf. — Tak, to nie moszna. Na mostku rozlegl sie glos Jurkowskiego:

— Poczekaj, ja zaraz wyjde.

— A ja ci mowie, siedz, Wolodienka — odezwal sie Michail Antonowicz.

— Dlugo sie z tym grzebiesz. Michail nie odpowiedzial.

— To oni? W Pierscieniu? — spytal Korf, wskazujac palcem radiostacje.

— Tak — powiedzial Bykow. — Zgadzacie sie? Zylin podszedl i stanal obok.

— Tak — rzekl kapitan Korf w zadumie. — Trzeba pomoc. Nawigator zaczal mowic tak szybko, ze Bykow rozumial tylko pojedyncze slowa. Korf sluchal i kiwal glowa. Czerwony na twarzy odwrocil sie do Bykowa:

— Nawigator nie chce leciec. Nie ma obowiazku.

— Niech zejdzie — powiedzial Bykow. — Dziekuja, kapitanie Korf.

Nawigator powiedzial jeszcze kilka zdan.

— Mowi, ze idziemy na pewna smierc.

— Powiedzcie mu, zeby wyszedl — powiedzial Bykow. — Musimy sie. spieszyc.

— Moze lepiej by bylo, gdyby pan Korf tez zszedl? — spytal ostroznie Zylin.

— Ho, ho! — zawolal Korf. — Ja jestem kapitanem!

Machnal nawigatorowi reka i podszedl do pulpitu sterowniczego. Nawigator wyszedl, nie patrzac na nikogo. Po chwili huknal zewnetrzny luk.

— Dziefczyny — stwierdzil kapitan Korf, nie odwracajac sie. — One robia nas slabymi. Slabymi jak one. Ale trzeba stawiac opor. Przygotujmy sie.

Siegnal do bocznej kieszeni, wyciagnal fotografie, postawil na pulpicie przed soba.

— O tak — powiedzial. — 1 tylko tak. Inaczej nie mozna. Na miejsca, panowie.

Bykow usiadl przy pulpicie obok kapitana. Zylin przypial sie pasami przed radiostacja.

— Dyspozytor! — zawolal kapitan.

— Dyspozytor, slucham — odezwal sie dyzurny obserwatorium.

— Prosze o pozwolenie na start!

— Pozwalam!

Kapitan Korf nacisnal starter i wszystko sie przesunelo. I wtedy Zylin przypomnial sobie o Jurze. Przez kilka sekund patrzyl na radiostacje, wzdychajaca glosem Michaila Antonowicza. Nie wiedzial, jak postapic. Tankowiec juz opuscil strefe obserwatorium i kapitan Korf, manewrujac sterami, wyprowadzal statek na namiar. Nie panikujmy, myslal Zylin. Jeszcze nie jest zle. Na razie nie stalo sie nic strasznego.

— Michail! — uslyszeli Jurkowskiego. — Dlugo tam jeszcze?

— Zaraz, Wolodienka — powiedzial Michail Antonowicz. Jego glos brzmial dziwnie, jakby byl zmeczony czy

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату