– Sluchaj no, Lubka, Czyrwa przyniosl ci cala glowke czosnku!
Lubka sie speszyla.
– Cos ty, Sonka! Ja przeciez cale zarcie dziele miedzy dziewczyny po rowno, przy wszystkich! Myslisz, ze czosnek sobie przywlaszcze? Przyjdz jutro rano, kiedy bedziemy robic podzial – dostaniesz, co twoje! Zdaje ci sie, ze ja w nocy ukradkiem czosnkiem sie obzeram? Jak chcesz wiedziec, to jeszcze calowac sie nie oduczylam!
– Nie o to chodzi, Lubka, nic zlego nie mialam na mysli. Chce ci tylko cos wytlumaczyc. Nie wyrzucaj wiecej ogonka. To najcenniejsza rzecz!
– Ogonek? Odbilo ci?
– Od razu widac, zes ty, Lubka, zony nie wachala. Nie mam do ciebie pretensji, tylko dziele sie doswiadczeniem. Jak opalisz ten ogonek zapalka, mozna nim czernic brwi i rzesy. Dziewczyny w lagrze mi pokazaly. Ekstra! Jak wszystkie te zagraniczne smarowidla zuzyjemy w drodze, to co zrobimy na miejscu?
– Dobra, Sonka, nie zlosc sie, zle cie zrozumialam. Cos mi dzisiaj odbilo. Normalnie w zyciu bym czegos takiego nie pomyslala. Nie gniewasz sie? No, daj pyska! Zycie mi zbrzydlo, kochana, i bez powodu ludzi obrazam. A ogonka wyrzucac nie bedziemy. Nie znalam tego, i tyle.
– Cos ty, dziewczyno! Nie becz! Zmeczona jestes? Wiesz, najlepiej sie poloz. Ja cie przykryje… Zaraz sie rozgrzejesz, przestaniesz drzec. Wszystko bedzie dobrze… Spij, mala… Juz sobie ide. Moze ci przyniesc wrzatku?
– Nie, Sonieczka, nie trzeba. Juz mi cieplej.
– No to spij. Niech ci sie przysnia niebieskie migdaly.
Lubka odczekala, az Sonka wyjdzie, i dopiero wtedy poplakala sobie do woli. To nie bylo takie proste – przepowiadac przyszlosc calemu eszelonowi. Moze i karty klamaly, ale te klamstwa przejmowaly ja prawdziwym strachem. Dzisiaj wyraznie widziala smierc Czyrwy Lidera z rak innego, ktoremu takze wrozyla, ale te smierc przemilczala – miala na to dosc rozumu! Za to powiedziala inna prawde, bo i ta byla w kartach. Prawde, ktora Lidera ucieszyla i podniosla na duchu.
– Ojcze nasz… dalej, Boze, nie pamietam… oby tylko wszystko bylo dobrze! Oby bylo dobrze! U mnie i Iwana, u Sonki i u Czyrwy… Miej nad nami litosc, Panie…
Nimfa z brazu, ktora Sance wciaz zal bylo sprzedac, usmiechala sie do niego z wdziecznoscia w zielonkawym swietle stojacej na stole lampy. Sanka z roztargnieniem przegladal katalog z ostatniej aukcji u Sotheby’ego – ot tak, po prostu, zeby zajac czyms rece. Zegar trzeba bedzie jednak sprzedac, pomyslal, strasznie glosno bije. Wraz z ostatnim jego uderzeniem odezwal sie dzwonek telefonu. Sanka przeciagnal sie w fotelu. Wiedzial, ze dzwonkow bedzie osiem, nawet nie chcialo mu sie liczyc. To bylo dlugo oczekiwane wezwanie od Alichana. Krewniaka Sanka postanowil nie budzic, po prostu zostawil pod lustrem pieciokopiejkowa monete orlem do gory.
Samochod juz czekal. Przy otwartych drzwiach stal chudy typ o lodowatych oczach. Sanka bez slowa zajal miejsce na tylnym siedzeniu szarej Wolgi. Woz ruszyl. Po godzinie, ktora uplynela w absolutnym milczeniu, wysadzono Sanke pod znanym mu juz domem za miastem. Czarnowlosy przystojniak, takze znajomy, z przyklejonym usmiechem zaprowadzil go do gabinetu.
Tu nic sie nie zmienilo. Poza jednym: na ogromnym biurku, w miejscu, gdzie dawniej stalo popiersie Lenina, teraz pysznila sie popielnica z brazu w ksztalcie ludzkiej czaszki. Zeby wykonano z kosci sloniowej.
Alichan ceremonialnie wstal zza biurka i lekko sklonil glowe, po czym zamaszystym gestem zaprosil Sanke, by zajal miejsce w poblizu kominka. Czarnowlosy sekretarz bezszelestnie zniknal za drzwiami. Alichan nalal koniaku do dwoch pekatych kieliszkow i podsunal gosciowi otwarte pudelko cygar.
– Starzeje sie, Sania – rzekl w zadumie. – Nie mam juz sil pracowac na dwa fronty. To drugie zajecie bede musial rzucic.
Sanka z dobrze udanym zdziwieniem rozlozyl rece. O tym, ze Alichana Ibrahimowicza Husejnowa usunieto niedawno ze skladu Biura Politycznego, oczywiscie wiedzial.
– Jak oni sobie teraz dadza rade bez pana, Alichanie Ibrahimowiczu?
– Wszystko jest w rozkladzie. To osly. Ale dosc o glupstwach. My obaj jestesmy ludzmi konkretow, na oficjalnych tytulach nam nie zalezy. Mam do ciebie pare pytan. W tym pokoju mozesz mowic swobodnie, nie ma podsluchu. Co masz mi do powiedzenia o szablach z bulatu?
Sanka ochoczo wsiadl na ulubionego konika:
– Pierwsze wzmianki o bulacie pojawily sie w czasach Aleksandra Macedonskiego. Zetknal sie on z bronia wykonana z bulatu w czasie swojej pierwszej wyprawy do Indii. W rezultacie tajemnica wyrobu tej stali przestala byc znana, wedlug roznych danych, na okres od VI do XII wieku. Nastepnie stal o podobnych wlasciwosciach zaczeto produkowac w Syrii, w Damaszku. Na marginesie, stal damascenska jest gorsza od bulatowej, odroznic je od siebie moze kazdy, niekoniecznie specjalista. Prawdziwych, autentycznych szabel z bulatu, kutych w Indiach, zachowalo sie na calym swiecie zaledwie kilkadziesiat. Sa warte oblednych pieniedzy. W Moskwie w kremlowskiej Zbrojowni przechowuje sie dwa takie egzemplarze. Jednakze reczyc za to nie moge, jako ze w zeszly czwartek Zbrojownie niespodzianie zamknieto, rzekomo chodzi o remont. A w ubieglym tygodniu przypadkiem spotkalem sie z szescioma milosnikami starej broni sposrod naszych zagranicznych przyjaciol i wszyscy oni zapewniali, ze za kazda z tych szabel gotowi sa zaplacic od dwudziestu pieciu do trzydziestu tysiecy dolarow.
– I ktory z nich najbardziej przypomina dzygita? – zapytal Alichan.
– Malo sie roznia jeden od drugiego.
– Niezupelnie rozumiem.
– Nie chcialbym obrazac zadnego z nich. Jesli chodzi o ekspertyze, moze pan byc spokojny, to juz moje zmartwienie.
– Ile czasu na to potrzebujesz?
– Miesiac, moze poltora.
– Inicjatywa powinna byc sowicie nagradzana. Twoja zwykla dola to trzydziesci procent. Co bys powiedzial na czterdziesci?
– Ze wole piecdziesiat.
– Zgoda. Wszystko, czego ci potrzeba, dostaniesz pojutrze. Teraz chcialbym sie dowiedziec, co slychac u naszego przyjaciela Hardinga. A propos, nie miales w zwiazku z nim jakichs nieprzewidzianych wydatkow?
– Osiemset dolarow na…
– Dobra, niewazne. To drobiazg. Czego ci sie udalo dowiedziec?
– Harding to typowy dyplomata z niewielkimi szansami na awans. O Rosji wie nie wiecej, niz Mike Tyson o ogolnej teorii wzglednosci. Wywozi poczta dyplomatyczna rozne starocie. Dotychczas byly to drobniejsze rzeczy, dopiero teraz zainteresowal sie wartosciowszymi dzielami sztuki, ktore mam w swoim zasiegu. Jesli chodzi o polityke, to absolutne zero, zadnych kontaktow, chociaz niewykluczone, ze ma jakies konszachty z zamozniejszymi koneserami sztuki. Co do jego zwiazku z ladunkiem, to czysty przypadek. KGB kazal go sledzic, kiedy rozpracowywal spolke „Moskwa” – nawet sie nie zorientowal. Skarzyl mi sie, ze go przesluchiwali. Pare dni temu przerwano obserwacje, widac organy sie nim nie interesuja. Z wywiadem nie jest zwiazany, sprawdzilem. W CIA oczywiscie poziom sluzb nie jest specjalnie wysoki, ale w koncu czegos tam swoich ludzi ucza. Reasumujac, Alichanie Ibrahimowiczu, mydlo, mydlo i tylko mydlo!
– Mydlo, mydlo… – powtorzyl polglosem Alichan i nagle wybuchnal niepowstrzymanym smiechem. Wyobrazil sobie miny czlonkow Biura Politycznego, kiedy zostanie otwarty kontener z tajemniczym ladunkiem.
Rozdzial 12
Przekroczyli Dniepr po zaporze Dnieprogesu. Ledwie pociag zalomotal na ostatnich zlaczach szyn, gdy wtem ogromny, na pozor dawno porzucony dzwig drgnal, zaczal manewrowac, po czym postawil w poprzek torow zardzewialy parowoz. Zrozumieli, ze nie ma drogi powrotnej. Odtad na kazdej mijanej stacyjce wznosily sie za Zlotym Eszelonem wciaz nowe blokady: z loskotem zrzucano na szyny stalowe rury i betonowe bloki. Postanowili oszczedzac amunicje. Nie strzelali do tych, ktorzy odcinali im droge powrotu. Jaki to mialo sens, skoro i tak pociag ruszy dalej, przed siebie, a wtedy tamci wyjda z ukrycia i zwala na tory wywrotke swiezego betonu. Przed skladem droga wolna, no i w porzadku. Widocznie komus sie oplaca, zeby stala otworem.
Juz o zmroku przejechali Zaporoze. Grobowa cisza, kompletne ciemnosci. Nigdzie ani zywej duszy. Straszno czlowiekowi noca w malym, opuszczonym przez ludzi miasteczku, gdzie wiatr swiszcze w kominach i trzaskaja pootwierane drzwi. A co dopiero w porzuconym przez mieszkancow milionowym miescie? Rozne mysli wtedy przychodza do glowy.
Pociag sunie niespiesznie. Jesli tory zostaly rozebrane, a droga prowadzi stromo z gory, trzeba zwolnic, pozwolic ludziom wyskoczyc… Zubrow wzmocnil posterunki, nakazal obserwacje terenu. Sam bez przerwy wpatruje sie w noktowizyjny celownik. Wtem reflektor podczerwieni oswietlil odrazajace klebowisko i setki szczurzych slepi. Zaraz potem dostrzegl Zubrow znieruchomiale ludzkie oczy. Nie wytrzymal, opuscil wzrok.
A cuda zaczely sie o swicie, gdy sie zblizali do slawnego miasta Hulaj pole.
Kiedy w oddali, na wschodzie, Zubrow ujrzal zielonkawoszarej barwy niebo, uspokoil sie i zamknal oczy, wsparlszy sie na dalmierzu peryskopowym. Zaraz jednak obserwator z wiezy zestawu przeciwlotniczego krzyknal: – Ale zasuwa! Ale zasuwa! – Zubrow otrzasnal sie, uzmyslowil sobie gdzie jest, wysunal peryskop i az gwizdnal. Rzeczywiscie, zasuwa!
Obok pociagu, po ubitej polnej drodze, pedzila taczanka. Ani chybi ta sama, ktora jeszcze sam ojczulek Machno jezdzil. Zaprzezona w czworke wronych koni, silnych jak szatany. Huk, i loskot, i wszystko, niczym w tamtych chlubnych czasach. Taczanka cala przemalowana w kwiaty i rajskie ptaki, a na debowym deskowaniu srebrnymi gwozdzikami wybite mocno nieprzyzwoite zawolanie. Chlopisko batem konie pogania, a obok woznicy jeszcze jeden, z cyganskim kolczykiem w uchu. Pierwszy ma czapke z polamanym daszkiem, drugi – barania papache, srebrny kindzal u pasa, a za pasem obrzyn. Obrazek jak marzenie, oczu oderwac nie mozna. Wszystko bardzo stylowe, tylko antena radiostacji R-227 troche narusza harmonie, no i zamiast cekaemu Maxima taczanka uzbrojona jest w automatyczny granatnik AGS-17 Plamia.
Ten z obrzynem i w kolczyku smieje sie i obrzuca pociag przeklenstwami, a woznica oklada konie batem raz po raz, zeby zajechaly eszelonowi droge, gna taczanke wprost na szyny. Zubrow juz niemal widzi, jak kola dotykaja torow i przy tym zetknieciu odpadaja z loskotem, taczanka rozlatuje sie na kawalki i wpada pod pociag. Ale tamci tylko zeby szczerza, smieja sie od ucha do ucha, niczego sie nie boja, mkna smierci naprzeciw i jeszcze klna zuchwale.
– Lokomotywa!
– Tak jest! – odpowiedzial przez radio maszynista.