albo mlynarzowna z folwarku. Ojciec... Gdzie byl jej ojciec? Wiedziala, ze musi mu o wszystkim doniesc, zawiadomic, a tatko juz poradzi sobie z tym zawalidroga.
- Dalej! Nie bede tu sterczal przez wiecznosc. Puscil jej ramie, a wowczas postapila ku otwartym drzwiom stodoly. Dydynski ruszyl za nia, a potem jeknal, zatrzymal sie, chwycil za noge, opadl na jedno kolano. Krew saczyla sie z jego hajdawerow. Nawet utykajac, pozostawial za soba slady ciemnej posoki.
- Tego oberwalem - mruknal. - Pozostaje mi tylko liczyc na milosierdzie wacpanny.
Odskoczyla na bezpieczna odleglosc, widzac, ze w tym stanie niewiele jej zrobi.
- Pojde po pana ojca! - oswiadczyla. - On zdecyduje, co zrobic z waszmoscia.
- Nie trzeba - ozwal sie glos zza jej plecow. - Juz tu jestem.
Odwrocila sie sploszona i zobaczyla starego Krysinskiego, przy ktorym stal Gedeon i kilku pacholkow ze dworu. Ojciec podszedl blizej, utkwil blyszczace, przenikliwe oczy w stolnikowicu. Starczyla chwila, a zrozumial wszystko.
- Waszmosc jestes Dydynski - rzekl spokojnie. - To ciebie szuka podstarosci z pacholkami. Za zajazd na dwor szlachecki.
- Potrzeba mi konia, panie bracie. Zaplace, jesli trzeba.
- Jestesmy spokojnymi ludzmi. I nie szukamy klopotow, panie Dydynski. A ty po ostatnim zajezdzie masz na rekach krew.
- Moja krew.
- Krew wszystkich, ktorych usiekles w zwadach, ubiles w pojedynkach, w zajazdach, zamordowales na wojnach.
- Twarza w twarz mi stawali, panie bracie. Nie zabijam z zaslupia.
- Zabojstwo jest zawsze morderstwem. Niezaleznie od tego, czy dokonane w pojedynku, czy w... jak to mawiacie, w zwycieskiej bitwie.
- Ktos ty jest, panie bracie? - wydyszal Dydynski. - Jestes szlachetnie urodzony, a gadasz jak parszywy pop. I nie nosisz szabli.
- Wyrzeklem sie zbrojnej przemocy i nie przelewam krwi. Trafiles do Jeruzalem, panie bracie. Miedzy narod Bozy, ktory gardzi ziemskimi zaszczytami. Nie masz w tej wiosce panow, chlopow, karmazynow i posesjonatow. Wszyscy jestesmy bracmi i wyznajemy jedynego Krola Niebieskiego.
- Jestescie Chrystianami... Nowochrzczencami? - wyszeptal ze zdumieniem Dydynski. - Ja bylem przejazdem w Rakowie. W waszej akademii, gdzie paszkwilami jezuickimi dupe sobie w wychodku podcieralem.
- Jestesmy bracmi polskimi, panie Dydynski - rzekl smutno Krysinski. - Gardzimy doczesna chwala, ale potepiamy zbrojna przemoc. I dlatego nie mozemy przyjac kogos, kto zyje z krzywdzenia bliznich.
Dydynski zbladl. Krew z rany na nodze poplynela szybciej. Szlachcic opadl na ziemie, wsparl sie na rekach.
- A wiec zabijcie mnie - wycharczal. - Albo oddajcie podstarosciemu. No, dalejze, panie Krysinski, patrz, jak bede konal. I ciesz sie, ze oto pokaral Pan Bog grzesznika!
Osunal sie na klepisko zroszone krwia. A wtedy Rachela poczula, ze cos w niej peka, cos sie zalamuje. Niemal nie wiedzac, co czyni, skoczyla do Dydynskiego, chwycila go pod ramie, podtrzymala.
- Panie ojcze, nie ostawiajcie go bez pomocy! Toz to czlowiek! On umrze!
Krysinski obejrzal sie na pacholkow i chlopow.
- Coz czynic, bracia? Macie jakas rade?
- Powiedzial Pan: miluj blizniego swego jak siebie samego. Nie lza ostawic tak czlowieka, chociaz grzesznego - rzekl siwowlosy brat Jonasz.
- Szable niechaj odda - mruknal Efraim. - Bo jeszcze gotow w naszym Jeruzalem krew niewinna przelewac!
Krysinski podszedl do Dydynskiego, pochylil sie nad rannym.
- Nie ostawimy waszmosci bez pomocy. Ale najpierw daj mi szable, ktora tyle krwi przelala. Nie mozesz przebywac miedzy ludem Bozym, majac u boku zelazo splamione posoka niewinnych.
Blysk zrozumienia pojawil sie w oczach Dydynskiego. Nie bez pomocy Racheli odpial szable z rapci i podal - rekojescia do przodu. Stary szlachcic nie dobyl jej z pochwy, podniosl w gore i cmoknal jak stary rebajlo probujacy wdziekow pani staszowskiej, barskiej czy sandomierskiej.
- Zacna szabelka - mruknal. - Jak przyrosnieta do reki lata. Dobra do zamachow i odbic. W sam raz dla zajezdnika.
- Ojcze, ratuj - jeknela Rachela.
Krysinski pochylil sie nad mlodym rebajla. Szybko i bez ceregieli rozerwal nogawice hajdawerow, oderwal reke Dydynskiego od rany na udzie. Krew trysnela w gore, a stolnikowic jeknal z bolu.
Stary szlachcic polozyl obie dlonie na krwawym cieciu po szabli czy palaszu. Przymknal oczy i wyszeptal slowa modlitwy.
A potem odjal zakrwawione rece od ciala pana Dydynskiego. Jacek jeknal, ale nie z bolu. Krwawienie ustalo. Rana byla napuchnieta, ale nie sina, przestala lac sie z niej krew. A potem Dydynski pochylil sie i opadl w ramiona panny Racheli. Nie omdlal, nie stracil swiadomosci. Po prostu zasnal.
Dydynski wstal z loza juz nastepnego dnia. Nie czul sie zle; goraczka ustapila, rany przestaly krwawic. A najdziwniejsze, ze zabliznila sie paskudna szrama na udzie. Pan stolnikowic obmacal ja, odwinal szarpie i zdziwil sie, widzac waska, zasklepiona kreche. Kiedy wstal z loza, stwierdzil, iz prawie nie czuje bolu. Ubral sie szybko, nie korzystajac z pomocy czeladzi, a potem ruszyl do swietlicy dworu. Bielone sciany przypominaly bardziej wnetrze chlopskiej izby, a nie dworek. Nie bylo tu wystawnych opon, kilimow i materii jak w innych szlacheckich siedzibach. Na scianach prozno bylo szukac broni, bo bracia polscy wyrzekali sie przemocy i sily. Orezem ich bylo slowo, a obrona pomoc i opieka Krola Niebieskiego. Nie zawsze jednak wystarczala ona dla powstrzymania jadowitych jezuickich paszkwili, sadow, trybunalow i zawzietych, fanatycznych panow braci z glowami pustymi jak beczki po wareckim piwie. Atakowali oni nowochrzeczencow za nieuznawanie Trojcy Swietej, odmowe sluzby w wojsku i zwalnianie chlopow od powinnosci.
- Waszmosc juz wstales?
Rachela weszla tak cicho, ze niemal nie doslyszal stukotu jej trzewikow. Dzisiaj zamiast giermaka przystrojona byla w kolpaczek zdobiony czaplimi piorami i niewiesci zupan ze srebrnej lamy. Wygladala w nim jeszcze piekniej niz wczoraj, bowiem stroj ten podkreslal bardziej jej kragle biodra, wypychal ku gorze piersi.
- To cud - rzekl stolnikowic - rana na udzie juz sie wygoila. Winienem w podziece wychylic beczke wegrzyna za zdrowie rodzica wacpanny.
- Moj ojciec umie uzdrawiac ludzi. Dawno temu, przed laty, dostal dar od Pana Niebieskiego. Wtedy porzucil swoj stan szlachecki, wstapil w szeregi Chrystian i tu, w naszym rodzinnym Krysinowie, zalozyl nowe Jeruzalem, chlopow uwolnil od powinnosci, sprowadzil braci, a swoja szable... - zamilkla, gdy uswiadomila sobie, ze bron ojca odnalezli w stodole - odlozyl na reszte zycia.
- Jestem waszym dozgonnym dluznikiem. - Sklonil sie przed nia dwornie. - Rozkazuj mi, wacpanna, a badz pewna, ze masz we mnie wiernego sluge. Potrzebujecie zbrojnej asysty? A moze wyroczek trzeba wyegzekwowac? Sasiadowi folwark zajecha... znaczy sie... ehem, ehem, odebrac, zawalidrodze natretnemu rzyc przetrzepac, czuba utrzec? We wszystkim mozecie zdac sie na mnie! Ja zadnej pracy sie nie boje!
- Splacisz dlug u nas, jesli przestaniesz przelewac krew. My jestesmy spokojni ludzie, z nikim nie wojujemy, a jesli juz, to z nami walcza jezuici i ksieza, sejmiki i trybunaly.
- Wacpanna, nie krzyw sie, ale gdybym chcial pokoj i milosierdzie glosic, wstapilbym do klasztoru. Do ojcow bernardynow, bo to pijacy wielcy. A swoja droga, gdzie moja anielica zacna, sandomierska? Pod Bukowem, Kircholmem i Kluszynem dobrze mi sie wysluzyla. Powiem wacpannie w sekrecie, ze bez niej mi jak bez reki albo zony. Bo jak ta szabelka swisnie, to jakoby chory niebianskie zagraly!
- Jak waszmosc smiesz mowic takie rzeczy tu, w nowym Jeruzalem?! Az taka przyjemnosc sprawia ci zabijanie swoich braci?
- Nie wiem, czyi oni tam bracia, ale chyba nie z mojej galezi Dydynskich. No, nie zlosc sie, wacpanna, bo slicznie z tym wygladasz. Nie jestem zbojem, brygantem czy swawolnikiem z goscinca, dla ktorego zabic czlowieka to jak splunac. Jestem zajezdnikiem, ale nie morderca.
- To niewielka roznica.
- Nie sluze szelmom i zwyrodnialcom - mruknal niechetnie. - Nie wyciagne szabli dla starosty Krasickiego z Dybiecka, dla Diablat Stadnickich czy innych wywolancow. Wynajmuje sie do zajazdow, zwad i egzekwowania wyrokow, ale pomagam tym, ktorzy nie maja sil, by utrzymac szable w reku. Daje wacpannie slowo szlacheckie, ze nigdy w zyciu nie zabilem niewinnego czlowieka. A jesli nawet, to nieumyslnie.
- A jednak zamieniasz ludzkie zywoty na czerwonce, talary i dukaty.
- Swiat jest pelen lajna, moscia panno. Wscieklych psow, banitow, hultajow, swawolnikow, wichrzycieli i warcholow tudziez zwyklej ludzkiej zawisci. Ktos musi to posprzatac; chocby po to, abys wacpanna, jadac do swego zboru, nie zabrudzila trzewiczkow w konskim lajnie. Nie bede przeczyl - zabijalem i bede rozwalal podgolone lby. Ale przy okazji pomoglem wielu zacnym ludziom, ktorzy byli w opresji gorszej niz tatarski najazd. Gdzie moja szabla?
- Pan ojciec zabral.
- Bede musial tedy czolem mu uderzyc. I podziekowac. A wiesz wacpanna, czemu mowie ci to wszystko?
Milczala, jakby zalekniona.
- Bo daje moja szlachecka glowe, ze jako bracia polscy macie klopoty z niejednym z sasiadow.
Rachela wybuchla placzem. Lzy grube jak blyszczace perly splywaly po jej policzkach. Szlachcic przyskoczyl blizej, chwycil ja w ramiona, utulil jak male dziecko.
- Wacpanna, co sie stalo? - zapytal. - Ktos cie skrzywdzil? Kto taki?
Nic nie powiedziala. Rozplakala sie jeszcze bardziej.
Przyjechali w osmiu, z czeladzia, z dobytymi szablami i czekanami, nabitymi polhakami i bandoletami, jakby wybierali sie na kujawska biesiade albo w swaty do pijanych Zaporozcow, a nie do arianskiego dworu. Powoli, nie spieszac sie, podjezdzali pod ganek. Rozgladali sie dokola, przypatrywali domostwu, chalupom chlopow, zagonom i poletkom ogrodzonym plotami i parkanami. Pierwszy z jezdzcow byl maly, w misiurce opadajacej na czolo, porwanej przeszywanicy i kolczudze. Drugi z kolei gruby, spocony, przyodziany w kontusz podbity wylenialym futrem. Nie mial lewego ucha, w zamian za to natura ozdobila jego podgardle trzema obwislymi podbrodkami, sumiastymi wasami i dluga broda splywajaca na potezne brzuszysko. Trzeci z nich wygladal na znacznie mlodszego; jeden jego was byl krotszy, drugi