dluzszy. Przez caly czas mruzyl prawe oko, moze dlatego, ze na jego brwi, policzku i oczodole widniala straszna, zagojona blizna po cieciu szabla lub palaszem. A czwarty...

Ten byl najgorszy. Najmlodszy z nowo przybylych, odziany w prosty adamaszkowy zupan z diamentowymi guzami. Do pasa przytroczona mial czarna szable, a do kulbaki obuszek o okutej zelazem rekojesci. Mial dlugie, trefione wlosy, ktore wymykaly sie spod kolpaka. Wygladalby na zaka albo czeladniczka, gdyby nie oczy - niebieskie, spogladajace na wszystkich z bezgraniczna wzgarda.

Na widok niezwyklych gosci Krysinski poderwal sie z lawy na ganku. Szybko wepchnal dwoch chlopow z czeladzi do dworu, a potem wstapil na stopnie i zatrzymal sie tam, zastawiajac nadjezdzajacym droge do dworskiej sieni.

- Czolem, panie Krysinski! - zakrzyknal piskliwym, starobabskim glosem najmniejszy z nowo przybylych.

Stary szlachcic nie odrzekl nic. Sklonil sie lekko, ale nie na tyle, aby nadciagajacy swawolnicy wzieli jego uklon za gest uczyniony z przestrachu.

- Pan Pamietowski przesyla waszmosci uklony - zapiszczal szlachetka w misiurce - i o bakszysz prosi. Dwa tysiace zlotych polskich, w czerwoncach, talarach, szostakach albo ortach!

Trefiony nawet nie spojrzal na Krysinskiego. Zdawac by sie moglo, ze zajmowal go jedynie zlocony nadziak i kury krzatajace sie na placu przed dworem.

- A z jakiego powodu - zapytal groznie Krysinski - mam cos zaplacic panu Pamietowskiemu? Ani nie jestem jego dluznikiem, ani arendarzem. To jest szlachecka wies dziedziczna i co z niej mam zaplacic Rzeczypospolitej, tom juz dawno poplacil. Czopowe, poglowne, donatywy i cala reszte...

Bryganci podjechali blizej - z lewej strony konus w misiurce, a z prawej zwalisty moczygeba woniejacy potem, zastarzalym sadlem i czosnkiem.

- Pan Pamietowski o przyjacielski upominek prosi - wycharczal gruby szlachcic. - A jak nie zechcesz waszmosc po dobroci, tedy sila wezmie.

- Nie przypominam sobie, abym od pana Pamietowskiego pieniedzy pozyczal. Mowilem juz waszym mosciom, kiedy tu wczesniej byliscie - daremne sa wasze starania, bo nie wiem, z jakiego powodu bakszyszu ode mnie zadacie.

- Powod jest prosty i jasny - warknal ten w misiurce. - Plac bakszysz, psi synu, bos jest szelma, nurek i kosturowiec, wrog i krzywdziciel naszej wiary katolickiej polskiej!

- Panienke Przenajswietsza masz w pogardzie - zahuczal gruby. - Ojca swietego antychrystem zowiesz. Tedy my - rycerze Chrystusowi, katolickiej wiary obroncy, nie mozemy takiej obrazy puscic plazem. Plac, jesli chcesz w spokoju swoje gusla czartowskie odprawiac!

- Turka wspierasz, na zgube Rzeczypospolitej knujesz! - syknal trzeci z nich. - Bodaj na was, nurkow, nowochrzczencow, Jezus Chrystus czarny mor zeslal! Bodaj was jako Zydow niewiernych w ogien wieczny wrzucono! Bodaj wam swiety Piotr czlonki wszystkie zepsowal, bodaj Pan Bog sprawil, byscie za zycia pognili jako trupy w grobach, boscie psie, z kurwy syny, lichwiarze i Zydy! I dlatego jako Zydowinowie w Krakowie bedziecie kozubalec placic.

Trefiony nic nie powiedzial. Zdawac by sie moglo, ze pochlanialo go jedynie ogladanie wlasnych paznokci, zlotego sygnetu i dwoch pierscieni na palcach. Poplul na ten wiekszy i roztarl sline rekawem zupana, aby oprawiony w pierscien diament zaswiecil jasniejszym blaskiem.

- Uspokojcie sie, bracia - rzekl spokojnie Krysinski. - Gniew was spala, diabel wam na ramieniu siedzi i szepcze do ucha. Nie godniscie przebywac w naszym Jeruzalem, tedy upraszam was, abyscie poszli sobie, gdyz kalacie nasze Krolestwo Boze.

- Ichmosc chyba nas nie zrozumial - uniosl sie mlody. - Szutki z nas stroi i na smiech ludziom podaje!

- To ja to prosciej wytlumacze! - warknal konus. - Dawaj, psi synu, talary, bo jak nie dasz, to ci dwor spalimy, core wychedozymy, a twoj zbor czartowski na cztery strony swiata rozkurzymy! Pieniezny jestes, wiec siegaj do kabzy!

- Nic nie zaplace. Idzcie precz!

Trefiony wykonal jeden ruch, szybki jak blyskawica. Nie wiedziec kiedy zamachnal sie nadziakiem, a potem huknal zelaznym mlotkiem Krysinskiego prosto w skron. Stary chrystianin krzyknal, zatoczyl sie, padl na kolana. Kolpak spadl mu z glowy, a ze skroni buchnela krew, poplynela na piasek dziedzinca.

Trefiony zanucil cos pod nosem i znowu stracil zainteresowanie starcem. Ale nie byl to koniec zwady. Gruby szlachcic uchwycil Krysinskiego za podgolona czupryne, powlokl za koniem, uderzyl podkutym butem w brzuch. Z drugiej strony dopadl go chudzielec w misiurce, chlasnal na odlew nahajem. Starzec zwalil sie na ziemie, przetoczyl, skulil, oslaniajac od ciosow.

- Dosc!

Trefiony wreszcie przemowil. Jednak wcale nie patrzyl na jeczacego z bolu Krysinskiego. Z obojetna twarza wpatrywal sie w bocianie gniazdo na szczycie jednej z chlopskich chyz.

- Panie Ostrowski, daj mu, wasc, ostatnie ostrzezenie. Szlachcic nikczemnego wzrostu podjechal do zalanego krwia Krysinskiego. Pochylil sie nad rannym.

- Pan Pamietowski przewidzial, ze bedziesz wasza mosc czynil subiekcje. Dlatego daje ci czas do niedzieli na zebranie calej sumy. Kiedy za cztery dni tu przyjedziemy, chce widziec cale dwa tysiace zlotych. W dobrej monecie i jednym mieszku! Rozumiesz, waszmosc?

- Rozumiem - jeknal Krysinski. - Nie musisz wasza mosc powtarzac.

- Swietnie. A zatem do zobaczenia, mosci Krysinski.

5. Rachela

Dydynski zerwal sie z lawy, slyszac loskot kopyt za oknem. Jego reka sama, zupelnie sama siegnela do lewego boku i opadla bezradnie. Nie mial szabli. Nie mial pistoletow, konia ani czeladzi. A jednak na ganku dzialo sie cos zlego. Ruszyl szybkim krokiem ku drzwiom do sieni.

- Nie! - krzyknela Rachela. - Zostan, waszmosc.

- Twoj ojciec jest w opalach!

- Nie chodz tam, prosze!

Nie zwrocil uwagi na jej slowa. Byl juz przy samym progu, ale Rachela okazala sie szybsza. Jednym ruchem zatrzasnela drzwi, zasunela rygiel. A potem objela go za szyje, przywarla don, dygocac z zalu i przerazenia.

- Prosze - wyszeptala. - Nie chodz tam... Zabija cie! Ojciec...

Odsunal ja na bok. A wowczas zamknela mu usta pocalunkiem. Dydynski zamarl, objal dziewczyne.

- Zostan - wyszeptala i zaplotla mu rece na szyi. - Nie zostawiaj mnie...

Nie mogl jej sie oprzec.

6. Katechizm rakowski

- Potrzebuje mojej szabli i pistoletow. I dobrego konia. Uzbroisz waszmosc czeladz i oddasz pod moja komende. Natychmiast wyruszam do Holuczkowa. A wasza mosc do Sanoka, zlozyc protestacje w grodzie. A za dwa dni dostarcze Pamietowskiego w lykach do loszku na zamku przemyskim. Zlamanego. Ale zywego.

Krysinski pokrecil zakrwawiona glowa.

- Nic wasza mosc nie rozumiesz. Nie pochwalam zbrojnej przemocy. Nie moge zgodzic sie na przelanie krwi.

- Co ty waszmosc powiadasz!? - wybuchnal stolnikowic. - Do krocset, przestan prawic moraly i przejrzyj sie w zwierciadle. To ty jestes ofiara gwaltu ze strony Pamietowskiego. Ci wywolancy przyjechali jak Tatary na sejm, aby wydusic od ciebie bakszysz, a jesli nie dasz im pieniedzy, gotowi zabic cie, spalic ci dwor, pohanbic corke i powiesic twoich braci Chrystian na progach chalup! Mam dlug u ciebie, tedy chetnie go splace, a ide o zaklad, ze i ty bedziesz rad, widzac glowe tego bryganta w reku mistrza malodobrego!

- Gniew przemawia przez ciebie, bracie - rzekl gorzko Krysinski. - Grzeszysz pycha i gniewem. Nie jestes Panem Bogiem, aby sadzic bliznich. Pamietowski czyni zle, wiec bedzie osadzony na sadzie ostatecznym. Ale ja nie moge tego uczynic.

- Dobrze - mruknal Dydynski - zrobmy inaczej. Oddaj mi moja szable, a ja skrzykne czeladz i sam zatroszcze sie o Pamietowskiego. Wierzaj mi, waszmosc, predzej zje swoj kolpak, zanim znowu przysle tu swoja kompanie.

- Twoja szabla jest dobrze ukryta, mosci Dydynski.

- Kiedy zatem moge ja odzyskac?

- Gdy tylko poprosisz. Pamietaj jednak, ze nie pozwole, aby ktokolwiek w nowym Jeruzalem nosil przy sobie bron, ktora splamila krew.

- A jesli dam slowo, ze nie bede jej dobywal?

- Jesli chcesz szable, oddam ci ja. Jednak musisz wowczas opuscic Jeruzalem.

Dydynski zamarl. Patrzyl na Rachele przemywajaca rane na lbie starego szlachcica i milczal.

- Dalibog, nie rozumiem ja was, Chrystian - mruknal po chwili. - Wiem ja, ze rozne sa na swiecie konfesje i wiary. Nie mysle bijac kogos za to, czy najpierw mowi Ojcze nasz, a dopiero potem Amen, czy na odwrot. Nie idzie mi o Najswietsza Panienke czy Trojce Przenajswietsza. Ale wy... nie nosicie szabel. Odrzucacie przywileje szlacheckie, nawolujecie do zaprzestania wojen. To wlasnie sprawia, ze znalazlo sie wielu takich, co przeciw wam gardluja. Jestem pewien, ze gdybyscie raz i dwa szabelka pomachali i uciszyli paru krzykaczy, zaraz znalazloby sie dla was wiecej miejsca w Rzeczypospolitej. A i szacunek byscie mieli wsrod panow braci.

- Powiedziane jest, bracie: kto rozlewa krew czlowiecza, przez czlowieka krew jego rozlana bedzie: albowiem na wyobrazenie swoje Bog uczynil czlowieka. Kazdy gwalt i przemoc zbrojna przynosi tylko kolejny mord i nic wiecej. Dzis zabijesz kogos, a jutro krewny pomsci jego smierc. Pojutrze twoj syn bedzie szukal pomsty za ciebie. Porzuc szable, porzuc swa pyche, a wejdziesz do Krolestwa Niebieskiego, panie Dydynski.

- A wiec nie bedziesz, panie bracie, skladal protestacji na Pamietowskiego?

- Ja mu odpuszczam. Powiedzial Jezus Chrystus: kto by cie uderzyl w prawy policzek twoj, obroc mu drugi. A temu, ktory sie chce z toba prawowac i suknie twoja wziac, pusc mu i plaszcz. A kto by cie kolwiek przymuszal na jedna mile, idz z nim i dwie.

- I dlatego pisza na was paszkwile dominikanie i jezuici. Obmawiaja, ze na cesarza tureckiego czekacie, Moskwie sprzyjacie. A toz macie nurki, wola zostac Turki, niz w Trojcy jednego Boga chwalic prawego.

- Wierzysz im, bracie?

- W nic juz nie wierze. Gdym byl w Moskwie, widzialem takie rzeczy, ze zgola zwatpilem w pomoc i opieke samego Ojca Niebieskiego.

- To zle, panie Dydynski. Spowiadales sie z tego?

- Nie, mosci panie Krysinski. Bo ciagle wierze w jedno.

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату