Husaria wpadla w szeregi Zaporozcow niby wicher obalajacy mlody las. W chwili krotkiej jak mgnienie oka porwala przed soba kozacka jazde i piechote, zmiazdzyla i stratowala, z trzaskiem kruszonych kopii. A potem, zanim ustal jej impet, nad glowami rycerzy zaswiecily srebrne blyskawice polskich szabel i palaszy.

– Bij! Morduj!

Orkan, niepowstrzymany, straszny, spadl na zwichrzone kozackie szeregi. Pulk kalnicki rozpierzchl sie w jednej chwili, ciety i rabany szablami. Bohun znalazl sie nagle w tlumie molojcow, popychany, gnany w strone rzeki. Na prozno wzywal do opamietania, grzmocil Kozakow bulawa po lbach i plecach. Ktos chwycil wodze jego konia, ktos chlasnal wierzchowca po zadzie, wyprowadzil go z bitwy.

Kozacy uchodzili na calej linii. Na widok szarzy husarii podaly tyly pulk czerkaski i korsunski, pomieszaly sie ze soba, pierzchaly w strone rzeki, do Czetwertynowki i Ladyzyna; semeni kryli sie po chrustach i jarach, a husarze siekli ich bez tchu i milosierdzia, powalali i scigali, dopoki trabki z obozu nie odwolaly pogoni.

A potem, gdy jezdzcy rozproszyli sie, gdy jeli zawracac do obozu, wsrod dymu i kurzu zablysly lufy muszkietow Houvaldta i Butlera. Oddzialy piechoty niemieckiej i szkockiej Przyjemskiego przyszly na pomoc jezdzie polskiej. Wypalily dwukrotnie w dym i kurzawe, a potem runely na Kozakow z palaszami i rapierami.

Bitwa byla skonczona.

* * *

– Chmielnicki i Bohun pobici!

Kalinowski zwiesil glowe. Odarty z godnosci, pilnowany w swej wlasnej kwaterze jak jeniec, nie mogl nawet marzyc, aby znowu stanac na czele wojska. Jego desperacje powiekszal fakt, iz choc Przyjemski i rotmistrzowie zalozyli konfederacje, za co grozila szubienica, to jednak byli sila, z ktora musial liczyc sie zarowno krol, jak i sejm. A hetman wiedzial, ze cala rzecz zakonczyc sie musiala ugoda z wojskiem, tak jak konczyly sie dawne i przeszle zwiazki, konfederacja rohaczewska czy lwowska. Kalinowski wiedzial, ze na lipcowym sejmie, na ktorym pewnie stanie ta sprawa, nie zabraknie jego wrogow, chocby Lanckoronskich, ktorzy gardlowac beda przeciwko niemu. A gdyby konfederatom udalo sie odniesc zwyciestwo nad Chmielnickim, ktory to wyczyn nie powiodl sie nigdy Kalinowskiemu, bylby to koniec marzen o bulawie wielkiej i w przyszlosci o... koronie.

Hetman podniosl glowe. Dragoni, ktorzy pilnowali kwater, gdzies sie zawieruszyli. Na strazy stal tylko jeden zolnierz. Tymczasem gdzies w glowie Kalinowskiego pojawil sie szept. Coraz glosniejszy, coraz natarczywszy. Hetman usmiechnal sie, poznajac glos Altemberga. Wstal i podszedl do dragona.

– Wina – wychrypial. – Przynies wina.

– Wasza milosc, rozkazow nie mam...

Jednym ruchem Kalinowski wyszarpnal mu kindzal z pochwy, a potem pchnal prosto w serce. Dragon szarpnal sie, zacharczal, ale reka hetmana przytrzymala go w miejscu. Kalinowski wypuscil bezwladne cialo straznika, pozwolil, by cicho opadlo na ziemie, a potem wyszedl z namiotu. Oboz spowity byl dymem i oparami po wystrzalach. Z namiotow i lazaretu dobiegaly jeki rannych. Ulicami pedzili dragoni na koniach, do redut prowadzono wozy i jaszcze z prochami i kulami.

– Koniec – wyszeptal hetman. Omijal rannych, namioty i wozy, przemykal obozowymi ulicami niby duch – blady, dygoczacy z nienawisci, spogladajacy na wszystkich strasznym, rozgoraczkowanym spojrzeniem.

Zatrzymal sie przy taborze. Dostrzegl uszykowane sterty suchego siana... A obok otwarte, niepilnowane wozy oraz jaszcze amunicyjne pelne barylek z prochem.

Rozesmial sie strasznym, charkotliwym smiechem. A potem siegnal po tlaca sie maznice ze smola.

– Do piekla – wyszeptal. – Czas do piekla, panie Przyjemski!

Jakby uderzyl grom, gdy z przerazajacym hukiem i blyskiem eksplodowaly wozy z prochem i jaszcze z granatami. Ogromny snop ognia strzelil wysoko w gore, zadygotal, opadl, a wowczas wiatr poniosl nad obozem snopy iskier i plomienie. Szybko zajely sie ogniem kolasy, namioty i drewniane blokhauzy. Ogromna sciana ognia wzniosla sie pomiedzy redutami i lunetami obsadzonymi przez niemiecka piechote, a stanowiskami jazdy, rozdarla jakoby na pol armie polska. W obozie wstal zamet, podniosl sie krzyk, z plomieni wypadaly oszalale konie ciagnace plonace wozy, wybiegali na oslep poparzeni, wrzeszczacy ludzie.

Bohun zatrzymal sie, zdyszany, poraniony, pokryty krwia i potem. Usmiech tryumfu wykrzywil jego twarz.

– Oto jest znak od Boga! Oto nadzieja na zwyciestwo! Bracia! Na oboz! Bij Lachow!

* * *

Przyjemski zamarl, widzac, co wydarzylo sie w taborze. Stojac na wale reduty, spogladal na plonacy oboz, na uciekajaca czeladz, na wybuchajace wozy z prochem, plonace namioty, sterty siana i slomy. Plomienie odciely ich od jazdy Sobieskiego i Odrzy wolskiego, siegaly coraz blizej, juz lizaly skarpy redut. Pomiedzy piechota niemiecka i szkocka wstal szmer, potem krzyk przerazenia.

Kozacy szli na nich ze wszystkich stron. Nadciagali od jarow, wynurzali sie z lasow. Parli przed siebie jak niepowstrzymana fala, ktora sama swa wielkoscia zalac miala umocnienia, szance i ostrogi.

– Staaaaac! – zakomenderowal Przyjemski. – Do dzial!

Puszkarze i lontownicy pod wodza Krzysztofa Grodzickiego rzucili sie do armat, szybko i sprawnie podtoczyli je na artyleryjskie lawy, zapalili lonty, pochodnie i kwacze. Przyjemski podszedl wolno do najwiekszej armaty. Czterdziestoosmiofuntowa kolubryna Smok, lana w warszawskiej ludwisarni Ludwika Tyma, zdobiona gmerkiem Orla i Pogoni, czekala juz na niego. General wzial od puszkarza lontownik, poklepal pieszczotliwie spizowa lufe dziala. Obejrzal sie na swoich ludzi.

– Gotuj bron!

Niemieckie i szkockie regimenty wystapily na waly z nabitymi muszkietami i arkebuzami. Zolnierze jak jeden maz zlozyli lufy na forkietach. Z gluchym trzaskiem opuscili kurki na panewki, bez zwloki wsuneli do nich lonty.

Kozacy wyszli juz na pochylosc wiodaca do polskich stanowisk, a potem puscili sie biegiem. Od nadciagajacych szeregow zaporoskiej piechoty nadszedl okrzyk, ryk zwyciestwa dobywany z tysiecy gardzieli.

Przyjemski przylozyl lont do zapalu. Smok ryknal ogniem, jeknal spizowym basem i szarpnal sie w tyl od odrzutu. Ognista kula wpadla w szeregi zaporoskiej piechoty, rozrywajac ludzi na sztuki, masakrujac, siejac dokola skrwawionymi szczatkami. Zrykoszetowala na kamiennym podlozu, przemknela ponad glowami nacierajacych i sciela drzewce wielkiej, malinowej choragwi zaporoskiej z archaniolem.

Armaty ryknely ogniem jak jeden maz. Kule uderzyly w zbita mase czerni, robiac w niej wyrwy, wyrzucajac w powietrze martwe ciala, zbryzgujac krwia ziemie i molojeckie swity. Kozakow to nie wstrzymalo. Popedzili ku szancom z lomotem tysiecy stop, dlawiac sie krzykiem i dzikim wyciem. A kiedy wyszli juz na ostatni kawalek rowniny, w oczy spojrzalo im tysiace czarnych luf muszkietow.

– Feuer! – zakomenderowali oberszterzy.

Muszkiety i arkebuzy zagrzmialy rowna salwa. Blysk ognia przelecial wzdluz scisnietej linii niemieckiej i szkockiej piechoty. Olow przeoral szeregi zaporoskie; pulki wstrzymaly sie w biegu na chwile, gdy setki, tysiace cial w jednej chwili padly na ziemie.

Kozacy odpowiedzieli godnie. Wystrzelili dwa razy, poprzez prochowe dymy i opary. A potem rzucili sie pedem ku walom. W jednej chwili setki drabin opadly na nie z rozmachem, a tysiace molojcow poczelo wspinac sie na korone szancow.

Niemcy i Szkoci chwycili za palasze, szable i rapiery. A potem spadla na nich zaporoska nawala. Walczyli wrecz na walach, bili sie z Kozakami na zycie i na smierc, lecz Zaporozcy odpychali ich coraz dalej od umocnien. Jedynie straszni Szkoci nie ustepowali pola, choc krew zalewala im oczy, choc wzdluz lawy walowej utworzyl sie wkrotce caly stos martwych cial i jeczacych rannych, z zaciekloscia wyrabywali sobie droge claymorami. Rece omdlewaly im od morderczej pracy. Bili sie jednak z wsciekloscia, walczyli w szale, spychajac Kozakow z walow, odrabujac rece chwytajace za krawedzie palisady.

Fala zaporoskiej piechoty pokryla waly doszczetnie. Molojcy wdzierali sie po drabinach, wdrapywali na gore, krzyczac, gryzac, tnac szablami, strzelajac z przylozenia z arkebuzow i rusznic. I wygrywali. Powoli ich przewaga zwiekszala sie.

– Do redut! – krzyknal Przyjemski. – Cofac sie do redut!

Bitwa byla przegrana. Za plecami mieli straszna sciane ognia i dymu, a przed soba morze kozackich glow, ktore wdzieralo sie coraz dalej i dalej w glab walow.

Szkoci i Niemcy wycofywali sie, wyrebujac droge palaszami. Co najmniej polowa muszkieterow legla pokotem na pobojowisku przy walach, a reszta z trudem torowala sobie droge odwrotu.

Cwierckartauny i oktawy z redut wystrzelily prosto w klebiacy sie tlum przeciwnikow. Szkoci i Niemcy dopadli do umocnien, wbiegli do srodka, zamkneli bramy. I to byl koniec. Skrwawione zaporoskie pulki otoczyly ich ciasnym pierscieniem. Ryk zwyciestwa dobyl sie ze wszystkich kozackich gardel.

– To koniec! – krzyknal Przyjemski do Krzysztofa Grodzickiego. – Uciekaj, wasc! Za ciure sie przebierz!

– Wszyscy tu umrzemy! – rzekl ponuro Cyklop. – Wszystkich nas jednaki koniec czeka. Bywaj, panie Przyjemski. A jeslim grzechy mial wzgledem ciebie, tedy mi odpusc!

– Jako w niebie, tak i na ziemi.

Szkoci i Niemcy wbili w ziemie palasze. Przez krotka chwile zolnierze padali sobie w objecia, wybaczali krzywdy, dzielili sie ostatnimi buklakami wody i gorzalki, po raz ostatni sciskali sobie dlonie.

A potem zagrzmialy dziala, wystrzelily w gore plomienie. Kozacy ruszyli do szturmu.

* * *

Sobieski wiedzial, ze wszystko stracone. Caly oboz stal w ogniu, plomienie odgradzaly jazde polska od broniacej redut i szancow piechoty Przyjemskiego. Poprzez dym widzial, ze trwala tam walka, a Niemcy i Szkoci bili sie u walow wrecz, odpierajac szturmy kozackiej piechoty. Widac bylo, ze reduty nie utrzymaja sie dlugo bez pomocy. Lecz odsiecz nie miala jak do nich dojsc!

Przyszly krol Rzeczypospolitej siedzial na Zlotogrzywym, z bulawa w reku posrod towarzyszy husarskich, wsrod stajacych deba z przerazenia koni, huku wystrzalow, rzenia wierzchowcow, jeku umierajacych, krzykow zolnierzy tratowanych przez konskie kopyta.

Kozackie pulki szly do ataku. Lecz tym razem Zaporozcy posuwali sie w strone polskiego obozu pod oslona dwoch taborow. Molojcy niesli ogromne kobylice i drewniane kozly, kryli sie za hulajgorodami, wiedli taborowe wozy z gnojem i piaskiem, polaczone w rzedy, skrepowane linami i lancuchami. Za tymi oslonami kryli sie strzelcy prowadzacy nieustanny, bezlitosny ogien. Kule z rusznic i arkebuzow zabijaly konie, wbijaly sie w szczeliny zbroic, krzesaly iskry na husarskich napiersnikach, przebijaly kolczugi pancernej jazdy. Trzykrotnie choragwie polskie dopadaly do ruchomych stanowisk kozackich. Trzykrotnie uderzaly z szablami na kobylice i wozy. I za kazdym razem odstepowaly, pozostawiajac stosy trupow. Aby zlamac szyk zaporoski, Sobieski potrzebowal piechoty. A Niemcy Houvaldta i Szkoci Butlera zostali odcieci

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату