Wkrotce bol uklucia staje sie uporczywy. Miejsca nie traca tozsamosci, jakkolwiek daleko sie pojedzie. Zmieniac sie zaczyna poddane erozji serce. W niektore poranki wlasna twarz w lustrze hotelowym wydaje sie zamazana, jak gdyby wskutek wyswiechtania bedacego przyczyna ogladania siebie w zbyt wielu przypadkowych lazienkach. O dziesiatej rano przescieradla po nas beda uprane, dywan wyczyszczony. Nazwiska w ksiedze hotelowej beda inne, my przemijamy. Nie pozostawiamy zadnych sladow, jadac dalej. Jak duchy nie rzucamy cienia.
Wyrwalo mnie z zadumy lomotanie do drzwi frontowych. Josephine na pol wstala juz z lekiem w oczach, z piesciami zacisnietymi przy zebrach. To bylo to, czego sie spodziewalysmy; kolacja, rozmowa byly tylko pozorem normalnosci. Wstalam od stolu.
– W porzadku. Ja mu otworze. Josephine miala oczy szkliste z leku.
– Nie bede z nim rozmawiac – wyszeptala cicho. – Nie moge.
– Nie musisz – powiedzialam. – Ale dobrze. Nie przejdzie przez sciane.
Usmiechnela sie drzaco.
– Nawet nie chce slyszec jego glosu. Ty nie wiesz, Yianne, jaki on jest. Powie, ze… Ruszylam do nieoswietlonego sklepu.
– Wiem dokladnie, jaki jest – odparlam stanowczo. -I cokolwiek tobie sie zdaje, nie jest unikatem. Dzieki podrozom przynajmniej po pewnym czasie sie pojmuje, ze ludzie tu czy tam, czy na koncu swiata rzeczywiscie nie sa tak bardzo rozni.
– Ja tylko nie cierpie scen – mamrotala Josephine, kiedy zapalalam swiatla w sklepie. -I nie cierpie wrzaskow.
– Zaraz bedzie po wszystkim – powiedzialam. Walenie do drzwi znow sie zaczelo. – Anouk moze ci zrobic czekolade.
Otworzylam drzwi, nie zdejmujac lancucha. Zalozylam ten lancuch, kiedy sie wprowadzilysmy, bo przywyklam do zabezpieczen w miescie, chociaz tutaj nie bylo to potrzebne. Az do teraz. W smudze swiatla ze sklepu zobaczylam twarz Muscata zastygla z wscieklosci.
– Czy jest tu moja zona? – zapytal ochryple i poczulam jego oddech cuchnacy piwem.
– Jest. – Nie bylo sensu krecic. Lepiej od razu postawic sprawe jasno. Niech on wie, na czym stanelo. – Obawiam sie, ze ona pana porzucila, monsieur Muscat. Zaproponowalam jej, zeby zatrzymala sie u mnie na pare dni, dopoki wszystko sie nie ulozy. To chyba najlepsze wyjscie. -Staralam sie mowic neutralnie, grzecznie. Znam takie typy jak on. Spotykalysmy takich jak on, matka i ja, tysiace razy w tysiacach miejsc.
Gapil sie na mnie oslupialy. Po chwili przeblysla jego slaba inteligencja, przymruzyl oczy i rozlozyl rece, pokazujac, ze nie bardzo rozumie, jest niegrozny, gotow poznac sie na zartach. Nawet wydawal sie nieomal czarujacy. Ale podszedl blizej do drzwi i buchnal odorem piwa, dymu papierosow i skwasnialego gniewu.
– Madame Rocher – zaczal miekko, prawie blagalnie. – Niech pani powie tej mojej tlustej krowie, zeby natychmiast ruszyla stad swoj tylek, bo wejde i sam ja wyprowadze. I tylko sprobuj mi stanac na drodze – wrzasnal – ty rozpalona dziwko! – Szarpnal klamka. – Prosze zdjac lancuch. – Usmiechnal sie przymilnie. Wscieklosc w nim kipiala, parujac slabym chemicznym smrodkiem. – Zdjac lancuch, bo go kopne i wyleci. – Glos mial w tym gniewie niemeski. Kwiczal jak wsciekla swinia.
Bardzo powoli wyjasnilam mu sytuacje. Klal i wrzeszczal bezsilnie. Kopnal drzwi kilka razy, zawiasy podskakiwaly.
– Jezeli pan sie wlamie do mojego domu, monsieur Muscat – powiedzialam spokojnie – uznam, ze jest pan niebezpiecznym intruzem. Mam tu puszke Contre- Attaa,
ktora zwykle trzymalam w szufladzie w kuchni, kiedy mieszkalam w Paryzu. Wyprobowalam ten srodek nieraz. Bardzo skuteczny.
Tym go zaskoczylam. Chyba wierzy, ze tylko on jeden ma prawo grozic.
– Pani nie rozumie – zaskomlal. – Ona jest moja zona, zalezy mi na niej. Nie wiem, co ona pani opowiada, ale…
– To, co ona opowiada, nie ma znaczenia, monsieur. Wazne jest to, co zdecydowala. Ja na pana miejscu przestalabym robic z siebie przedstawienie i poszlabym do domu.
– Cholera! – Mowil tak blisko drzwi, ze strzelal we mnie goraca, plugawa slina. – To przez ciebie, dziwko. Ty nabilas jej glowe ta cala bzdurna emancypacja! – Przedrzezniajac Josephine, zapiszczal wsciekle falsetem: -'Yianne mowi to,Yianne mysli tamto'. Chce z nia chwile porozmawiac przez minute i zobaczymy, co teraz ona powie dla odmiany.
– Nie sadze, zeby…
– Dobrze. – Josephine stanela za mna cicho. Kubek czekolady otulala dlonmi, jak gdyby dla rozgrzewki. – Porozmawiam z nim, inaczej nigdy nie odejdzie.
Popatrzylam na nia. Byla spokojniejsza. Oczy miala czyste. Kiwnelam glowa, odsunelam sie na bok. Podeszla do drzwi. Muscat zaczal mowic, ale przerwala mu glosem zdumiewajaco ostrym i rownym.
– Paul. Sluchaj. – Przeciela jego belkot w pol zdania. -Odejdz. Nic wiecej nie mam ci do powiedzenia. W porzadku?
Drzala, ale panowala nad glosem. Nagle dumna z niej, uscisnelam jej reke. Muscat milczal. Dopiero po chwili powiedzial przymilnie, chociaz w jego tonie slyszalam wscieklosc jak szum zaklocen w sygnale radiowym.
– Jose, glupia sprawa. Po prostu wyjdz i porozmawiamy jak maz z zona. Jestes moja zona, Jose. Czy to nie zasluguje przynajmniej na jeszcze jedna probe?
Potrzasnela glowa.
– Za pozno, Paul – powiedziala stanowczo. – Przykro mi. – I zamknela drzwi bardzo delikatnie. Jeszcze dobijal sie przez kilka minut, na zmiane klal, prosil, grozil i nawet plakal, roztkliwiajac sie, wierzac w swoja fikcje. Mysmy jednak juz nie reagowaly.
O polnocy slysze, jak on wrzeszczy pod domem. Gruda ziemi uderza w okno z tepym grzmotnieciem, glina plami czysta szybe. Wstaje z lozka, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Muscat stoi na rynku jak przysadzisty zlosliwy stworek z bajki. Rece tak wpycha w kieszenie, ze az widac miekki walek jego zoladka nad paskiem spodni. Chyba jest bardzo pijany.
– Nie mozecie tam siedziec wiecznie! – Swiatlo zapalilo sie w jednym z okien domu za nim. – Bedziecie musialy kiedys wyjsc. A wtedy, wy dziwki! Wtedy!…
Machinalnie wyciagam rozsuniete dwa palce w jego strone, pstrykam kciukiem i palcem wskazujacym drugiej reki i 'zly duchu precz stad! A kysz!'.
Jeszcze jeden z zakorzenionych odruchow mojej matki. A przeciez to dziwne, ze od razu czuje sie o wiele pewniej. Potem dlugo leze spokojnie, bezsennie, slucham, jak oddycha miarowo we snie moja corka, i patrze na przypadkowy zmienny desen poswiaty ksiezyca wsrod lisci. Chyba staram sie znowu wrozyc, w tym ruchomym deseniu szukam znakow, zapewnien… Noca latwiej wierzyc w takie rzeczy, kiedy na zewnatrz Czlowiek w Czerni pelni warte, a postac z kosa na szczycie koscielnej wiezy zgrzyta gri-gri. Ale nic w poswiacie nie zobaczylam, nic nie czulam i w koncu znow zasnelam i snil mi sie Reynaud stojacy przed jakims starcem w szpitalnym lozku, trzymajacy w jednej rece krzyz, w drugiej pudelko zapalek.
24
Niedziela, 9 marca
Armande przyszla dzis rano na czekolade i plotki. W nowym kapeluszu z jasnej slomki ozdobionym czerwona wstazka wydawala sie zywsza, bardziej swieza, niz byla wczoraj. Ostatnio chyba dla efektu chodzi z laska i jaskra-woczerwona kokarda na tej lasce wyglada jak mala flaga wyzwania. Zamowila chocolat viennais oraz kawalek mojej czarno-bialej stefanki, wygodnie rozsiadla sie na stolku. Josephine, ktora chwilowo pomaga w sklepie, zanim zdecyduje sie, co robic dalej, patrzyla z kuchni z lekkim niepokojem.
– Slyszalam, ze byly brewerie wczoraj w nocy – powiedziala Armande bez ogrodek, po swojemu. Dobrotliwosc w jej blyszczacych czarnych oczach okupywala impertynencje. -Ten gbur Muscat podobno rozbijal sie tu i wrzeszczal.
Wyjasnilam jej sprawe, jak moglam najdelikatniej. Sluchala z uznaniem.
– Dziwie sie tylko, dlaczego nie zostawilas go wiele lat temu – powiedziala do Josephine stojacej w drzwiach kuchni z dzbankiem goracego mleka. – Jego ojciec byl nie lepszy. Obaj sobie zanadto pozwalali. I te ich lapy. – Wesolo pokiwala do Josephine glowa. – Zawsze wiedzialam,
dziewczyno, ze kiedys zaczniesz madrzec. Tylko nie daj sobie tego odradzic.
Josephine sie usmiechnela.
– Nie ma obawy – powiedziala – nie dam.
Guillaume przyszedl w porze obiadowej z Anouk. W podnieceniu ostatnich dwoch dni rozmawialam z nim tylko krotko pare razy, teraz rzucila mi sie w oczy zmiana, jaka w nim zaszla. Juz nie byl taki skurczony i maly. Wkroczyl dziarsko, mial na szyi czerwony szalik, nieomal nadajacy mu szyk. Kacikiem oka zobaczylam u jego stop cos ciemnawego, Pantoufle. Niedbale machajac torba szkolna, Anouk przebiegla obok niego, zeby mnie pocalowac.
– Maman/ – huknela mi w ucho. – Guillaume ma psa!
Z rekami jeszcze pelnymi mojej corki odwrocilam sie i spojrzalam. U jego stop blogo sie rozciagnal maly brazo-wo-bialy kundelek, jeszcze szczeniak.
– Psst. Anouk. To nie jest moj pies. – Na twarzy Guil-laume'a malowalo sie zadowolenie polaczone z zaklopotaniem. – Blakal sie po Les Marauds. Mozliwe, ze ktos chcial sie go pozbyc.
Anouk juz karmila psiaka kostkami cukru.
– Roux go znalazl! – pisnela. – Uslyszal, jak placze nad woda. Tak mi powiedzial.
– Och? Widzialas Roux?
Przytaknela roztargniona i polaskotala pieska, ktory przewrocil sie na grzbiet z radosnym warknieciem.
– Jest taki sliczny – powiedziala. – Pan go zatrzyma? Guillaume usmiechnal sie troche smutno.
– Chyba nie, serduszko. Wiesz, ja po Charlym…
– Ale on sie zgubil, nie ma dokad…
– Na pewno mnostwo ludzi bedzie chcialo dac takiemu milemu psiakowi dobry dom. – Pochylil sie i lekko pociagnal pieska za ucho. – Przyjazny facecik, pelen zycia.
Nie ustawala.
– Jak pan go nazwie?
Potrzasnal glowa.
– Chyba nie bede go trzymal tak dlugo, zeby go nazwac.
Anouk zrobila do mnie mine, ja potrzasnelam ostrzegawczo glowa.
– Pomyslalem, ze moze pani bedzie mogla wywiesic na wystawie kartke – powiedzial Guillaume, siadajac przy ladzie. -I moze ktos sie po niego zglosi, wie