karnawalowej wesolosci.
Jezyna, rocznik 1976. Doskonale lato dla jezyn – dojrzale i ciemnofioletowe plawily sie wowczas w karmazynowym soku. Ich aromat przenikal wszystko wokol. Jay z nieklamana ciekawoscia zastanawial sie, jak Narcisse zareaguje na ten bukiet.
Starszy pan pociagnal haust i rozlal wino po jezyku. Przez moment zdawalo mu sie, ze slyszy rozbrzmiewajaca muzyke – bezwstydne tony trabek i bebnow plynace ponad woda. „Cyganie” – przemknelo mu przez glowe – ale przeciez wciaz jeszcze byla zbyt wczesna pora na ich przyjazd, bowiem zazwyczaj zjawiali sie dopiero na jesieni, gdy bylo wiele prac polowych. Ale oprocz echa muzyki dobiegly go rowniez rozmaite wonie – dymu, smazonych ziemniakow i
– Niezle – glos Narcisse’a, gdy stawial pusta szklanke na stole, zabrzmial dosc chropawo. – Ma posmak… – W tym momencie nie bardzo umial sprecyzowac, jaki wlasciwie, szczesliwie jednak ow aromat wciaz tanczyl gdzies wokol niego: aromat specyficznej kuchni Marthe, dymu przywierajacego do jej wlosow, zabarwiajacego jej policzki na czerwono. Kiedy wieczorem szczotkowala wlosy – wyplatane z ciasnego koka, w ktory sciagala je kazdego rana – wszystkie kuchenne zapachy wydobywaly sie z wi jacych kosmykow u nasady jej szyi: chleba oliwkowego,
– Ma posmak… dymu.
Dym. To wlasnie ten dym musial sprawic, ze oczy zaszly mi lzami, pomyslal mgliscie Narcisse. Albo dym, albo alkohol. Cokolwiek ten Anglik domieszal do swojego wina, sprawialo, ze bylo ono…
– Mocne.
50
Im bardziej zblizal sie lipiec, tym robilo sie gorecej, a nawet nadzwyczaj upalnie. Jay nagle poczul, jakie to szczescie, ze ma zaledwie kilka grzadek warzyw i owocow, o ktore musi sie zatroszczyc, bo mimo bliskosci rzeki, gleba na jego posiadlosci stala sie tak wysuszona, ze az popekala, a jej naturalny rdzawy kolor, pod wplywem ataku promieni slonecznych, zjasnial najpierw do barwy bladego rozu, by w koncu przejsc w niemal idealna biel. Teraz Jay musial podlewac wszystkie rosliny przez dwie godziny dziennie – w wolne od palacego slonca wieczory i poranki, by wilgoc natychmiast nie wyparowala. Wykorzystywal sprzet, ktory znalazl w zapuszczonej szopie Foudouina: wielkie metalowe konwie do przenoszenia wody i reczna pompe do czerpania jej z rzeki. Pompe zainstalowal w poblizu smoczej glowy, na granicy swoich gruntow i winnicy Marise.
– Dla niej w sam raz ta pogoda – wyznal pewnego dnia Narcisse nad filizanka kawy w Les Marauds. – Jej ziemia nigdy nie wysycha, nawet w najupalniejsze lato. Onegdaj, gdy bylem jeszcze chlopcem, a stary Foudouin ani myslal o kupnie tej ziemi, zainstalowali tam system odwadniajacy jak sie patrzy – z rurami i drenami. Ale do tej pory juz to wszystko zapewne popadlo w ruine. I watpie, czy ona sie za to zabrala. – Mowil to lagodnym glosem, bez cienia zlosliwosci. – Jezeli czemus nie moze podolac sama – oznajmil wprost – ma niezrobione. Bo taka juz jest!
Narcisse sam dotkliwie odczuwal skutki lipcowych upalow. Jego mlode sadzonki byly teraz w najbardziej newralgicznym stadium rozwoju. Przyszedl sezon na gladiole, peonie i kamelie; miniaturowe warzywa nadawaly sie do zbiorow, a na drzewach pojawily sie zawiazki owocow. Tymczasem w wyniku niespodziewanej fali goraca i suszy wszystkie kwiaty mogly nagle zwiednac – kazdy z nich potrzebowal teraz pelnej konewki wody dziennie; zawiazki owocow mogly uschnac na galeziach, a liscie spopielec.
–
Oczywiscie nie mowil tego powaznie. Narcisse, kiedys tak powsciagliwy, w ostatnich tygodniach stal sie nadzwyczaj rozmowny. Pod jego surowym obliczem krylo sie miekkie serce, a za gderliwoscia – niezwykle ludzkie cieplo, sprawiajace ze wszyscy, ktorzy zadali sobie trud, by go poznac lepiej, przepadali za nim. Poza tym byl jedyna osoba w wiosce, z ktora Marise prowadzila jakiekolwiek interesy – byc moze dlatego, ze czesto zatrudniali tych samych robotnikow. Raz na trzy miesiace Narcisse dostarczal na jej farme nawozy, srodki owadobojcze i nasiona.
– Zajmuje sie jedynie wlasnymi sprawami – to byl jedyny komentarz Narcisse’a na temat Marise. – Jak dla mnie, wiecej kobiet powinno brac z niej przyklad.
Poprzedniego roku, na odleglym koncu swojego drugiego pola, Marise umiescila zraszacz czerpiacy wode z rzeki. Narcisse pomogl jej go zlozyc, natomiast zainstalowala go sama, wlasnorecznie kopiac rowy przez pole prowadzace do rzeki i wkopujac rury gleboko w ziemie. Hodowala tam kukurydze, a co trzy lata – sloneczniki. Te uprawy nie sa w stanie zniesc suszy tak dobrze jak winorosl, dlatego dodatkowo je nawadniala.
Narcisse chcial jej pomoc w instalowaniu tego urzadzenia, ona jednak odmowila.
– Jezeli cos jest warte zachodu, nalezy zrobic to samemu – tak miala mu oznajmic.
Zraszacz pracowal glownie w nocy – w dzien nie mialoby to najmniejszego sensu, woda bowiem wyparowalaby, bedac jeszcze w powietrzu, zanim zdazylaby opasc na pole. Wieczorami, przez otwarte okno, Jay slyszal szum tej maszynerii – tepy turkot niosacy sie echem w nieruchomym powietrzu. W ksiezycowej poswiacie pienista woda wydobywajaca sie z rur wygladala zjawiskowo, niemal magicznie. Narcisse powiedzial Jayowi, ze Marise w zasadzie uprawiala tylko winorosl. Kukurydza i sloneczniki byly przeznaczone jedynie na pasze dla inwentarza, natomiast warzywa – do jej wlasnego uzytku. Dla mleka i sera trzymala tez kilka koz, ktorym pozwalala sie poruszac swobodnie po calej posiadlosci, niczym domowym maskotkom. Winnica nalezala raczej do malych – mozna z niej bylo uzyskac najwyzej 8000 butelek wina rocznie. Jayowi wydalo sie to nadzwyczajna iloscia, o czym nie omieszkal poinformowac Narcisse’a. Ale Narcisse tylko sie usmiechnal pod nosem.
– Nie za wiele – oswiadczyl rzeczowo. – To, oczywiscie, doskonale wino. Stary Foudouin wiedzial, co robi, gdy sadzil te winogrona. Czy zauwazyles, jak jej grunty schodza ostro ku bagnisku?
Jay potakujaco skinal glowa.
– Dzieki temu ma tak dobre winogrona. Odmiana chenin. Zbiera je bardzo pozno, w pazdzierniku, a nawet w listopadzie, wszystko recznie – grono po gronie. W tej porze sa juz niemal calkiem wysuszone. Jednak gdy co rano znad bagien unosi sie mgla, zrasza winorosl i wywoluje
– Wiec rzeczywiscie musi jej zalezec na tym, by tu pozostac – stwierdzil Jay. – A mnie sie raczej wydawalo, ze gdyby tylko miala dostateczna ilosc pieniedzy, natychmiast by sie stad wyniosla. Slyszalem, ze nie najlepiej ukladaja sie jej stosunki z mieszkancami wioski.
Narcisse poslal mu uwazne spojrzenie.
– Ona zajmuje sie tylko wlasnymi sprawami – oswiadczyl ostrym glosem. – I to wszystko.
Po czym rozmowa znow zeszla na uprawe ziemi.
51
Lato bylo niczym ukryte wrota otwierajace sie na tajemniczy ogrod. Ksiazka Jaya wciaz pozostawala nieukonczona, on jednak teraz rzadko poswiecal jej jakakolwiek mysl. Natomiast jego zainteresowanie osoba Marise wykroczylo daleko poza potrzebe zebrania odpowiedniej ilosci materialu do dalszej pracy. Na dodatek pod koniec lipca upaly sie nasilily, a ich efekt pogarszal jeszcze silny, goracy wiatr, wysuszajacy kukurydze tak, ze kolby az grzechotaly na polach. Narcisse jedynie potrzasal posepnie glowa i kazdemu oznajmial, ze spodziewal sie czegos podobnego juz od dawna. Za to Josephine sprzedawala teraz dwa razy tyle napojow co zazwyczaj. Joe tymczasem studiowal wykresy faz ksiezyca i instruowal Jaya, kiedy co nalezy podlewac, by osiagnac jak najlepsze efekty.
– Pogoda wkrotce sie odwroci, chlopcze – powiedzial pewnego dnia. – Sam sie przekonasz.
Jay, prawde mowiac, nie mial wiele do stracenia: zaledwie kilka grzadek warzyw, bo nawet przy tej suszy sad najwyrazniej mial urodzic wiecej owocow, niz Jay kiedykolwiek zdolalby przerobic.
Tymczasem w kawiarni Lucien Merle potrzasal glowa z ponurym samozadowoleniem.
– Teraz rozumiesz, co mialem na mysli? Nawet rolnicy juz zdaja sobie z tego sprawe. Nikt nie wyzyje z ziemi w dzisiejszych czasach. Tylko tacy ludzie jak Narcisse wciaz jeszcze to ciagna, bo na niczym innym sie po prostu nie znaja. Ale mlode pokolenie, eh! Ci dobrze wiedza, ze z uprawy roli nie ma juz pieniedzy. Kazdego roku zbiory przynosza mniejszy dochod. Trzeba zyc z dotacji rzadowych. Wystarczy jeden kiepski rok, a juz trzeba brac pozyczki z Credit Mutuel, by miec co zasiac nastepnego roku. A z winorosla wcale nie jest lepiej. – Rozesmial sie sucho. – Zbyt wiele u nas malych winnic. One nie przynosza dochodu. Z rozdrobnionych gospodarstw nie sposob wyzyc w dzisiejszych czasach. Tego nie rozumieja jedynie ludzie pokroju Narcisse’a. – Znizyl glos i przysunal sie blizej. – Ale wkrotce to wszystko sie zmieni – rzucil chytrym glosem.
– Tak? – Jay czul sie juz znuzony towarzystwem Luciena Merle’a i jego wybujalymi planami wobec Lansquenet. Ostatnio jedynym tematem jego wywodow staly sie sposoby upodobnienia Lansquenet do Le Pinot. Razem z Georges’em Clairmontem ustawili na glownej drodze do Tuluzy tablice, majace przyciagnac rzesze turystow do wioski nastepujaca trescia: