zamierzala opowiedziec mu do konca historii, ktora zaczela snuc w dniu najwiekszej powodzi. Jay jej nie naciskal. Zwierzenia mogly poczekac.
Kilka dni pozniej Popotte przyniosla paczke od Nicka, zawierajaca kontrakt z nowym wydawca, ktory Jay mial podpisac i odeslac, oraz kilka wycinkow prasowych datowanych od lipca do wrzesnia. Na krotkiej notce od Nicka widnialo tylko:
Jay wytrzasnal z koperty wycinki.
Wszystkie w takim czy innym sensie odnosily sie do niego. Przeczytal je uwaznie. Trzy krotkie wzmianki z brytyjskiej prasy pelne spekulacji na temat miejsca jego pobytu. Artykul z „Publishers Weekly” omawiajacy jego ewentualny powrot na literacka scene. Retrospektywa z „The Sunday Times” zatytulowana „Coz takiego spotkalo Ziemniaczanego Joe?”, opatrzona zdjeciami z Kirby Monckton. Jay odwrocil strone. Tam ujrzal fotografie patrzacego wprost w obiektyw z bezwstydnym usmiechem Joego.
Jay wbil wzrok w podobizne Joego. Starszy pan mial tu jakies piecdziesiat, gora piecdziesiat piec lat. Byl z gola glowa, trzymal papierosa w kaciku ust, a na nosie mial swoje waskie okulary do czytania. W dloniach trzymal duza doniczke z chryzantemami ozdobiona rozetka – znakiem zwyciezcy konkursu. Zdjecie opatrzono podpisem: „Lokalny ekscentryk”.
Artykul glosil, ze:
Jay w zasadzie juz nie przeczytal reszty artykulu. Ogarnela go burza sprzecznych emocji. Zdumienie, ze swego czasu byl tak niedaleko Joego, a zadnym zmyslem nie wyczul jego bliskosci. Przede wszystkim jednak uczucie wielkiej ulgi i radosci. A wiec bedzie mogl odkupic bledy przeszlosci. Joe nadal mieszkal na Pog Hill. Wszystko jeszcze uda sie odwrocic.
Tylko wielka sila woli zmusil sie do przeczytania reszty artykulu. Nie dowiedzial sie jednak niczego nowego. Znalazl tam streszczenie „Ziemniaczanego Joe” i reprodukcje oryginalnej okladki. Poza tym – male zdjecie Chlebowego Barona z Candide wiszaca na jego ramieniu, zrobione na dwa lata przed ich rozwodem. Nazwisko dziennikarza podpisanego pod artykulem – K. Marsden – brzmialo jakby znajomo. Jednak Jay potrzebowal kilku dobrych minut, by przypomniec sobie, ze to nazwisko Kerry sprzed czasow jej kariery telewizyjnej.
Jasne. Kerry. Teraz rozumial. Wiedziala tak wiele o Pog Hill Lane i o Joem. I, oczywiscie, wiedziala bardzo duzo o samym Jayu. Miala swobodny dostep do zdjec, notatek, dokumentow. Przez piec lat wysluchiwala jego bardziej lub mniej bezladnych wspomnien i wynurzen. Jaya ogarnal gwaltowny niepokoj. Co tak wlasciwie jej powiedzial? Jak wiele zdradzil? Po tym, w jaki sposob ja zostawil, nie sadzil, by mial prawo oczekiwac jakiejkolwiek lojalnosci czy dyskrecji z jej strony. Mogl miec jedynie nadzieje, ze zachowa sie, jak na profesjonalistke przystalo, i pozwoli, by sprawy prywatne takimi pozostaly. Zdal sobie nagle sprawe, ze pomimo tych wszystkich wspolnych lat, nie zna Kerry na tyle dobrze, by przewidziec, jak daleko rzeczywiscie bylaby zdolna sie posunac.
W owym momencie to wszystko mialo jednak zaledwie marginalne znaczenie. Tym, co liczylo sie naprawde, byl jedynie Joe. Jay, niemal w upojeniu, uswiadomil sobie, ze zaledwie w przeciagu kilku godzin moglby siedziec w samolocie do Londynu, a stamtad zlapac ekspres jadacy na polnoc, i w ten sposob juz wieczorem znalezc sie na miejscu. Jeszcze tego samego dnia mogl sie zobaczyc z Joem, a nawet zabrac go ze soba do Francji, gdyby tylko starszy pan wyrazil na to zgode. Pokazalby mu Chateau Foudouin. W tym samym momencie waski pasek gazetowego papieru wypadl spomiedzy pozostalych wycinkow i wirujac, opadl na podloge. Jay podniosl go i odwrocil. Skrawek byl zbyt maly, jak na prasowy artykul. Pewnie dlatego do tej pory Jay go nie zauwazyl.
Na gorze, wypisana odrecznie dlugopisem notka glosila „Kirby Monckton Post”
Jay wpatrywal sie jak oniemialy w skrawek gazety. Niemal natychmiast wysunal on mu sie spomiedzy palcow, jednak Jay wciaz go mial przed oczami, blyszczacy jasnym swiatlem pomimo chmurnego dnia. Jego swiadomosc odmawiala przyjecia tego faktu do wiadomosci. Mial pustke w glowie. Nie mogl sie na cos podobnego zgodzic. Przez dluzszy czas tkwil w bezruchu, nie patrzac na nic i nie myslac o niczym.
59
Przez kolejne kilka dni mial wrazenie, ze znalazl sie w straszliwej prozni. Spal, jadl i pil jakby w malignie. Wszedzie, gdzie nie spojrzal, dostrzegal potworna czarna dziure, ukladajaca sie w postac Joego, przeslaniajaca wszelkie swiatlo. Ksiazka – tak bliska ukonczenia – lezala calkiem zaniedbana; na jej kartkach zlozonych w pudelku pod lozkiem coraz grubsza warstwa osiadal kurz. Mimo ze deszcz przestal padac, Jay nie byl w stanie patrzec na ogrod. „Specjaly”, pozbawione troskliwej opieki, zaczely sie nadmiernie rozrastac i wymagaly natychmiastowego przesadzenia. Owoce, ktore zdolaly przetrwac okres fatalnej pogody, teraz – potraktowane z najwyzsza obojetnoscia – i tak spadaly na ziemie, by tam zgnic. Chwasty, ktore nadzwyczajnie wybujaly w czasie sloty, zaczely brac ogrod w posiadanie. W ten sposob w ciagu miesiaca po dotychczasowych wysilkach Jaya moglo nie pozostac ani sladu.
Najgorsze z tego wszystkiego bylo to, ze w koncu pozostal w nieswiadomosci. Mogl dotknac wielkiej tajemnicy, ale ponownie – tak glupio, bez zadnego uzasadnienia – pozwolil, by mu sie wymknela z rak. Nagle wszystko okazalo sie calkiem bezsensowne. Wciaz i wciaz probowal sobie wyobrazic, ze Joe czai sie jednak gdzies za rogiem, by nagle wyskoczyc na niego z okrzykiem:
Ja jednak wciaz wyczuwalam obecnosc tych szalonych trunkow. Jakby czesc ich esencjonalnych tresci wyparowala przed wypiciem i pozostala w tym miejscu rownie wzarta w tynk i drewno, jak dym papierosowy i zapach karmelu. Powietrze wciaz nieustannie drgalo od ich niegdysiejszej obecnosci – wibrowalo, poswistywalo spiewnie, zdawalo sie zanosic smiechem glosniej niz kiedykolwiek przedtem; kamien i dachowki, i polerowane drewno wciaz odbijaly ich podniecone, entuzjastyczne szepty. Teraz juz nigdy nie bylo tu calkowitej ciszy, kompletnego spokoju. Jednak Jay nie mogl tego uslyszec. Stan, w ktorym sie pograzyl, wykroczyl juz poza nostalgie – zdawal sie calkowita pustka, z ktorej nic ani nikt nie mial mocy go juz wyciagnac. Jay bez przerwy przywolywal na pamiec te wszystkie chwile, gdy czul do Joego zywa nienawisc. Gdy wpadal w furie na mysl o jego odejsciu. Przypominal sobie te wszystkie straszne rzeczy, ktore powtarzal samemu sobie i opowiadal innym ludziom. Straszne rzeczy. Zalowal tych lat, kiedy mogl bez trudu odnalezc Joego, ale nie uczynil nic w tym kierunku. A przeciez mogl chociazby wynajac detektywa. Zaplacic komus za odnalezienie starszego pana, jezeli sam nie potrafil sie na to zdobyc. Zamiast tego czekal, az Joe odnajdzie jego. Zmarnowal te wszystkie lata z powodu bezsensownej dumy. A teraz nagle zrobilo sie za pozno.
Po glowie wciaz platal mu sie jakis cytat, ktorego nie pamietal dokladnie, ale w ktorym ktos okreslil przeszlosc jako wyspe otoczona morzem czasu. Jay wypominal sobie teraz gorzko, ze spoznil sie na ostatnia lodz mogaca zabrac go na te wyspe. W ten sposob Pog Hill znalazlo sie na liscie miejsc nieodwolalnie dla niego straconych. Nawet gorzej niz straconych. Wraz z odejsciem Joego Jay nabral niespodziewanego wrazenia, ze Pog Hill nigdy nie istnialo.
Joe jednak zdobyl sie na o wiele wiecej. Pojawil sie przeciez w jego domu. Tego lata jeszcze zyl, mieszkal przy dawnej Pog Hill Lane. „Wedrowka astralna”, tak powiedzial. „To dlatego tak piorunsko wiele sypiam ostatnimi czasy”. A wiec mimo wszystko Joe przyszedl do niego. Probowal wszystko naprawic, zalagodzic. Tymczasem przyszlo mu umierac w samotnosci.
Nic nie moglo byc w podobnej sytuacji lepszego dla Jaya niz obecnosc Rosy. Wizyty Marise takze podnosily go nieco na duchu. Przynajmniej z powodu obu tych kobiet musial byc calkiem trzezwy w ciagu dnia. Nie wolno mu bylo zaniedbywac pewnych obowiazkow, nawet jezeli staly sie jedynie bezsensownymi odruchami.
Marise spostrzegla, ze w Jayu zaszla pewna zmiana, jednak miala zbyt wiele roboty na farmie, by poswiecic temu faktowi wiecej niz przelotna mysl. Prace nad nowym systemem drenazowym zostaly niemalze ukonczone, w winnicy nie stala juz woda, a Tannes wrocila do swoich brzegow. Co prawda Marise musiala wydac sporo ze swoich oszczednosci, by zaplacic za materialy i robocizne, ale i tak czula sie pokrzepiona. Jezeli udaloby sie jej ocalic wiekszosc tegorocznych zbiorow, w kolejny rok moglaby wchodzic z nie najgorszymi nadziejami na przyszlosc. Moze w koncu udaloby sie jej zgromadzic dostateczna ilosc pieniedzy, by wykupic te ziemie – ostatecznie niezbyt atrakcyjna pod zabudowe, bo w wiekszej czesci bagnista. Dobrze wiedziala, ze Pierre Emile nie bedzie juz teraz zainteresowany dzierzawa: mial z tego za maly dochod, a musial utrzymac rodzine w Tuluzie. Nie. Na pewno bedzie chcial sprzedac. W to nie watpila. Powtarzala tez sobie bez przerwy, ze istnialo duze prawdopodobienstwo, iz cena nie bedzie zbyt wygorowana. Ostatecznie Lansquenet to nie Le Pinot. Wciaz miala nadzieje, ze uda jej sie zebrac dostateczna ilosc gotowki. Wystarczy, by miala wlasne dwadziescia procent ceny. Oby tylko Mireille nie probowala popsuc jej szykow. Ale ostatecznie wyjazd Marise z wioski nie byl w interesie starszej pani. Wrecz przeciwnie. Jednak Marise musiala wejsc w posiadanie tych gruntow. Pozostawanie na lasce i nielasce umowy dzierzawnej stawalo sie nie do zniesienia. Mireille dobrze wiedziala dlaczego. Obie potrzebowaly sie nawzajem, bez wzgledu na to, jak bardzo nienawistna byla im ta mysl. Znalazly sie w sytuacji dwoch wspinaczy na wysokiej gorze, z ktorych kazdy dzierzy jeden koniec liny. Gdy ktorys z nich odpadnie od sciany, drugi tez bedzie musial runac.
Marise nie czula zadnych oporow, gdy wowczas klamala. Ale, ostatecznie, wyswiadczyla tym Mireille przysluge. Jej klamstwo oslanialo je obie