samego rana przygotowywala w kuchni uczte. Josephine Muscat odstapila kuchnie kawiarni, aby bylo dodatkowe miejsce do tych przygotowan, gdyz dom Armande jest za maly na takie wielkie zamieszanie. Gdy tam przyszedlem, cala falanga pomocnikow przyniosla z kawiarni polmiski, rondle i wazy. Mocny zapach wina dolatywal od otwartego okna i wbrew sobie stwierdzilem, ze do ust naplywa mi slina, Narcisse pracowal w ogrodzie, umieszczal kwiaty na czyms w rodzaju altany, postawionej pomiedzy domem a furtka. Efekt zaskakujacy: powojnik, powoj, bzy i jasminek zdaja sie rozwlekac z tych drewnianych krat, tworzac kolorowa strzeche, przez ktora przeswieca slonce. Armande nigdzie nie widzialem.
Odwrocilem sie zirytowany ta okazaloscia. Typowe dla Armande Yoizin, ze wybrala na swoja uroczystosc Wielki Piatek. Wystawnosc tego wszystkiego – kwiaty, jedzenie, skrzynki szampana dostarczone do drzwi razem z lodem, aby szampan sie mrozil – to prawie bluznierslwo, kpiny z Wielkiego Piatku. Musze z nia jutro porozmawiac. Juz mialem odejsc, gdy zobaczylem Guillaume'a Duplessisa. Stal przy murku i glaskal jednego z kotow Armande. Grzecznie uchylil kapelusza.
– Pan pomaga? – zapytalem.
Guillaume przytaknal.
– Powiedziala, ze moglbym pomoc. Jeszcze jest mnostwo roboty przed wieczorem.
– Dziwie sie, ze pan chce miec z tym cokolwiek wspolnego – upomnialem ostro. -I to wlasnie dzisiaj! Doprawdy mysle, ze madame Yoizin posuwa sie za daleko. Te koszty, juz nie mowiac o braku szacunku dla Kosciola…
Guillaume rozlozyl rece.
– Ma prawo do swoich urodzin – powiedzial lagodnie.
– Prawdopodobnie umrze z przejedzenia.
– Jest dorosla, moze robic, co chce – odparl. Przyjrzalem mu sie krytycznie. Zmienil sie, odkad zaczal bywac u tej Rocher. Wyraz zalosnej pokory zniknal z jego twarzy i jest w nim teraz jakas samowola, niemal wyzywajaca. -Nie podoba mi sie, ze rodzina Armande chce kierowac jej zyciem za nia – ciagnal uparcie.
Wzruszylem ramionami.
– Nie spodziewalem sie, ze pan, wlasnie pan, stanie po jej stronie.
– Zycie jest pelne niespodzianek – powiedzial Guillaume.
– Chcialbym, aby bylo.
36
Piatek, 28 marca Wielki Piatek
W jakiejs chwili zupelnie zapomnialam, dlaczego ma odbyc sie to przyjecie, i zaczelam sie nim cieszyc. Kiedy Anouk bawila sie w Les Marauds, organizowalam przygotowania i pograzalam sie w soczystych szczegolach wielkiej sutej uczty, o jakiej nigdy dotad mi sie nie snilo. Mialam trzy kuchnie: moje duze piece w La Praline, gdzie pieklam torty, kuchnie Cafe des Marauds niedaleko, gdzie przyrzadzalam mieczaki, i malenka kuchnie Armande, gdzie gotowalam zupe, robilam sosy i przybrania. Josephine chciala pozyczyc Armande sztucce i zastawe, ale Armande z usmiechem potrzasnela glowa.
– To juz zalatwione – oznajmila.
Rzeczywiscie w czwartek rano przywieziono ciezarowka z duzej firmy w Limoges trzy skrzynie: kieliszki, srebro stolowe oraz piekna porcelane – wszystko to opakowane w papierowe wiorki. Dostawca usmiechal sie, kiedy Armande podpisywala pokwitowanie.
– Ktoras z pani wnuczek wychodzi za maz? Hein? – zapytal wesolo.
Armande zachichotala.
– Mozliwe – odpowiedziala – mozliwe.
Przez caly piatek byla w swietnym humorze. Rzekomo nadzorowala ostatnie przygotowania, ale naprawde przeszkadzala. Jak psotne dziecko zanurzala palce w sosach, zagladala pod nakrycia polmiskow i pod pokrywki goracych rondli, az w koncu poprosilam Guillaume'a, zeby zabral ja na dwie godziny do fryzjera w Agen. Wrocila z Agen przeobrazona – wlosy szykownie podciete, zawadiacki nowy kapelusz, nowe rekawiczki, nowe pantofle. Pantofle, rekawiczki i kapelusz w identycznym wisniowym kolorze, jej ulubionym.
– Robie postepy – poinformowala mnie z zadowoleniem, siadajac w fotelu na biegunach, gotowa znow nadzorowac akcje. – Jutro moglabym zdobyc sie na odwage i kupic czerwona suknie. Wyobrazasz mnie sobie, jak wchodze w tej czerwieni do kosciola? Ho, ho.
– Niech pani sie przespi – powiedzialam jej surowo. -Dzis wieczorem przyjecie. Nie chce, zeby pani zasnela w srodku deserow.
– Nie zasne – zapewnila.
Ale uciela sobie godzinna drzemke w sloncu poznego popoludnia, kiedy pomocnicy poszli odpoczac i przebrac sie na wieczor, a ja nakrywalam do stolu. To stol z czarnego debu niedorzecznie duzy w malej jadalni Armande, nietrudno pomiescic przy nim tyle osob. Trzeba bylo czterech ludzi, zeby go wniesc do nowej altany, ktora zbudowal Narcisse, i postawic pod baldachimem z lisci i kwiatow. Obrus jest adamaszkowy, obszyty piekna koronka i pieknie pachnacy, bo lezal w lawendzie od dnia slubu Armande – nigdy nieuzywany prezent jej babki. Porcelana z Limoges jest biala, obrzezona szlaczkiem z zoltych kwiatkow, kieliszki – trzy rodzaje – sa krysztalowe, male gniazda slonecznego blasku rzucajace teczowe cetki na biel obrusa. Posrodku stolu pyszni sie ozdoba z wiosennych kwiatow, dzielo Narcisse'a, przy talerzykach leza ladnie zlozone serwetki i na kazdej serwetce kartka z imieniem i nazwiskiem.
Armande Yoizin, Yianne Rocher, Anouk Rocher, Caroline Clairmont, Georges Clairmont, Luc Clairmont, Guillaume Duplessise, Josephine Bonnet, Julien Narcisse, Michel Roux, Blanche Dumont, Cerizette Plangon.
Przez chwile nie rozpoznawalam tych dwoch ostatnich, potem sobie przypomnialam Blanche i Zezette, ktore nadal przebywaja w okolicy, na rzece. Zdalam sobie sprawe, ze dotychczas nie wiedzialam, jak Roux sie nazywa -przyjmowalam, ze Roux to przezwisko, moze z powodu jego rudych wlosow.
Goscie zaczeli przybywac o osmej. Wyszlam z kuchni o siodmej, zeby wziac prysznic i szybko sie wystroic, i kiedy wrocilam, lodz juz cumowala przed domem, wchodzili rzeczni goscie – Blanche w swojej zwyklej czerwonej chlopce i koronkowej koszuli, Zezette w starej czarnej sukni wieczorowej z tatuazem z henny na rekach i z rubinem na brwi, Roux w czystych dzinsach i bialej trykotowej koszuli. Kazde z nich nioslo prezent' zapakowany w swistek zlotego papieru, w tapete, w kawalek plotna. Potem przybyl Narcisse w niedzielnym garniturze, potem Guillaume z zoltym kwiatkiem w butonierce, a potem weseli Clairmontowie. Caro patrzyla na ludzi z rzeki ostroznie, niemniej byla gotowa dobrze sie bawic, skoro takiej ofiary sie od niej wymaga…
Przy aperitifach, solonych pinioletach i malenkich herbatnikach patrzylismy, jak Armande rozpakowuje prezenty: od Anouk portret kota w czerwonej kopercie, od Blanche sloik miodu, od Zezette saszetki z lawenda, zdobne w wyhaftowany monogram B.
– Nie zdazylam zmienic na pani litere – wyjasnila Zezette niefrasobliwie – ale obiecuje, w przyszlym roku zmienie.
Od Roux wyrzezbiony w drewnie lisc debu z kiscia zoledzi przy lodydze, misterny jak prawdziwy. Od Narcisse'a duzy koszyk pelen owocow i kwiatow. Hojniejsze prezenty byly od Clairmontow: srebrny wazon od Caro i szalik – nie od Hermesa, ale jedwabny. Od Luca cos polyskliwego, czerwonego w kopercie z karbowanej bibulki, cos, co on ukryl przed matka najlepiej, jak zdolal, pod sterta odrzuconych opakowan… Armande usmiechnela sie do mnie i powiedziala:
– Ho, ho!
Josephine dala jej maly zloty medalionik, usmiechajac sie przepraszajaco.
– Nie jest nowy – zaznaczyla.
Armande wlozyla medalionik na szyje, szorstko usciskala Josephine i zuchwale nalala sobie St Raphaela. Slysze z kuchni rozmowe. Podawanie takiej ilosci jedzenia to sprawa absorbujaca, ale dociera do mnie sporo z tego, co sie dzieje. Caro jest laskawa, chce byc zbawiona, Josephine milczy, Roux i Narcisse znajduja wspolne zainteresowanie: egzotyczne drzewa owocowe. Zezette piskliwym glosem spiewa kawalek jakiejs piosenki ludowej, swoje niemowle trzyma niedbale pod pacha. Nawet to malenstwo zostalo odswietnie pomazane henna i pocetkowane, zlociste z szarozielonymi oczami wyglada jak pulchny maly melon gris nantais.
Zasiadaja do stolu. Armande w swietnym humorze wnosi duzy wklad w rozmowe. Slysze mily niski glos Luca, ktory mowi o jakiejs ksiazce. Glos Caro troche sie zaostrza – podejrzewam, ze Armande nalala sobie jeszcze jeden kieliszek St Raphaela.
– Maman, wiesz, ze nie powinnas – mowi Caro, ale Armande tylko sie smieje.
– To jest moje przyjecie – oswiadcza. – Nikt nie bedzie sobie niczego zalowal na przyjeciu u mnie. A juz na pewno nie ja.
Na razie temat jest wyczerpany. Slysze, jak Zezette flirtuje z Georges'em. Roux i Narcisse rozmawiaja o sliwach.
– Belle du Languedoc – mowi Narcisse i powaga. – Moim zdaniem najlepsza. Sliwki slodkie, mate, kwiecie jak skrzydla motyla.
Ale Roux trwa przy swoim.
– Mirabelka – mowi stanowczo. – Jedyna zolta sliwka, kolo ktorej warto chodzic. Mirabelka.
Wracam do kuchni i przez chwile nic wiecej nie slysze.
To jest umiejetnosc samouka, rezultat obsesji. Nikt mnie nie uczyl gotowac. Moja matka warzyla czarodziejskie ziola i napoje milosne; ja wszystko bym przetwarzala w alchemie slodyczy. Wcale nie bylysmy do siebie podobne. Ona snila o szybowaniu, o spotkaniach w zaswiatach, o tajemnych esencjach, ja sleczalam nad przepisami kuchennymi i zwedzonymi w restauracjach spisami potraw, na ktore nigdy nie moglysmy sobie pozwolic. Ona lagodnie szydzila z moich przyziemnych zainteresowan.
– To dobrze, ze nie mamy pieniedzy – mowila mi. – Inaczej bylabys gruba jak swinka.
Moja biedna matka. Trawil ja rak, a nadal byla dosc prozna, zeby cieszyc sie, ze zeszczuplala. Kiedy wrozyla z kart i mamrotala do siebie, ja przegladalam kolekcje jadlospisow, recytujac nazwy nieznanych dan jak zaklecia, jak mantre, jak tajemnicze formulki niesmiertelnosci. Boeuf en daube. Champignons farcis d la greque. Escalopes d la Reine. Creme caramel. Schokoladentorte. Tiramisu. Skrycie w kuchni mojej wyobrazni robilam to wszystko, kosztowalam, dodawalam do mojego zbioru przepisow gdziekolwiek przyjechalysmy, przyklejalam je w albumie jak fotografie starych przyjaciol. Przepisy nadawaly znaczenie tulaczce, polyskliwe wycinki z magazynow jasniejace na wytluszczonych stronicach stawaly sie drogowskazami przy naszym blednym szlaku.
Teraz te przepisy przywolalam jak dawno niewidzianych przyjaciol. Soupe de tomatesd la gasconne podaje ze swieza bazylia i kawalkami tartelette mendonale na cienkiej jak herbatnik pdte bnsee, soczystej od oliwy i sardeli. Podaje pyszne miejscowe pomidory z oliwkami, pieczone powoli, zeby wydobyc koncentrat aromatow, ktory wydaje sie prawie niemozliwy. Do wysokich kieliszkow nalewam
chablis 85. Anouk ma w swoim kieliszku lemoniade i popija z mina przesadnie zblazowana. Narcisse wypytuje o skladniki moich specjalow, omawia wyzszosc tego miejscowego zdeformowanego pomidora Rousette nad niemajacym smaku uprawianym na kontynencie pomidorem Moneyspinner. Roux zapala wegle w zelaznych koszach z obu stron stolu i skrapia je cytronellolem dla odstraszenia owadow. Widze, jak Caro patrzy na Armande z dezaprobata. Jem niewiele. Po wdychaniu