– Spoko, wujku Sania. Masz to jak w banku!
Byl cieply wrzesniowy wieczor. Willie szedl Arbatem. Oto ten dom. Wyjal z kieszeni kartke z adresem i sprawdzil. Tak, drugie pietro, mieszkania jedenascie. Zarowka na klatce palila sie tylko na drugim podescie. Smierdzialo kotami i niedopalkami. Alez ci Rosjanie pala!
Willie nie przeszedl nawet pieciu krokow, kiedy ktos ostro szarpnal go za ramie. Potem zostal obrocony o sto osiemdziesiat stopni i dostrzegl w polmroku olbrzymiego, czarnego draba – nie bylo widac nawet oczu.
Nowojorska policja zaleca, zeby nie draznic napastnikow stawianiem oporu i zeby miec na takie okazje dziesiec dolarow w kieszeni na piersiach. Willie przywolal na twarz zyczliwy usmiech i usilowal wskazac na swoja kieszen. Napastnik chyba go jednak nie zrozumial. Mocniej chwycil Willie’ego za klapy i zaczal nim potrzasac z nieprawdopodobna sila. Potem pochylil sie tuz nad twarza Amerykanina i zawarczal. Willie spostrzegl, ze bandzior ma na gebie czarna ponczoche. Ze strachu i poniewaz napastnik trzasl nim na wszystkie strony, nie mogl nawet krzyknac. Wtem potrzasanie ustalo, bandzior z rykiem odwrocil Willie’ego i ten poczul, ze sciaga mu spodnie. Zboczeniec! Boze, tylko nie to! Odwazyl sie pisnac, ale tu potworna lapa zatkala mu usta.
W nastepnej chwili z tylu cos trzasnelo, Willie zostal odrzucony na podloge i co predzej odtoczyl sie dalej w kierunku schodow. Warczenie przeszlo w zduszony okrzyk. Bojka trwala tak krotko, ze Willie nawet nie zdazyl sie zdecydowac, czy przyjsc z pomoca nieoczekiwanemu wybawcy, czy co predzej uciekac. Bandyta rzucil sie do wyjscia, jego sylwetka zarysowala sie na moment w drzwiach, po czym znajomy glos zapytal:
– To ty, Willie? Nic ci nie jest?
Willie tak dygotal, ze nie byl w stanie wciagnac spodni.
W mieszkaniu Sanka od razu zawlokl go do kuchni, wyjal z lodowki butelke wodki i nalal mu pelna szklanke.
– Wypij szybko. Duszkiem! No?
Willie poslusznie oproznil szklanke i nawet nie poczul pieczenia. Ogarnela go gwaltowna fala ciepla i rece przestaly mu sie trzasc. Co za wspanialy chlop z tego Sanki! Oczywiscie, Willie pomoglby mu rozprawic sie z tym bandziorem! Po prostu nie zdazyl. – Po prostu nie zdazylem, rozumiesz, przyjacielu?
Sanka wszystko rozumial. – Nie ma o czym mowic, to drobiazg. Napij sie jeszcze, Willie, to rozladuje stres. Wez ogoreczka, zakas! I odprez sie.
Juz bez chlipania Willie wylewal przed Sanka swoje emocje:
– Co to za straszny kraj! Jestem przekonany, Aleksandrze, ze ten czlowiek byl z KGB. Ich ludzie mnie szantazowali. Chca mnie po prostu zastraszyc. To twardziele, dobrze wiem. Zeby wywiad o malo nie zabil czlowieka z powodu wagonu mydla! Zwariowany kraj! Jaki moga miec w tym interes?
– A co, ci ludzie pytali cie o mydlo?
– Byla tam jedna dziewczyna, ktora nawet nie ukrywala, gdzie pracuje. Interesowalo ja mydlo, i to w takiej chwili!
– A ten miesniak tez cie pytal o ladunek?
– Nie, tylko warczal. Ale jestem pewien, Aleksandrze, jestem pewien!
– Czemu sie tak za ciebie wzieli? – z zaduma odezwal sie Sanka. – Moze ten twoj Ross wiezie nie tylko mydlo, co?
– Tylko mydlo, wiem na pewno! Sam mu podsunalem ten pomysl, chyba w zla godzine! Skad moglem wiedziec, ze zrobi sie z tego taka afera! A jak sie dowiedza w ambasadzie, ze mam na pienku z KGB…
– Badz spokojny, nie dowiedza sie. Oczywiscie, jezeli sprawa jest czysta. A moze jednak twoj Ross szykuje jakis przekret?
– Znam Paula jeszcze ze szkoly, Aleksandrze! To prymityw, chociaz fajny chlopak. Nie robi zadnego przekretu. Jest do tego niezdolny.
– Dobrze juz, dobrze, nie bierz wszystkiego tak serio. Ten facio, ktoremu wybilem zeby, to najprawdopodobniej zwykly chuligan. A dziewczyne olej. Dawno to bylo?
– Jakis tydzien temu.
– Do ambasady nikt sie na razie nie zwracal?
– Nie, wiedzialbym o tym.
– No, to znaczy, ze cie sprawdzili i odczepili sie. Juz ci chyba dadza spokoj. KGB ma wystarczajaco duzo innych spraw. Zjedz kielbaske, bo cie wodka rozbierze. A wlasnie, wspomniales im o obrazie Chagalla?
– Tak, Aleksandrze. Wiec myslisz, ze sie odczepia?
– Na pewno, Willie, na pewno. A o tym obrazie trzeba mi bylo juz dawno powiedziec. Widze przeciez, ze czegos szukasz, i dopiero wczoraj zrozumialem, czego. Mam dojscie do tego obrazu.
– Na pewno tego? „Skrzypek i koza”? – ozywil sie Willie.
– Na pewno. Ale to by juz bylo nie za mydlo, tylko za zielone.
– A skad bede mial pewnosc, ze to wlasnie ten obraz?
– Sam zobaczysz. W twojej obecnosci odetne kawaleczek z brzegu, zebys mogl poslac do ekspertyzy. Bo chyba szukasz tego dla siebie?
Na to pytanie Willie wolal nie odpowiadac. Harald Plummer nie lubil sie afiszowac ze swymi powiazaniami.
– Zreszta, to nie moja sprawa. Za sto piecdziesiat tysiecy oddam obraz, chociaz mi zal. Zrob slajd tego obrazu, poslij go do sprawdzenia, gdzie chcesz, chocby do Stanow. A obraz poczeka, jesc nie wola.
– Ale nie sprzedasz go komu innemu?
– Chyba ze ktos przebije cene… Jestem czlowiekiem interesu, Willie! Jezeli jestes zainteresowany, musisz sie pospieszyc. I chcialbym, zeby pieniadze byly w banknotach dwudziestodolarowych. Wysokie nominaly denerwuja ludzi.
Niebawem Sanka odprowadzal ostatecznie pocieszonego Willie’ego do domu. Zlapanie taksowki na nocnej ulicy nie stanowilo dlan zadnego problemu. Krewniak dyskretnie podazal swoim wozem za taryfa. Licho nie spi…
Rozdzial 11
MENTALNOSC
Wrozyc Lubka rzeczywiscie umiala na medal – babka nauczyla ja tego w dziecinstwie. Z doswiadczenia jednak, jakiego nabrala w latach mlodosci, wiedziala juz, ze karty niekiedy mowia wiecej prawdy, nizby sie chcialo uslyszec.
Pare razy nieoglednie chlapnela, co widac w kartach, nie probujac nic lagodzic. I zrozumiala dlaczego w dawnych czasach poslancom przynoszacym zle wiesci scinano glowy. Przepowiedzianych rozwodow i smierci bylo dosc, by Lubka w koncu nabrala rozumu i wypracowala sobie nowa metode wrozenia. Lgac w zywe oczy jednak sie bala. Babka ostrzegala ja, ze to moze byc niebezpieczne, wiec Lubka wolala nie sprawdzac czy to przesad, czy nie. Wcale jej sie to nie usmiechalo.
Teraz nie mogla sie opedzic od zolnierzy. Moze przyciagaly ich nieprzyzwoite obrazki na kartach, a moze sama tajemnica wrozenia, ale Lubka rozumiala jedno – dopoki nie przewinie sie tu caly eszelon, nie ma sensu protestowac i odmawiac.
– W twoim sercu dama karo, blondynka. Damy pik nigdzie obok nie widac, czyli wszystko wyglada dobrze.
Zinka Gnom wykrzywila sie.
– Juz ja bym jej dala popalic, tej damie pik! Wszyscy sie rozesmiali – z wyjatkiem Salymona, ktory speszyl sie jakos i mruknal:
– Ciszej, do diabla! Komu wrozy, wam czy mnie? No juz, Lubka, mow dalej.
– Sluchaj, Salymon, nie bardzo wiem, o co chodzi, ale wyglada na to, ze przed toba jakas wielka sprawa. Poczekaj, rozloze jeszcze raz… Tak, chodzi o cos takiego, ze ty sam z poczatku nawet nie bedziesz sobie zdawal sprawy, co z tego wyniknie. Ale czy to sie obroci na zle, czy na dobre, nie moge sie rozeznac. Cos tu sie w kartach pieprzy. Wiesz co, pokaz reke! Tez nie, reka jak reka, widac tylko, ze jeszcze bedziesz mial dwojke dzieciakow. Mozliwe, Salymon, ze te wielka sprawe zalatwisz, ale twoj los sie odwroci, w druga strone pojdziesz, niezaleznie od tamtego.
– No i do diabla z tym wszystkim, skoro mi sie urodzi parka bachorow. Z nimi tez bedzie dosc klopotow. Dzieki, Lubka.
– Na zdrowie. Kto nastepny? Ty, Fiedia?
Fiodor Brusnikin poslusznie przelozyl karty i, wypelniajac polecenie Lubki, zeby pomyslal o tym, czego w sercu pragnie, tak komicznie zlapal sie za glowe, ze wzbudzilo to ogolny smiech i oklaski.
– Zartuj sobie, Fiedia, zartuj, to i los z toba pozartuje – ostrzegla go Lubka zartobliwie, z podejrzana lagodnoscia w glosie.
– O co ci chodzi, Lubasza? Bierz sie do roboty! – zaniepokoil sie major, ktorego nikt oprocz dziewczyn nie osmielal sie nazywac po prostu Fiedia.
– Ja, kochany, tylko czytam z kart, nic od siebie nie dodaje, nie zmyslam. Sluchasz, czy chcesz sobie zarty stroic?
– Dobra, niech ci bedzie. No juz, jestem cichy i posluszny. Bunt zdlawiony, lud milczy. Oglaszaj wyrok.
– Widac tu, Fiedia, ze w krotkim czasie cale twoje zycie sie odmieni. Czym innym sie zajmiesz, inni ludzie cie otocza. To, co w zyciu najwazniejsze, nie w mlodosci cie czeka, ale potem. To, co jest teraz, to dopiero poczatek bajki. Bajka przyjdzie pozniej.
– A konkretniej, Lubasza?
– Ano daj reke! Widzisz, jak gwaltownie linia zycia skreca? I zadnych rozwidlen nie widac… Cos mi mowi, Fiedia, ze ty swoja przyszlosc lepiej znasz, niz ja te karty widza, tyle ze sam przed soba nie chcesz sie do tego przyznac. Naprawde masz zyczenie, zebym ja pierwsza ci to powiedziala? Slowo?
– Och, ale chytra z ciebie baba! Generalski leb! Gdzies ty sie, kochasiu, uczyla taktyki i strategii?
– Nie daj Boze, Fiedia, zeby twoje coreczki tam sie ich uczyly, gdzie ja. Idz teraz, nie miej do mnie zlosci. Twoje sprawy, widze, na dobre sie obroca. Uda ci sie wszystko. Moze i za mnie, chuliganke, kiedys sie pomodlisz.
– Coz to, Lubka, major popem zostanie?
– Nie popem, nie popem, jelopy! Warn wroze czy jemu? Jego zapytajcie, to sie dowiecie. Jezeli wam powie.
Chetni do wypytywania Brusnikina jednak sie nie znalezli, major zamyslil sie gleboko i najwyrazniej nie byl w nastroju do zartow. Nastepny w kolejce do Lubki okazal sie Czyrwa Lider. Pocalowal ja szarmancko w raczke i znowu wszyscy ozywili sie i rozchichotali.
– Patrzcie no, jaki elegant! Uczcie sie, mlodzi! Lubka rozlozyla karty i zadumala sie, ale tylko na chwile.
– Dziewczyny cie kochaja, Czyrwa Lider. Zawsze cie kochaly. I beda cie kochaly do konca twego zycia. Ani jednego dnia nie przezyjesz niekochany…
Czyrwa Lider, dumnie wyprostowany, sluchal rad i zyczen, ktorymi go obsypano. Cmoknal Lubke w policzek, wstal i oswiadczyl:
– Slyszalyscie dziewczyny? Uwazajcie, zebyscie ani jednej dniowki nie przepuscily! Skoro karty tak powiedzialy, sprawa przesadzona! Nie ma odwolania.
Lubka wymowila sie od dalszego wrozenia.
– Zmeczona jestem, chlopcy. Przyjdzcie jutro. Karty tez odpoczna, nie beda sie mylic. Bo jeszcze moglabym komus cudze dzieci wywrozyc!
Cale towarzystwo opuscilo przedzial, ale i zarty i smiechy nie milkly jeszcze na korytarzu. Tylko Sonka Pufik zostala.