Chrzciciela, zwisal Groicki. Nad wrotami diakonskimi kolysaly sie sztywne nogi Parchomienki. Z jego piersi sterczala rekojesc lewaka. Bohun chwycil ja i wyrwal jednym ruchem.
To byla bron piechoty niemieckiej na sluzbie Rzeczypospolitej.
Bron zolnierzy Przyjemskiego!
Sciany cerkwi i ikony pociete byly nowymi razami szabel i palaszy. Swiete obrazy pokrywala ledwo zaschnieta posoka, tu i owdzie widnialy czarne laty prochowe po bliskich wystrzalach. Jedynie ikona Matki Bozej z Dzieciatkiem lsnila slabym blaskiem. Lzy wyplywaly z jej oczu...
– Bywaaaaaj!
Kozacy wpadli do cerkwi, slyszac glos pulkownika. Straszliwy widok scial im krew w zylach, potem zaczeli krzyczec, biegali jak opetani, swiecili pochodniami, lapali za szable.
– Zdrada! Zdrada! – wrzeszczeli coraz glosniej. Bohun oparl sie o sciane. Bylby osunal sie na podloge, ale podtrzymali go molojcy.
– Szukajcie aktu ugody!
Kozacy poczeli obszukiwac trupy, szperac po katach cerkwi. Nie znalezli nic.
– Ne ma, bat’ko.
– Mosci panowie – rzekl Bohun. – Oto widzicie, jak placi Rzeczpospolita za nasze kolo pokoju staranie... Wszystko bylo podstepem majacym na celu urzezanie gardel naszym pulkownikom!
– Na pohybel Lachom! – rykneli molojcy. – Rezaty Lachiw!
Bohun wyprostowal sie – straszny, drzacy, nieopanowany. Podszedl do ikonostasu i zwalil na kolana przed ikona Matki Boskiej z dzieciatkiem.
– Matko, Bozorodzico swiatuju pereczystuju. Na rany Chrystusa, Syna Twego przysiegam tobie i wam, mosci panowie, ze zdrada nie zostanie bez pomsty! Tak mi dopomoz Otcze niebieski i wszyscy swieci. Bic bedziem Lachow, mosci panowie molojcy bez milosierdzia! Strasznie bic bedziem!
Podniosl sie z kolan, podtrzymywany przez Kozakow, a potem podszedl do Sawicza. Ujal i pocalowal jego trupia reke, a potem objal nogi wisielca.
– Zgrzeszylem, bracia – zaszlochal. – Zawierzylem Lachom niewiernym i was przywiodlem do smierci. Ale wiedzcie, ze krew wasza nie na darmo zostala przelana, a za glowe kazdego z was, tysiac lackich sciac kaze. Bede ich mordowal tak, by wiedzieli, ze gina. Bede ich na palach sadzal, na galeziach wieszal. Bede ich za koniem ciagal, a ty Boza Matko bedziesz swiadkiem, ze pomsty dokonam! Tak mi dopomoz Matko, Boza Rodzicielko!
Rozdzial VII
Krolestwo Niebieskie
Zdrada zaporoska ? Poki swiat swiatem, nie bedzie Polak Kozakowi bratem ? Ostatnia szarza ? Pieklo nas pochlonie ? Gniew Rzeczypospolitej ? Zlotogrzywy ? Rzez batowska ? Finis Poloniae ? Kiedy krol krolem-duchem sie staje ? Bohun i Dantez
– Herr Oberstlejtnant, Kozacy ida.
Ludwik Giza, oberstlejtnant regimentu Houvaldta, przylozyl do oka perspektywe. Ale nawet golym okiem dojrzalby wylaniajace sie z mgiel zaporoskie oddzialy. Kozacy zblizali sie szybko – najpierw piechota z arkebuzami, za nia jazda semenow. Wiatr powiewal ogromna, malinowa choragwia z Matka Boska.
– Budzcie marechala Przyjemskiego! Otwierac brame!
Giza zszedl po schodach razem z zolnierzami. Muszkieterzy odsuneli rygle, chwycili ogromne wrzeciadze wrot. Wrota otwarly sie, a oberstlejtnant z dobytym rapierem przestapil przez prog. Wkrotce podbiegl don zdyszany setnik zaporoski z kilkoma molojcami.
– Nie strzelac! – krzyknal. – Idziemy do obozu lackiego.
– Ichmosc pan marszalek Przyjemski oczekuje was. Setnik skinal glowa i schylil sie. A potem w jednej krotkiej chwili porwal za rekojesc szabli i – wyciagajac ja z pochwy – z calej sily chlasnal oberstlejtnanta w leb. Giza zatoczyl sie, zwalil bez zycia, a setnik machnal szabla w strone Kozakow.
– Naprzod, bracia!
Zaporozcy rzucili sie ku bramie. Wpadli w otwarte wrota. Strzegacych je Niemcow w jednej chwili wysieczono szablami, wybito kolbami rusznic, czekanami i obuszkami. Lecz jeden z gemajnow zdazyl uderzyc w dzwon alarmowy. Jego zalobny dzwiek rozszedl sie echem po calym obozie. Pod brama narodzil sie krzyk, ktory wkrotce zabrzmial ze zdwojona sila:
– Zdraaaaadaaa! Zdrada!
Zaporozcy rzucili sie dalej, miedzy namioty, ale tu napotkali opor. Do walki porwaly sie choragwie piechoty wegierskiej, Szkoci i dragoni Przyj emskiego. Ci dali mocny odpor. A potem na Zaporozcow uderzyla jazda woloska Ruszczyca, rozniosla ich na szablach, popedzila precz, wsiadla na karki pierzchajacym...
Sobieski, Przyjemski i Odrzywolski zamarli, slyszac strzaly, brzek szabel i odglosy walki przy bramie obozu. Szybko jak blyskawica przypadl do nich jeden z dragonow.
– Wasze miloscie, Kozacy do bramy przyszli, udajac, ze z pokojem ida! A chociaz sztandar wywiesili, wyrzneli Niemcow i dragonow!
– Jezus, Maria! Jak to? – krzyknal Sobieski.
– Gorze nam – rzekl Odrzywolski. Przyjemski nic nie powiedzial. Jego oblicze zbielalo, dlonie trzymajace bulawe zacisnely sie na niej kurczowo.
– Nie moze to byc!
Przypadli do nich kolejni poslancy.
– Milosciwy panie... Kozacy! Ida! Od Bohu!
– Od Ladyzyna!
– Otoczyli nas!
– Faszyne niosa i drabiny! Dziala ciagna.
Sobieski chwycil sie za glowe.
– Jak to?! Jak to mozliwe?! Przeciez podpisalismy ugode...
– Ugode? Wyrok na nas i na wojsko koronne! Bijcie mnie, mosci panowie, bo moja to wina! – ryknal Przyjemski. – Wszystko Bohun i pulkownicy uczynili jeno dla zamydlenia oczu. Abysmy z obozu nie uszli przed czasem...
– Bijmy ich, w imie Boze! – zakrzyknal Niezabitowski. – Ostatni raz zaufalismy hultajstwu. Ostatni raz do rozmow usiedlismy! Nie moze byc pokoju z rezunami! Jak swiat swiatem, nie bedzie Kozak Polakowi bratem.
– Nie obronimy sie w obozie...
– Lepsza rzecz umierac, nizli by poganstwo i hultajstwo mialo nam panowac!
– Do choragwi! – zawolal Przyjemski. – Waszmosciowie wezmiecie jazde i piechote wegierska, pojdziecie na wschodnia strone, by bronic szancow i ostrogow. Ja ide na zachodnia do redut, biore komende nad Niemcami i Szkotami! W razie czego z pomoca wam przyjde!
Odwrocili sie i rozjechali do swoich choragwi. Czas byl juz najwyzszy.
Mgla rzedla; lada chwila mozna bylo spodziewac sie ataku. Sobieski i Odrzywolski szybko zajeli stanowiska przed ostrozkami obsadzonymi przez Wegrow. Przed polska jazda otwieral sie wielki, plaski, opadajacy ku rzece step, na ktorym przewalaly sie tumany mgly. Slonce wstawalo spoza wzgorz – lada chwila opary mogly rozwiac sie, odslaniajac wrogie wojska.
Kozacy szli na oboz ze wszystkich stron. Zupany, siraki i swity molojcow majaczyly we mglach szarymi i zielonkawymi plamami, nieduze koniki jazdy parskaly rzezwo, podzwaniajac munsztukami. Molojcy postepowali w zwyklym, glebokim, dziesiecioszeregowym szyku piechoty zaporoskiej. Niesli rusznice, spisy i arkebuzy, faszyne i kobylice do obrony przed jazda. Podazali niekonczacym sie korowodem, ogromnym tlumem, rozciagajacym sie od kranca do kranca stepu – brudni i obdarci, czasem w samych koszulach lub nadzy do pasa, wielu boso, wychudzonych, o plonacych dzikim ogniem oczach. Szli bez wytchnienia jak ogromna morska fala, gotowa od jednego zamachu zmiesc polskie reduty i oddzialy.
– Postepuj, a rowno! – krzyknal Bohun. Pulk kalnicki szedl w pierwszej fali, gotowy na otwarcie ognia, zadny pomsty na Lachach; zolnierze tylko czekali na skinienie pulkownika.
Slonce podnioslo sie wyzej. Mglisty tuman skrywajacy step poczal dzielic sie na pojedyncze kleby i znikac jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Zas kiedy rozwial sie calkiem, Kozacy zadrzeli, widzac, co czekalo na nich przed warownymi ostrogami zjezonymi lufami dzial i falkonetow.
Husaria stala jakoby skrzydlaty mur. Szeregi towarzyszy i pocztowych lsnily w czerwcowym sloncu blachami zbroi, srebrzystymi piorami, kitami i forgami. Blyszczaly naramienniki i karwasze, sadzone klejnotami strzemiona, napiersniki zdobione husarskimi krzyzami i wizerunkami Matki Boskiej, przesloniete skorami rysiow, lampartow i tygrysow. A potem zerwal sie wiatr; zaszelescil morzem proporcow i krasnych sztandarow.
Bohuna przeszedl dreszcz, gdy ujrzal wsrod mgly i dymow staroste krasnostawskiego. Marek Sobieski siedzial na koniu, bokiem przy swej choragwi, odziany w prosty, zielonkawy zupan i szara delie. Na tle srebrzystych husarzy wygladal niemal jak obozowy ciura. Jak najmniej godny z pocztowych. Pozory mylily. Rotmistrzowie i porucznicy polscy ubierali sie zawsze skromnie, by nie wyrozniac sie z tlumu. Za to w reku Sobieskiego blyszczala szczerozlota bulawa.
Przez chwile patrzyli sobie w oczy... Bohun i Sobieski. Niedoszly hetman ruski i niedoszly krol Rzeczypospolitej trojga narodow. I w tej jednej chwili przemknelo Bohunowi przez glowe, ze ilez dziel wielkich, ilez zwyciestw slawnych mogliby odniesc razem... Bic skurwysynow moskiewskich, pruskich i cesarskich, pohancow tureckich i tatarskich... Lecz bylo juz za pozno. Wszystko to isc mialo na smierc. Na zatracenie...
Sobieski skinal bulawa, a wowczas blysk ognia rozjarzyl ostrogi. Kartauny, oktawy i szlangi ryknely basem. Z gwizdem i hukiem kule wpadly w szeregi zaporoskiej piechoty, ryjac w niej krwawe bruzdy, rozrywajac ludzi na sztuki, wyrzucajac w gore szczatki. A potem Sobieski znizyl bulawe ku kozackim szeregom.
Husaria ruszyla. Najpierw stepa, strzemie w strzemie, potem coraz szybciej.
– Dalej! Dalej! – krzykneli rotmistrzowie i porucznicy.
Husaria pomknela rysia. I na przestrzeni stu krokow przeszla w skok, a potem w galop. Szum skrzydel poniosl sie az do kozackich szeregow, lecz wczesniej dotarl do nich odglos daleko straszniejszy: potezniejacy lomot tysiecy kopyt, swist powietrza przecinanego ostrzami i chrapanie husarskich wierzchowcow.
Bohun przezegnal sie, odwrocil sie do molojcow, drzacych i przerazonych.
– Trzymajcie szyk, bracia! Razem, bo podzieleni nigdy Lachom nie wytrzymacie!
A potem las kopii znizyl sie ku konskim lbom, opadl z szelestem i furkotem. Husaria pomknela cwalem, najstraszniejszym i najszybszym pedem koni, niczym pancerna lawina, staczajaca sie ze wzgorz na kozackie oddzialy!
Blysk ognia przelecial wzdluz szeregow zaporoskiej piechoty. Gdzieniegdzie zlamal sie szyk polski, upadl kon, zwalil sie jezdziec. Lecz czasu juz nie bylo...