zadnego ruchu. Oczywiscie, w nocy tak bywa. Ale cos mi sie tu nie podoba. Trzecia wies mijalismy pol godziny temu. Mamy juz ranek. A widok ten sam, tylko przed jedna buda lezy pies na lancuchu, lapami do gory. Wyslalem radiogram z zapytaniem do centrali. Sukinsyny odpowiedzieli, ze zajma sie wyjasnieniem sprawy i za cztery godziny nawiaza z nami lacznosc. Co wy na to, panowie oficerowie?

– A co tu mowic, dowodco – odparl Dracz. – Wracac juz za pozno. Moze z boska pomoca jakos przejedziemy. Rozwijajac pelna predkosc.

– Jestem tego samego zdania – dorzucil Brusnikin.

Zubrow wzial do reki mikrofon.

– Batalion! Mowi Pierwszy. Alarm chemiczny. Grupa lacznosci na stanowisko. Meldowac co dwadziescia minut. Tak samo w sprawie zagrozenia skazeniem chemicznym. Zaloga – wlozyc maski przeciwgazowe. Drzwi i okien nie otwierac. Wody nie pic, nie uzywac do gotowania ani w celach higienicznych az do odwolania. Przygotowane jedzenie wyrzucic.

Zubrow odlozyl mikrofon i zwrocil sie do Dracza:

– Ty, Iwan, zajmij sie Rossem. Wydaj mu maske i zaprowadz go do mojej kwatery! Ja nie moge opuscic punktu dowodzenia.

– Tak jest.

Dracz oczywiscie zrozumial jak nalezy sens ostatniego zdania dowodcy – ma sie zaopiekowac takze Oksana. Nie uplynelo wiecej niz pare minut, a juz Oksana i Paul siedzieli w maskach w pomieszczeniu dowodcy niczym dwa golabki, weseli i rozbawieni. Dziewczyna nie zdawala sobie sprawy z sytuacji, Dracz powiedzial jej, ze to alarm cwiczebny. Paul tak doskonale nasladowal slonia, tupal i wachlowal sie uszami, ze trudno sie bylo zorientowac, czy uswiadamia sobie niebezpieczenstwo. Tak czy owak, Dracz byl pewien, ze ani Paul, ani Oksana nie wpadna w panike.

Lubka zostala w przedziale, ale zdazyl tam zajrzec i sam zalozyl jej maske przeciwgazowa. Specnazowcow nie trzeba bylo pilnowac. O Zinke takze nie musial sie martwic, to sprawa Salymona. Masek bylo dosc – stan liczebny batalionu sie zmniejszyl… Pozostawalo tylko czekac.

Pociag pedzil jak szalony. Jedynie loskot kol zaklocal cisze. Nagle odezwal sie megafon.

– Meldunek z posterunku pomiaru skazen. Odchylen od normy pod wzgledem skazenia chemicznego nie wykryto. Odbior.

Zubrowowi wydawalo sie, ze uslyszal westchnienie ulgi. Obejrzal sie nawet, ale w punkcie dowodzenia nie bylo nikogo poza nim. Zza zakretu odleglego moze o cztery kilometry, wylonila sie jakas stacja. Zubrow znow wzial mikrofon.

– Mowi Pierwszy. Zmniejszyc predkosc. Grupa lacznosci przed stacja przekaze dodatkowy meldunek.

Powietrze bylo przejrzyste, tak jak to bywa tylko wczesnym rankiem. Cisza, spokoj. Pociag powoli zblizal sie do stacji.

Juz bez lornetki mozna bylo dojrzec, ze caly peron zastawiony jest koszami i workami. Pomiedzy nimi owdzie lezeli, owdzie siedzieli ludzie – najwyrazniej od dawna. Tylko po lachach mozna bylo poznac, czy to mezczyzna, czy kobieta. Oto jakies lezace dziecko – w tym, co pozostalo z jego raczki tkwi na wpol zjedzony lizak. I wszedzie wokol pelno zdechlych gawronow.

– Odchylen od normy pod wzgledem skazen radioaktywnego i chemicznego nie stwierdzono – dobieglo przez megafon.

– Boze, co tu sie stalo? – wyszeptal Zubrow, zapominajac, ze wciaz trzyma przy ustach mikrofon.

Przy koncu peronu na szynach lezal jeszcze jeden trup, a dwa metry od niego zadzieral w gore brode szary koziol na sznurku. Pociag, nie zmniejszajac predkosci, przejechal po zwlokach.

– Mowi Pierwszy. Cala naprzod.

Pociag pedzil przez martwa strefe, nie wiedzac, czy sam juz w calosci nie ulegl skazeniu i jakiego rodzaju. Dodatkowym walorem maski przeciwgazowej – oprocz jej podstawowej funkcji – jest to, ze nie widac twarzy tego, ktory ja nosi.

Po godzinie od rutynowego komunikatu, donoszacego o braku odchylen od normy, podano przez megafon informacje, ze na trasie znajduje sie stacja, gdzie sa zywi ludzie.

Zubrow przez caly ten czas nie odrywal sie od peryskopu. Mial ochote splunac, ale przeszkadzala w tym maska.

– Mowi Pierwszy. Zatrzymac sie na stacji.

Na skraju peronu stal mezczyzna: perkaty nos, w reku szklanka. Z zaworu duzej beczki toczyl przezroczysty plyn. Zubrow zerwal maske i oglosil:

– Alarm chemiczny odwolany!

Eszelon zatrzymal sie i wszyscy od razu sie ozywili, odprezyli. Minute pozniej Zubrow sluchal, co mowi sprowadzony przez Dracza ze stacji mezczyzna.

– Ta strefa, przez ktora przejechaliscie, ta z nieboszczykami, teraz nie jest niebezpieczna. Tyle ze strach na to patrzec. Baliscie sie chyba? Bylo tam jakies laboratorium czy instytut, cholera wie. Strzezony, nikt nie mogl sie zblizyc. No i ludzie wykombinowali, ze skoro tak go pilnuja, musi tam byc cos cennego. Sam wiesz, naczelniku, jakie czasy teraz nastaly – nic dostac nie mozna, a i kupic nie ma za co. Wiec udalo sie tamtym jakos cichaczem podejsc i zaciukac ochrone. Obszukali wszystko, ale zadnego innego dobra oprocz spirytusu nie znalezli. No, jeszcze samochody, ktore tam byly zaparkowane, pokradli, oczywiscie. Z wscieklosci podlozyli ogien pod budynek – no i zeby ich wiecej nie kusilo. Jakis czas sie palilo, az nagle nastapil wybuch, a ktoredy przeszla chmura od tego wybuchu, tam wszyscy pomarli.

Nasi ludzie natkneli sie przypadkiem na jednego okularnika, ktory ze strachu schowal sie w bagazniku. Ten facet mowil, ze zajmowali sie tam jakas tajna bronia chemiczna. Dla celow obronnych. Zeby zabijala wszystko, co zywe, a po dwoch godzinach nie byla juz niebezpieczna i nie zatruwala zywnosci. No i my jezdzimy tam teraz drezyna po buraki i kartofle. Tak ze, naczelniku, tej okolicy sie nie boj. Gdzie indziej jest niebezpiecznie.

– Dziekuje ci, chlopie, za informacje. – Zubrow wreczyl mezczyznie paczke machorki. – A nie wiesz przypadkiem, jak wyglada sytuacja w kierunku polnocnym?

– Tam, naczelniku, az do Syzrania, wszystko w porzadku. To znaczy, rozne rzeczy sie po drodze zdarzaja, ale zatrucia sie nie boj. Aha, w jednym miejscu, jakies dwiescie kilometrow stad, pohulali sobie zieloni. Sa bardzo przeciwni technice, dlatego rozebrali tory. Wszystko dla idei. Na odcinku dwoch kilometrow. Ale sobie stamtad poszli, kiedy juz zezarli wszystko, co znalezli w sklepach.

Tak rzeczywiscie bylo. Jakies dwa kilometry torow na trasie eszelonu zostaly zniszczone. Milosnicy srodowiska naturalnego staneli na wysokosci zadania. Zdjeli szyny, zrzucili je z nasypu w bagno, zelazobetonowe podklady spotkal ten sam los. Dobrze, ze choc most ocalal. W jednym miejscu na nasypie stal sklad, a szyny wysadzono wprost pod wagonami i pod lokomotywa. Dalszy odcinek torow rozebrano.

– Co teraz zrobimy?

– Uszkodzony pociag wysadzic i usunac z drogi, tak samo zniszczone szyny. Tory ulozyc na nowo.

– Ile to czasu zajmie?

– Biorac pod uwage calkowity brak sprzetu, transportu, urzadzen technicznych i wyjatkowo niedogodne warunki terenowe, przy najwiekszej mobilizacji sil okolo poltora miesiaca.

– Jakie sa inne propozycje?

– Nie budowac nowej drogi. Zdjac szyny i podklady z odcinka przejechanej trasy, przetransportowac je do przodu na BMD, ukladac, stopniowo przesuwac po nich pociag dalej, znow zdejmowac, przekladac – i tak w kolko.

– Jak dlugo to potrwa?

– Miesiac.

– Sa jeszcze jakies propozycje?

– Wyslac daleko do przodu patrole w celu ochrony torow. Urzadzic zasadzki, dac w dupe zielonym, czerwonym i bezowym, wszystkim co je rozbieraja, bez wzgledu na kolor. Musza dostac zdrowego lupnia. Ze dwoch, trzech powiesic, podajac przyczyne – reszta od razu sie uspokoi.

– W porzadku. Propozycja przyjeta.

Batalion byl znuzony, wyczerpany, opadl z sil. Pogoda – fatalna. Nocami zaczely sie przymrozki. Kiedy wyjezdzali z Odessy, panowal upal, a teraz niekiedy proszyl nawet snieg, w dzien siekly lodowate deszcze i wial silny wiatr. Zapasy zywnosci malaly. Dniowka robocza trwala pietnascie godzin. Nocny patrol – i znow trzeba bylo przenosic i ukladac szyny i podklady. Ludzie wychudli, twarze zapadniete, podarte podkoszulki wisialy na grzbietach. Zubrow harowal razem ze wszystkimi. Jezdzil po okolicy gazikiem, wylapywal zielonych i wieszal, ladowal i rozladowywal BMD, transportujace szyny. Pojazdy takze szybko sie zuzywaly – nie byly przeznaczone do prac remontowych.

Niekiedy trafialy sie nienaruszone odcinki trasy, eszelon przejezdzal je, a potem znow mial przed soba zniszczone tory i zielonych, wiszacych na pozolklych drzewach. Wisielcy kolysali sie na wietrze.

Ale eszelon wytrzymal wszystkie trudy. Uplynely kolejne trzy tygodnie.

Drugi sekretarz KC KPZR Bokow polowal tego dnia z ministrem obrony Mazowem. Nie na jakies tam lisy, ale na prawdziwa zwierzyne.

– Jak myslicie, towarzyszu Mazow, kto u nas teraz zostanie prezydentem? W tym czasie, kiedy tamten obija sie po zagranicach?

– A niechby ktokolwiek, towarzyszu Bokow – byle nie Mudrakow. Strasznie sie zrobil hardy.

– Moze pora by tak…?

– Dawno juz pora.

– Odpowiednia chwila wkrotce nadejdzie, nie sadzisz? To ostatni moment. Kiedy kontener juz tu bedzie, moze byc za pozno.

– Ale czy musimy, towarzyszu Bokow, czekac na kontener?

– A jak sobie to inaczej wyobrazasz?

– Mozna by sprobowac przechwycic go w drodze…

– Wchodzisz w to?

– Wchodze.

– A jezeli sie nie uda? W koncu roznie bywa…

– Wtedy przejmiemy go na Krasnej Priesni, oficjalnie. I z Mudrakowem zalatwimy sprawe na miejscu.

– Dobra. W takim razie wez Mudrakowa na siebie, a ja zajme sie mediami. Jestem pewien, ze reszta towarzyszy nas poprze.

Mazow usmiechnal sie i wypalil z dwururki do zagapionej sroki.

Rozdzial 18

Вы читаете Zloty Eszelon
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату