Siec opadla na nia, gdy tylko wjechala miedzy stare buki. A razem z nia na kark i ramiona zeskoczylo z drzew dwoch hajdukow. W jednej chwili zrzucili ja z konia, przewrocili, przydusili do ziemi, rozrywajac zupan, chwytajac za wlosy i ramiona. Walczyla jak ranna lwica, szarpala sie, gryzla i wierzgala, wtedy inni skoczyli z zarosli na pomoc kompanom. Nie dali jej siegnac po szable czy kindzal, a pistolety zostaly w olstrach przy siodle.

Juz po chwili podniesli ja z ziemi, brudna, w porozrywanej sukni. Nie mogla sie wyrwac. Nie mogla nawet sie poruszyc. Napastnicy trzymali ja mocno.

Ogromny szlachcic w karmazynowym zupanie podszedl do dziewczyny. Utykal na prawa noge. Chwycil panne Gintowt za wlosy i brutalnie odchylil jej glowe do tylu.

- Pamietasz mnie, diabelska kurwo! - wycedzil przez zacisniete zeby. - Pomnisz, co mi zrobilas w karczmie u Zyda Liptaka w Sanoku, francowata przechodko!

- Chybilam waszmosci. - Usmiechnela sie zlosliwie. - Gdybym ciela troche bardziej w lewo, moglbys teraz pilnowac haremu u Tatarow, mosci panie bracie. Albo nabozne piesni spiewac w chorze, jako one kastraty z Italiej. Jednak opatrznosc Boza nad toba czuwala i ostawila ci jedno jajco, choc i to tylko na pocieszenie. Bo nawet z obiema polowkami klejnotu nietegi byl z waszmosci ogier.

Uderzyl ja z calej sily w twarz. Glowa dziewczyny odskoczyla w bok, na policzku wykwitlo czerwone znamie.

- Coz za sila, panie bracie - wydyszala ze zloscia. - Szkoda, ze w ledzwiach takowej nie macie. Powiadaly mi murwy z Przemysla, ze rade by napoic wascinego konika, jeno ze wasza bulawa tak krotka, ze do zrodelka milosci dosiegnac nie potrafi. Nie dziwota, ze zdechl z pragnienia ogier waszmosci.

Kulas uderzyl z drugiej strony. Eufrozyna jeknela. Znow chwycil ja za wlosy, spojrzal z pogarda prosto w oczy, a potem walnal z calej sily w brzuch. Krzyknela i zgiela sie wpol, zajeczala w mocarnych ramionach hajdukow.

- Do drzewa z nia!

Sludzy powlekli Eufrozyne w strone starego debu. Konopny sznur byl juz przygotowany, kolysal sie w podmuchach wiatru. Ale jeszcze nie nadszedl czas egzekucji. Na razie hajducy zerwali z panny zupan, rozerwali giezlo, odslaniajac ksztaltne plecy i nadobne piersi zwienczone ciemnymi jagodami. A potem przywiazali ja do debu mocnymi, grubymi rzemieniami.

Kulas siegnal po dlugi bat, potrzasnal nim w powietrzu, zblizyl sie do dziewczyny.

- A teraz, sikoreczko - rzekl wesolo - potancujemy. - Zaplasasz tutaj, ja zas zagram ci tym oto kanczugiem. A gdy uslysze jeden twoj krzyk, pojdziesz pokolysac sie na wietrze.

- Nie starczy ci sil, fajfusie!

Bicz swisnal w powietrzu, przecial gladka skore na plecach panny Eufrozyny. Dziewczyna skulila sie, szarpnela w wiezach, ale nie wydala nawet jeku.

Kulas uderzyl po raz drugi. Chlasnal na krzyz, strzasajac z bicza kropelki krwi.

Eufrozyna dyszala ciezko, jej twarz byla oblepiona mchem; aby nie krzyczec, gryzla kore drzewa.

- Tancz, kurwo! - warknal Kulas przez poszczerbione, poczerniale zeby.

- Wasci sie chce tanca, to moze ze mna! - rzekl jakis glos.

Nieopodal Kulasa, w wykrocie miedzy korzeniami obalonych przez wiatr bukow, stal Bialoskorski z rokoszanka zarzucona na ramie. Zacharczal i splunal krwia na ziemie.

- Strach was oblecial, kozojeby?! - wydyszal. - Boicie sie starego suchotnika?! Dalejze, spieszno mi zagrac wam skocznego na mojej szabelce.

- Mikita! Chrycko, Matyjas! - zakomenderowal Kulas. - Podziekujcie panu Bialoskorskiemu za odwiedziny.

Wezwani hajducy bez zbednych slow skoczyli ku szlachcicowi. Jesli sadzili, ze zarabia go w pol pacierza, to mylili sie bardzo. Wywolaniec pomknal ku nim jak rys, uniknal pierwszego ciosu ruchem tak szybkim, ze zdawac by sie moglo, iz w jednej chwili diabel zaslonil go przed ich wzrokiem czapka niewidka. Jednym cieciem z lokcia pan Maciej rozwalil leb pierwszemu, zbil ciecie drugiego, odskoczyl i tnac z polobrotu, rozchlastal mu szyje. Ostatni z wrogow zlozyl sie do zastawy, ale bylo juz za pozno! Bialoskorski skoczyl nan, zbil szable w bok jednym poteznym ciosem, a drugim uciszyl na wiecznosc.

- Mosci panowie! - ryknal Kulas, widzac, iz grono jego slug przerzedzilo sie znacznie. - Konczcie go! Natychmiast!

Bialoskorski nie czekal. Sam skoczyl na wprost zbrojnych, wpadl miedzy pacholkow i klientow pana Hulewicza. Bil jak blyskawica, unikal ciosow, odbijal uderzenia i ciagle pozostawal w biegu. Wrogowie cisneli sie nan ze wszystkich stron, uderzali z prawa, z lewa, z podlewu, krzyzem i w kisc, lecz on szukal wzrokiem tylko Kulasa.

Podniosl sie wrzask i krzyki, gdy szabla pana Hulewicza poszybowala w gore, zafurkotala i zablysla w sloncu. A potem zbrojni hajducy, czeladz i szlachetnie urodzeni panowie zamarli. Kulas stal odgiety w tyl, dyszacy ciezko. Za jego plecami czail sie Bialoskorski, a ostrze sztyletu dotykalo obnazonej szyi pana Hulewicza.

- Wszyscy rzucic bron i dymac w las! - warknal swawolnik. - Licze do trzech, a potem wasz pan zadlawi sie wlasna posoka.

Sludzy zamarli. Kulas z trudnoscia pokiwal glowa.

- Dobrze gada - wycharczal. - Cofnijcie sie! Hajducy i sluzba rzucili szable i pistolety. A potem poczeli bezladnie sie cofac.

- Szybciej! - Bialoskorski przycisnal sztylet do tlustej szyi pana Hulewicza. - Ruszac sie, psie syny!

Zbrojna czeladz rozbiegla sie jak stadko sploszonych kuropatw. Bialoskorski odczekal jeszcze chwile, a potem odjal sztylet od szyi przeciwnika, popchnal go i kopnal z calej sily w rzyc. Kulas wpadl miedzy pokrzywy jak kula wystrzelona z arkebuza, przetoczyl sie po kamieniach, zerwal, wlepiajac zle oczy w szlachcica.

- Spotkamy sie jeszcze, waszmosc! - krzyknal. - Jeszcze wyrownamy rachunki!

- Na twoim miejscu, panie bracie - Bialoskorski cofnal sie do debu, do ktorego przywiazana byla panna Gintowt - myslalbym raczej o tym, jak dalece zawierzasz swym nogom. I czy potrafisz umykac jak zajac albo tatarski pohaniec z lupem. Jedno jest pewne - musisz przescignac i jednego, i drugiego, jesli nie chcesz spiewac w chorze jego mosci biskupa przemyskiego.

- Co takiego?!

- Za chwile uwolnie panne z wiezow - rzekl ponuro Bialoskorski. - I glowe daje, ze ja, umierajacy suchotnik, nie bede w stanie powstrzymac jej, aby nie podazyla twym tropem. Umykaj tedy, dobrze radze!

Kulas krzyknal przerazony. A potem, podwijajac poly zupana, puscil sie biegiem przez krzaki i paprocie. Kustykal co sil w nogach, przebijal sie przez chaszcze i galezie, wywrocil na glazie i potoczyl w dol. Podniosl sie pokrwawiony, biegl, kustykal co sil, byle dalej od panny Eufrozyny.

Bialoskorski wyczekal, dopoki jego postac nie zniknie w lesie, a potem przecial wiezy panny Gintowt. Polnaga dziewczyna zerwala sie do biegu jak lania. Bez slowa chwycila szable i puscila sie pedem za Kulasem.

Bialoskorski przysiadl na porzuconej kulbace. Zacharczal i splunal krwia. A potem, gdy daleko w lesie rozlegl sie przerazajacy, zwierzecy skowyt, pociagnal lyk gorzalki z porzuconego buklaka.

16. Do piekla

- Dlaczego to zrobiles?

- Wtedy, w Hoczwi - wycharczal - stanelas w mojej obronie i uratowalas mi zycie. A ja nie lubie miec dlugow.

- I pewnie myslisz, ze ci odpuszcze?!

- Nic nie mysle.

- A to i dobrze, panie Bialoskorski, bo ja nie jestem Matka Boska i nie w mojej mocy udzielic ci przebaczenia.

- Ja wcale o to nie prosze.

- Skoro wrociles, tedy pora dokonczyc naszej podrozy. A przeciez wiesz, gdzie chce cie zawiezc...

- Tedy w droge, moscia panno!

- Nie boisz sie?

- Ucieklem juz dwa razy z Przemysla. A z Krasiczyna, od starosty, wykradl mnie raz pan Dydynski. Za pieniadze.

- Skad wiesz, panie Bialoskorski, ze pojedziemy do Przemysla?

Szlachcic usmiechnal sie zimno.

- Ja, moscia panno, spalilem za soba wszystkie mosty. Pan Dydynski wystaral sie o glejt dla mnie... Glejt do klasztoru w Szczyrzycu... Ale ja nie nadaje sie na mnicha. Jedzmy juz raczej do piekla, bo wole kotly czarta niz mnisza cele i klepanie godzinek.

- Rzekles, panie bracie. Zaprowadze cie do miejsca, w ktorym odpokutujesz wszystkie swoje grzechy.

- A zatem w droge.

Uderzyli konie ostrogami, a potem wypadli na polonine, na droge wiodaca pod wiekowymi, poskrecanymi bukami, prowadzaca wprost ku zalesionym stokom, lakom i wynioslym szczytom Bieszczadu.

Jeruzalem

1. Poscig

Poprzedzalo ich szczekanie psow, loskot konskich kopyt, krzyki i nawolywania. Jak burza wpadli w oplotki Krysinowa; czeladz i panowie towarzystwo rozdzielili sie na cztery partie, skoczyli konno przez zagony, pomkneli drozkami ku chatom, ploszac kury, kaczki i gesi, budzac przerazenie chlopow i wiejskich famulusow. Widzac jezdzcow cwalujacych przez podworka, przeskakujacych przez ploty, zagladajacych do stodol i chyz, przeszukujacych gumna, mozna by pomyslec, ze na wies napadli Tatarzy albo okrutni sabaci z Wegier

Panowie towarzystwo i sluzba wiodaca smycze dorodnych chartow, sfory gonczych psow napelniajacych okolice ujadaniem i szczekaniem, popedzili wprost do dworu. Osadzili spienione wierzchowce przed drewniana budowla zwienczona krytym gontem dachem wspartym na rozlozystych podsieniach, ze strzelistym gankiem. Czeladnicy i hajducy skoczyli do drzwi, zalomotali piesciami i obuszkami.

- Otwierac, do stu piorunow!

- Drzwi rozewrzyjcie!

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату