Kiedy karoca zatrzymala sie przed wzorzystym, pysznym tureckim namiotem, sludzy otwarli drzwiczki, a potem poprowadzili Francuza w strone kwatery hetmana. Dantez myslal zrazu, ze zaprowadza go do wnetrza, jednak pacholkowie zawiedli go za namiot, na maly placyk ogrodzony drewniana palisada.
Marcin Kalinowski herbu Kalinowa, hetman polny i od smierci Mikolaja Potockiego wodz armii koronnej, zasiadal na wspaniale rzezbionym karle, na podwyzszeniu okrytym czerwonym aksamitem. Odziany byl z iscie polskim przepychem – we wspaniala, karmazynowa delie, zupan z petlicami i diamentowymi guzami, przeszywany zlotem. Na glowie mial kolpak z trzesieniem, w ktorym widnial rubin warty, tak na oko, pare ladnych wiosek, na nogach baczmagi wyszywane zlotem. Hetman popijal wino z krysztalowego pucharu i spogladal na konie, ktore przepedzano przed nim na majdanie.
Konie... Gdy Dantez zerknal na nie, na chwile zapomnial, po co przyszedl. Patrzyl i omal nie rozdziawil geby, kiedy przez majdan prowadzono smukle anatolijczyki i tureckie rumaki, cenione za szybkosc i ognisty temperament. Byly to konie z upietymi ogonami, trefiona grzywa, z kitami i ozdobnymi rzedami. A zaraz za nimi pacholkowie wiedli dzianety; wysokie, unoszace dumnie garbonose glowy, z przepieknie wygietymi, labedzimi szyjami, silnymi grzbietami, zaokraglonymi zadami i puszystymi ogonami. Za nimi szly potezniejsze od andaluzyjczykow konie mantuanskie – z duzymi lbami, grubymi szyjami i odsadzonymi ogonami. A po nich najszlachetniejsze i najpiekniejsze... konie polskie.
Dantez az zatrzymal sie, aby obejrzec te czteronogie perelki. Wierzchowce byly sporo mniejsze od ciezkich, rajtarskich fryzow, ale z kolei znacznie wieksze od drobniejszych turkow. To byly zelazne, polskie wierzchowce. Powiadano o nich, ze sa tak predkie, iz ledwie dotykaja ziemi w czasie biegu. Ponoc w jeden dzien mozna dotrzec na nich z Krakowa do Wiednia. Byly dzielne, rosle i piekne, a choc szybkoscia i pieknem ruchu ustepowaly dzianetom, to jednak przewyzszaly je sila i wytrwaloscia. Nade wszystko zas wiadomo bylo, ze wyrobily w sobie nad wyraz dowcipna i pojetna nature, ktora odrozniala je od wszelakich innych wierzchowcow tego swiata.
I jakby na potwierdzenie tych slow siwy ogier polski wyciagnal szyje, po czym ugryzl w zad gniadego aragonskiego bieguna. Rumak zarzal, rzucil sie w przod powstrzymywany przez pacholkow. Inne wierzchowce poczely wierzgac, rzec i rzucac sie. Na chwile na majdanie zapanowal chaos.
Dantez podszedl do hetmana i sklonil sie, przyciskajac do piersi kapelusz.
– Wasza milosc pozwoli. Bertrand de Dantez, nowy oberstlejtnant regimentu Jego Ksiazecej Mosci Boguslawa Radziwilla.
Hetman nawet nie drgnal. Upierscieniona reka podniosl do ust puchar z winem i dlugo raczyl sie rubinowym trunkiem.
Dantez cierpliwie trwal w uklonie. Wiedzial, ze Kalinowski nawet w obozie wojskowym byl bardziej wielkim panem niz hetmanem. Mialo to jednak swoje dobre strony, z ktorych zamierzal skorzystac. W kazdym razie, zgodnie z radami Eugenii, nie zamierzal sie obrazac. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Dwadziescia odlewanych na gola rzyc! – wrzasnal hetman do slugi, ktory dolewal mu czerwonego trunku do pucharu. Dantez drgnal. – Nie upilnowaliscie siwka! Niechaj ja dorwe kurwego syna masztalerza, co nad nim czuwal! Dwadziescia batow dostanie, tu, na kobiercu, ze konia znarowil!
– Bizuna trzeba dobrze w wodzie namoczyc – mruknal Dantez. – Wtedy nauka waszej mosci lacniej do glowy pojdzie.
– A wasc kto?! – Kalinowski zda sie dopiero teraz dostrzegl Francuza. – Wasza mosc sluzysz za rekodajnego u Radziwillow?!
Dantez wykrzywil usta w falszywym usmiechu i sklonil sie ponownie.
– Za oberstlejtnanta, za pozwoleniem waszej milosci.
– To juz wiem. Masz objac regiment po ksieciu Boguslawie. Tedy jedz do kwater, zrob popis, sprawdz, co robia twoi ludzie, a mnie nie turbuj.
– Za pozwoleniem waszej milosci, przywiozlem list.
– List? Suplike? Respons? Od kogoz to?
– Od ludzi, ktorych wasza mosc dobrze zna.
Kalinowski spojrzal na Danteza przenikliwie, mruzac oczy. Francuz przypomnial sobie to, co mowila mu Eugenia, ktora zaiste dobrze przygotowala go do tej rozmowy, a mianowicie, ze hetman polny nie widzial dalej, jak na staje, lecz ukrywal to przed postronnymi.
– Dawaj!
Francuz wydobyl zapieczetowany list. Hetman ujal go i – nie czytajac – przedarl na pol, jeszcze raz na pol; zlamal pieczec, a potem otworzyl dlon; wiatr wyrwal mu z palcow skrawki papieru i poniosl je pod kopyta dzianetow i rumakow.
– Twoi patroni, mosci kawalerze, to pohanscy szalbierze i z kurwy synowie! – warknal hetman. – Zawiedli mnie wiecej niz jeden raz. Nie bede nadstawial ku nim ucha, bo nie wplyneli na krola, aby poprzec moje starania! Zrzeklem sie juz wojewodztwa ruskiego i starostwa przemyskiego! Coz mam jeszcze uczynic, aby stac sie godnym wielkiej bulawy?!
Dantez nawet nie mrugnal okiem. Postawil na stoliku inkrustowane srebrem puzdro i otwarl zatrzaski. A potem wydobyl z ciemnego wnetrza to, co spoczywalo ukryte przed ludzkim wzrokiem.
Jasny blysk padl na twarz Kalinowskiego. Hetman polny zdebial, widzac szczerozlota bulawe. Wpatrywal sie w nia jak zaczarowany, a potem wyciagnal reke po oznake hetmanskiej wladzy.
Jego dlon chwycila tylko powietrze. Dantez szybko cofnal reke z bulawa. Hetman poderwal sie ze stolca, a wowczas Francuz sklonil sie i podal mu bron rekojescia do przodu. Kalinowski niemal wyrwal mu ja z reki.
– Wielka bulawa! Ale jak to? Skad to...
– To tylko drobny podarek dla wielmoznego pana hetmana. Rzeklbym – zadatek na rzecz tego, co ja i moi patroni mozemy dla waszej milosci uczynic. Ta bulawa byla w reku jego mosci nieboszczyka Stanislawa Koniecpolskiego, pogromcy Gustawa Adolfa, Lwa Polnocy, ktory kozacka, tatarska i pohanska nawale powstrzymal u granic Rzeczypospolitej.
Oczy Kalinowskiego rozjarzyl blysk, ktory nie uszedl uwagi Danteza.
– Bulawa, ktora trzymasz, panie, to tylko blyskotka. Nic niewarta, jesli nie idzie za nia nadanie krolewskie. Jednak mozesz byc pewien, ze moi panowie wespra waszmosci w staraniach o godnosc hetmana wielkiego koronnego.
– Uradowales mnie. – Hetman klasnal w dlonie. Sluga przyniosl drugi puchar dla Danteza, nalal wina czerwonego jak krew. – Niech mnie kule bija, dawno nie widzialem rownie zacnego podarku. Jednak, panie Dantez, wiem dobrze, ze na tym swiecie nie ma nic za darmo. Jaka tedy jest cena za urzad, o ktorym od dawna marze?
Dantez usmiechnal sie. Rozmowa przybierala coraz pomyslniejszy obrot.
– Cene te gotow jestes poniesc, milosciwy panie, od lat czterech. Od kiedy pod Korsuniem wzieto cie do hanbiacej, pohanskiej niewoli. Od kiedy karmazyni i krolewieta nie dali nawet garsci zlamanych szelagow na twoj wykup. Od kiedy krol pomijal cie w rozdawanu urzedow; Kozacy pokazywali ci nagie zadki, a szlachta zadala sadow za Korsun i wyprawe na Winnice w zeszlym roku. Usiadz, przyszly hetmanie wielki koronny. Usiadz i posluchaj... To juz minelo. Po tym co uczynisz, nikt nigdy nie osmieli sie podniesc na ciebie reki. A jesli nawet, to mu te reke odrabiesz!
Kalinowski sluchal tego jak zauroczony. Usiadl na karle, pociagnal z pucharu. Glos Danteza stawal sie coraz cichszy, coraz bardziej zjadliwy. A wszystko to dzieki naukom Eugenii.
– Musisz dokonac tego, co nie udalo sie kniaziowi Jaremie szabla, palami i szubienicami, a Ossolinskiemu polityka, zdrada i ukladami. Powinienes uspokoic Ukraine tak, aby zapanowal na niej pokoj Bozy. Aby nigdy juz nie wstalo hultajstwo kozackie przeciw Rzeczypospolitej.
Dantez przelknal sline.
– Chmielnicki gotuje sie na wyprawe do Moldawii. Sciagniesz wojsko, panie, zagrodzisz mu droge, a potem... Pobijesz Kozakow i pojdziesz na Ukraine, aby zaprowadzic tam pokoj Bozy. W pien wytniesz hultajstwo i rezunow zaporoskich, aby krew ich poplynela az do Dniepru. Nikt ci w tym nie przeszkodzi, chocby Jezus Chrystus drugi na Ukraine zstapil, chocby jego Matka za Kozakami prosila, nikt Zaporozcow z twych rak nie wyrwie. A kiedy skonczysz... Kiedy niby lew polozysz sie na dymiacej od krwi Ukrainie, tedy mozesz byc pewien, milosciwy panie, ze krol za naszym podszeptem nada ci wielka bulawe koronna... Gdy zas schorowany Jan Kazimierz legnie na katafalku, na twoich skroniach spocznie...
– Nie! – ryknal Kalinowski. – Nie kus mnie, glupcze! Sam wiem, co robic! Sam wydam rozkazy! Idz precz!
– Sluga unizony!
– Nie, czekaj! Zostan. Mosci Dantez, nie bierz tego do serca! Ja nie mam... latwo. Wojsko sie buntuje, nie doszly do nas ostatnie cwierci[3], nie doszla kapitulacja, bo sejm zerwano. Towarzystwo szemrze po choragwiach. Zaraz huczek wstanie, a z niego konfederacja!
– Nie musze uczyc cie, panie, co czynic z niesfornym tlumem zolnierstwa – mruknal Dantez. – Primo: przekupic prowodyrow. Secundo: opornych powiesic. Dlaczegoz jeszcze – spojrzal w strone obozowego majdanu, jak gdyby spodziewajac sie, ze zobaczy tam szubienice – nie widze buntownikow na stryczkach? Gdzie twa wladza, mosci panie hetmanie?
– To nie takie proste – mruknal Kalinowski. – Jesli powiesze choc jednego, armia sie zbuntuje. Jest juz w choragwi husarskiej mosci Lubomirskiego pewien szlachcic, ktory otwarcie nawoluje do nieposluszenstwa; glosi, ze zgubie cale rycerstwo koronne.
– Ktoz zacz?
– Niejaki Samuel Swirski. Paliwoda, szelma, buntownik i krzykacz!
– Czemu jeszcze nie dal glowy pod topor?
Kalinowski spuscil wzrok. Jego wyschniete dlonie, zaciskajace sie na bulawie, zadrzaly.
– Ten szlachcic uratowal mi zycie pod Winnica, na ploniach[4]. Nie moge...
– Tedy zdaj sie wasza milosc na mnie. Ja sie nim zajme. A ty, panie, wydaj rozkazy wymarszu i zbierz wojsko koronne.
– Pomysle nad tym.
– Nie ma czasu. Lada dzien Chmielnicki ruszy w swaty do Moldawii! Odwiedzi loznice donny Rozandy i dziewke Lupula zagarnie.
Kalinowski uderzyl bulawa w stol.
– Dosc tego!
– Jak sobie wasza milosc zyczy.
– Zagrodze Kozakom droge do Moldawii, stane gdzies na mohylowskim szlaku.
– Gdzie?
– Pomiedzy Ladyzynem a Czetwertynowka. Tam jest takie uroczysko... Przepomnialem, jak sie zwie...
– Batoh – mruknal Francuz.
– Tak, tak wlasnie sie nazywa. Dantez!
– Sluga waszej hetmanskiej mosci!
– Zajmiesz sie Swirskim i pulkownikami. Nie jestem pewien generala Przyjemskiego i reszty rotmistrzow, ktorzy nie przebywaja w obozie, zwlaszcza Sobieskiego.