opowiedzial. – Wczesniej czy pozniej i tak wszystko musialo wyjsc na jaw.
Jay siedzial wowczas przy maszynie, z butelka wina z jednej i filizanka kawy z drugiej strony. Joe mial na sobie T-shirt z napisem: „Elvis zyje, ma sie swietnie i mieszka w Sheffield”. Nie umknelo uwagi Jaya, ze coraz czesciej kontur Joego lekko sie rozmywal, jak na przeswietlonej fotografii.
– Nie rozumiem czemu – nachmurzyl sie. – Ostatecznie, jezeli mam ochote mieszkac wlasnie tutaj, to wylacznie moja sprawa, nie?
Joe potrzasnal glowa.
– Tak. To byc moze. Ale w ten sposob nie uda ci sie ciagnac w nieskonczonosc, he? Musisz uporzadkowac papiery. Zalatwic rozne dokumenty. Zajac sie praktyczna strona zycia. Tysiaczkami i w ogole. Juz wkrotce bedziesz zmuszony sie do tego zabrac.
To prawda. Cztery miesiace w Lansquenet powaznie nadszarpnely jego oszczednosci. Remont domu, meble, narzedzia, wydatki zwiazane z ogrodem, codziennym zyciem, reperacja drenazu plus, oczywiscie, zakup samej posiadlosci – pochlonely nadspodziewana ilosc pieniedzy.
– Juz wkrotce bede mial przyplyw gotowki – odparl Jay. – Lada dzien podpisze kontrakt na ksiazke.
Rzucil od niechcenia oferowana mu sume, pewien, ze Joe zastygnie w trwoznym podziwie. On jednak tylko wzruszyl ramionami.
– Tak. No coz, po mojemu lepszy funciak w garsci niz suty czek w drodze – oznajmil kwasno. – Chcialem jedynie przypilnowac, bys wszystko nalezycie sobie poukladal. Upewnic sie, ze nie zginiesz w zyciu.
„Zanim odejde”. Joe nie musial mowic tych slow. Zawisly miedzy nimi rownie ciezko, jakby zostaly wypowiedziane na glos.
53
Deszcz lal nieprzerwanie. O dziwo jednak, caly czas utrzymywala sie wysoka temperatura, wiatr zas byl goracy i nie przynoszacy orzezwienia. Nocami czesto szalaly burze – smukle blyskawice tanczyly nad horyzontem, rozblyskajac zlowieszczo czerwonymi ognistymi zygzakami. W Montauban piorun trafil w kosciol i doszczetnie go spalil. Od czasu incydentu z osami Jay przezornie trzymal sie z dala od rzeki: Tym bardziej ze teraz, jak poinformowala go Marise, bylo to naprawde niebezpieczne: kawaly brzegow, ostro podmyte przez rwacy prad, czesto osuwaly sie niespodziewanie w glowny nurt. Mozna bylo wpasc i utonac. Ostatecznie wypadki sie zdarzaja.
W rozmowach z Jayem Marise nigdy nie opowiadala o Tonym, a zagadnieta – umykala z tematu. O Rosie tez wspominala jedynie przelotnie. Jay zaczal sadzic, ze jego podejrzenia zrodzone owego dnia u Marise nie mialy zadnego uzasadnienia. Zapewne majaczyl z bolu. Ulegl zludzeniu wywolanemu jadem owadow. Bo niby czemu Marise mialaby go oszukiwac? Dlaczego mialaby go oszukiwac Rosa?
Marise byla ostatnio bardzo zajeta. Ulewy zniszczyly kukurydze, wciskajac mokrymi paluchami zgnilizne do wnetrza kolb. Sloneczniki, ociekajace i ciezkie od wody, chylily sie nisko lub lamaly. Ale najgorzej miala sie winorosl. Trzynastego wrzesnia Tannes w koncu wystapila z brzegow i zalala winnice. Gorna czesc pola ucierpiala mniej z powodu spadzistosci stoku, jednak dolne rejony przykryla woda na ponad trzydziesci centymetrow. Inni farmerzy takze doznali strat, jednak Marise powodz dotknela najbolesniej, jej grunty bowiem lezaly najblizej bagniska. Dom otaczaly stojace jeziorka wody. Dwie kozy utonely w nurtach wylewajacej rzeki. Marise zamknela pozostale zwierzeta w stodole, ale zgromadzona tam pasza byla mokra i niedobra, a do tego zaczal przeciekac dach i wilgoc wdzierala sie juz wszedzie.
Ale nikomu nie powiedziala o swoim trudnym polozeniu. Taki juz miala zwyczaj, to byla kwestia dumy. I nawet Jay, choc widzial, co sie dzieje, nie mial pojecia o prawdziwych rozmiarach szkod. Dom lezal w kotlinie, ponizej winnicy. Teraz wody rzeki otaczaly go niczym wyspe. Kuchnia zostala zalana. Marise wymiatala wode szczotka z kamiennych plyt, ale i tak za chwile fala powracala. W piwnicy woda stala po kolana. Trzeba bylo przeniesc debowe beczki – jedna po drugiej – w bezpieczne miejsce. Generator elektrycznosci, umieszczony w jednej z szop, przestal dzialac – wilgoc wywolala spiecie. A tymczasem deszcz nie przestawal padac. W koncu Marise skontaktowala sie z zakladem budowlanym z Agen. Za piecdziesiat tysiecy frankow zamowila rury drenazowe i poprosila, by dostarczono je jak najszybciej. Miala zamiar wykorzystac istniejacy, niesprawny system odwadniajacy do zainstalowania nowego, by odprowadzac wode spod domu ku bagnisku, skad juz swobodnie splywalaby do rzeki. Dom zamierzala ochronic dodatkowo ziemnym walem – niczym grobla. Bylo to jednak trudne zadanie. Majster budowlany, z ktorym sie skontaktowala, nie mogl wyslac do niej zadnych robotnikow az do listopada z powodu jakichs pilnych prac w Le Pinot, a ona nie zamierzala ubiegac sie o pomoc Clairmonta. Nawet gdyby o nia poprosila, on pewnie i tak by odmowil. Poza tym nie chciala go widziec na swojej ziemi. Gdyby sie do niego zwrocila, to tak, jakby sie przyznala do porazki. Zaczela wiec prace sama – kopala kanaly w oczekiwaniu na zamowione rury. Ta zmudna praca przypominala drazenie okopow. Marise powiedziala sobie, ze rzeczywiscie prowadzi wojne – z deszczem, z twarda ziemia, z ludzmi. Ta mysl dodawala jej nieco ducha. Miala w sobie cos romantycznego.
Pietnastego wrzesnia Marise zmuszona byla podjac kolejna decyzje. Do tej pory Rosa spala wraz z Clopette w swoim malym pokoiku na poddaszu. Jednak teraz, gdy zabraklo elektrycznosci i w zasadzie suchego drewna, nie bylo juz wyboru. Dziecko musialo zostac wyekspediowane z domu.
Ostatnim razem gdy wylala Tannes, Rose zaatakowala infekcja, ktora wywolala obustronna gluchote. Dziewczynka miala wowczas trzy lata, a Marise nie miala jej dokad wyslac. Spaly razem w pokoiku na poddaszu przez cala zime, gdy o szyby walil deszcz, a z kominka unosil sie glownie czarny dym. W obu uszach Rosy powstaly ropnie, plakala wiec calymi nocami. Nic, nawet penicylina, nie przynosilo jej ulgi. Nigdy wiecej czegos podobnego, powiedziala sobie teraz Marise. Tym razem dziecko musi zniknac z domu do czasu, az przestanie padac, az zostanie naprawiony generator i zainstalowany odpowiedni drenaz. Przeciez nie moglo lac w nieskonczonosc. Juz powinno zaczac sie przejasniac. I nawet jeszcze teraz, gdyby udalo jej sie przeprowadzic wszystkie niezbedne prace, mozna by uratowac cos z tegorocznych zbiorow.
W sprawie Rosy nie miala jednak wyjscia. Musiala wyprawic ja stad na kilka dni. Ale w zadnym razie nie do Mireille. Na mysl o tej kobiecie wokol serca Marise zaciskala sie ciasna obrecz. Do kogo wiec? Na pewno do nikogo z wioski. Do zadnej z tych osob nie miala zaufania. To Mireille roznosila sensacje, prawda, jednak wszyscy chetnie nadstawiali ucha. No moze nie wszyscy. Nie tacy ludzie jak Roux czy inni nowo przybyli. I nie Narcisse. Im obu ufala do pewnego stopnia. Ale u zadnego z nich nie mogla przeciez zostawic Rosy. Zaraz zwiedzialaby sie o wszystkim cala wioska. W Lansquenet nic sie dlugo nie uchowa w sekrecie.
Przez moment rozwazala pensjonat w Agen. Ale to tez moglo sie okazac niebezpieczne. Dziewczynka byla zbyt mala, by zostawic ja sama. Ludzie zaczeliby zadawac pytania. Do tego na mysl o tym, ze Rosa znalazlby sie tak daleko od niej, czula klucie w piersi. Co oznaczalo, ze dziecko musi zamieszkac gdzies w poblizu.
A wiec pozostal jej tylko ten Anglik. Jego dom nadawal sie idealnie: polozony dosc daleko od wioski, by zapewnic im prywatnosc, a jednoczesnie dosc blisko, by mogla co dzien widywac Rose. Anglik moglby umiescic dziecko w jednej ze starych sypialni. Marise przypomniala sobie, ze od poludnia byl tam blekitny pokoj, ktory kiedys musial nalezec do Tony’ego – z lozkiem w ksztalcie lodki i szklana kula zamiast lampy. Tylko na kilka dni. Tydzien, gora dwa. Zaplaci mu. Teraz juz nie miala innego wyjscia.
54
Zjawila sie nieoczekiwanie pewnego wieczoru. Jay nie widzial sie z nia od kilku dni. Prawde mowiac, w tym czasie praktycznie nie ruszal sie z domu – chodzil jedynie do wioski po chleb.
Kawiarnia w deszczu wygladala ponuro ze zdjetymi z tarasu krzeslami i stolikami oraz wyblaklymi, zmoknietymi parasolami. Poza tym w okolicach Les Marauds woda w Tannes zaczela cuchnac i rozgrzane fale odoru toczyly sie stad leniwie ku wiosce. Nawet Cyganie zdecydowali sie przeniesc w inne miejsce: zacumowali swoje lodzie-domy na spokojniejszych, wonniejszych wodach.
Arnauld nieustannie wspominal cos o wezwaniu zaklinacza deszczu, by wreszcie rozwiazac gnebiacy wioske problem – w tej czesci Francji wciaz jeszcze mozna bylo spotkac podobnych ludzi – a jego propozycja spotkala sie z o wiele mniejsza pogarda, niz mialoby to miejsce jeszcze kilka tygodni temu. Narcisse natomiast wpadl w nawyk pojekiwania, potrzasania glowa i powtarzania, ze jeszcze nigdy czegos podobnego nie widzial. Zdawalo sie, ze nikt z zyjacych nie mogl sobie przypomniec rownie deszczowego lata.
Dochodzila dziesiata wieczorem. Marise miala na sobie zolty sztormiak. Tuz za nia stala Rosa w blekitnej pelerynie i czerwonych kaloszach. Na twarzach srebrzyl im sie deszcz. Ponad nimi niebo przybralo zgnilopomaranczowy odcien, rozswietlany niekiedy matowym swiatlem odleglej blyskawicy. Drzewami targal porywisty wiatr.
– Boze, co sie stalo? – Ten widok tak bardzo zdumial Jaya, ze w pierwszym odruchu nawet nie zaprosil ich do srodka.
Marise potrzasnela przeczaco glowa.
– Wejdzcie prosze. Musicie byc skostniale z zimna. – Jay odruchowo rzucil wzrokiem przez ramie. Pokoj wygladal na tyle przyzwoicie, by sie nie musial wstydzic – jedynie na stole stalo kilka brudnych filizanek po kawie. W tym samym momencie przylapal Marise, jak z ciekawoscia przygladala sie jego kacikowi do spania. Mimo ze dach zostal naprawiony, Jay nigdy nie zdecydowal sie przeniesc z lozkiem na gore.
– Zaraz zrobie wam cos do picia – oznajmil. – Prosze, zdejmijcie kurtki.
Powiesil ich mokre okrycia w kuchni, by ociekly, po czym wstawil wode na gaz.
– Kawa? Czekolada? Wino?
– Moze troche czekolady dla Rosy, jesli mozna – odparla Marise. – U nas nie ma elektrycznosci. Wysiadl generator.
– Jezu Chryste!
– Nie ma o czym mowic – oznajmila spokojnie i rze czowo. – Dam rade to naprawic. Mialysmy juz podobne problemy. Bagnisko czesto zostaje zalane. – Rzucila mu uwazne spojrzenie. – Ale musze cie prosic o przysluge – wykrztusila niechetnym tonem.
Jay pomyslal, ze to dosc dziwny sposob ujecia problemu.
– Oczywiscie – powiedzial. – Co tylko zechcesz. Marise sztywno zasiadla za stolem. Tego dnia miala na sobie dzinsy i zielony sweter bardzo wyraznie podkreslajacy zielen jej oczu. Niesmialo dotknela klawiszy maszyny do pisania. Jay zauwazyl wowczas, ze ma bardzo krotko przyciete paznokcie, a mimo to jest pod nimi ziemia.
– Naturalnie, nie musisz sie na nic zgadzac – rzucila.