– Och, jestem pewna, ze zmienisz zdanie, gdy tylko sie nad tym porzadnie zastanowisz.

– Nie sadze. Kerry uniosla brwi.

– A czemu nie? Przeciez to doskonaly pomysl. A do te go moglby ci pomoc w odbudowaniu kariery.

– Tak jak i tobie – rzucil sucho.

– Byc moze. Ale co w tym zlego? Ostatecznie po tym wszystkim co dla ciebie zrobilam – po tej ciezkiej pracy, jaka w ciebie wpakowalam – chyba jestes mi cos winien, prawda? A moze, gdy sie juz wszystko ulozy, zabiore sie za pisanie twojej biografii i przedstawie w niej moje osobi ste impresje na temat Jaya Mackintosha. Sluchaj, przeciez wciaz jeszcze moglabym bardzo ci pomoc w osiagnieciu sukcesu, gdybys mi tylko na to pozwolil.

– Winien? Tobie?!

Kiedys slyszac podobne slowa, wpadlby w gniew. Moze nawet odezwaloby sie w nim poczucie winy. Teraz jednak tylko ogarnal go pusty smiech.

– Zbyt czesto juz zgrywalas te karte, Kerry. To na mnie przestalo dzialac. Szantaz emocjonalny nie stanowi do brej podstawy dla zwiazku. Nigdy nie stanowil.

– Och, prosze. – Juz w tej chwili Kerry kontrolowala sie jedynie najwyzszym wysilkiem woli. – A co ty mozesz o tym wiedziec? Jedyny zwiazek, ktory mial dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, byl zwiazkiem z jakims starym lgarzem, ktory niezle namacil ci w glowie, a potem porzucil jak smiecia, gdy tak mu bylo wygodnie. Zawsze slyszalam tylko: „Joe to, Joe tamto”. Moze teraz, kiedy juz umarl, wreszcie dorosniesz na tyle, by zrozumiec, ze to nie magia, a pieniadze rzadza swiatem. Jay sie usmiechnal.

– Mam wrazenie, ze chcialas byc zgryzliwa – powie dzial miekkim glosem. – Ale niewazne. Jak slusznie za uwazylas, Joe nie zyje. To wszystko nie ma juz teraz z nim nic wspolnego. Moze mialo na poczatku, gdy tylko tu przyjechalem. Moze rzeczywiscie usilowalem odtworzyc przeszlosc. W pewnym sensie stac sie drugim Joe. Ale juz nie teraz.

Rzucila mu uwazne spojrzenie.

– Zmieniles sie.

– Byc moze.

– Z poczatku sadzilam, ze to wplyw tego miejsca – ciagnela. – Tej zalosnej, malej wiochy z jednym przystan kiem autobusowym i drewnianymi, walacymi sie domka mi nad rzeka. Zauroczenie podobnym miejscem byloby bardzo w twoim stylu. Kolejne Pog Hill. Ale to nie w tym rzecz, prawda?

Potrzasnal glowa.

– Nie, niezupelnie w tym.

– A wiec jest jeszcze gorzej, niz myslalam. I do tego to takie oczywiste – wybuchnela krotkim, lamiacym sie smiechem. – Ale wlasnie czegos podobnego nalezaloby sie po tobie spodziewac. Znalazles tu swoja muze, tak? Tutaj, pomiedzy stadami smiesznych koz, wsrod tych malych, ra chitycznych winnic. Jakze to cudownie gauche. Jak bardzo w twoim pieprzonym stylu.

Jay spojrzal na nia twardo.

– Co masz na mysli?

Wzruszyla ramionami. Udalo jej przybrac mine rozbawiona i zjadliwa jednoczesnie.

– Dobrze cie znam, Jay. Jestes najbardziej samolubna osoba, jaka zdarzylo mi sie spotkac w zyciu. Nigdy nie chcialo ci sie dla nikogo wysilac. Dlaczego wiec opiekujesz sie jej dzieckiem? Dla kazdego stalo sie juz jasne, ze to nie w tym miejscu tak sie zakochales. – Wydala z siebie nerwowy chichot. – Wiedzialam, ze pewnego dnia cos podobnego sie wydarzy – oswiadczyla. – Ktos zdola skrzesac te szczegolna iskre. W pewnym momencie nawet myslalam, ze to bede ja. Bog jeden wie, jak wiele dla ciebie zrobilam. Zasluzylam sobie na to. A ona? Co ona takiego dla ciebie zrobila? Czy ma chociaz jakiekolwiek pojecie o twojej pracy? Czy ja to w ogole interesuje?!

Jay nalal sobie jeszcze jedna filizanke kawy i zapalil papierosa.

– Nie. Nie sadze, by ja to interesowalo. Interesuje ja jej ziemia. Winnica. Corka. Rzeczywiste wartosci. – Usmiechnal sie na te mysl.

– Nawet sie nie obejrzysz, jak cie to znuzy – zawyrokowala Kerry pogardliwym tonem. – Ty nigdy nie nalezales do tych, ktorzy przyjmuja realia zycia do wiadomosci. I jeszcze do tej pory nie natknales sie na taki problem, od ktorego nie udaloby ci sie uciec. Tylko poczekaj, az rzeczywistosc stanie sie dla ciebie zbyt rzeczywista. Bedziesz zwiewal najszybciej, jak sie da.

– Nie tym razem – odparl Jay beznamietnym glosem. – Nie tym razem.

– Pozyjemy, zobaczymy – chlodno skwitowala Kerry. – Tylko poczekajmy. Porozmawiamy po wyemitowaniu „Ladow obiecanych”.

Gdy tylko Kerry sobie poszla, Jay wsiadl do samochodu i pojechal do Lansquenet. Zostawil Rose w domu z surowym przykazaniem, by w zadnym razie nie ruszala sie z domu. Sam zamierzal dac upust swojej wscieklosci w rozmowie z Nickiem Horneli. Jednak Nick okazal sie o wiele mniej wyrozumialy, niz Jay oczekiwal.

– Uznalem, ze to bedzie doskonala promocja dla twojej ksiazki – rzucil slodkim glosem. – Ostatecznie, Jay, rzadko sie zdarza, by w tym interesie otrzymac druga szanse, i musze przyznac, ze spodziewalem sie po tobie o wiele entuzjastyczniejszego podejscia do tego pomyslu.

– Ach, tak. – Nie to spodziewal sie uslyszec, wiec przez moment poczul sie calkiem zbity z tropu. Zastanawial sie, co dokladnie mogla Nickowi naopowiadac Kerry.

– Poza tym nie chcialbym cie poganiac, ale musze ci przypomniec, ze wciaz czekam na podpisany kontrakt i ostatnia partie maszynopisu. Wydawca zaczyna sie powoli wsciekac, bo nie ma pojecia, kiedy wreszcie raczysz skonczyc. Gdybym chociaz mogl dostac ogolny szkic zakonczenia…

– Nie – Jay uslyszal napiecie we wlasnym glosie. – Nie pozwole sie naciskac, Nick.

Nagle i niespodziewanie Nick przybral przerazajaco obojetny ton:

– Nie zapominaj, Jay, ze w obecnych czasach jestes nikomu nieznanym facetem. Oczywiscie, owianym pewna legenda. To dobrze. Ale masz tez okreslona reputacje.

– Jaka reputacje?

– Nie sadze, by na tym etapie twojej pracy podobna rozmowa byla dla ciebie konstruktywna…

– Jaka pieprzona reputacje?

Jay niemal uslyszal, jak Nick wzrusza ramionami.

– OK. Stanowisz pewne ryzyko, Jay. Masz mnostwo wspanialych pomyslow, ale od lat nie stworzyles niczego wartosciowego. Jestes chimeryczny. Nie dotrzymujesz ter minow. Zawsze spozniasz sie na spotkania. Zachowujesz sie jak jakas cholerna primadonna, zyjaca wspomnieniami sukcesu sprzed dziesieciu lat, nie rozumiejaca, ze w tym interesie nie mozna wypinac sie na promocje i reklame.

Jay usilowal zachowac spokoj i w zadnym wypadku nie podnosic glosu.

– Co ty wlasciwie usilujesz mi powiedziec, Nick? Nick westchnal ciezko.

– Chce ci jedynie powiedziec, bys wykazal pewna elastycznosc – odparl. – Reguly gry ulegly zasadniczej zmianie od czasow „Ziemniaczanego Joe”. W tamtych czasach odstawianie ekscentrycznego tworcy bylo OK. Tego nawet oczekiwano. Uwazano za urocze. Ale w dzisiejszych czasach jestes produktem rynkowym, Jay, i nie mozesz sobie pozwolic na sprawianie ludziom zawodu. A w szczegolnosci na sprawianie zawodu mnie.

– Bo co?

– Bo jezeli nie odeslesz podpisanego kontraktu wraz z ukonczonym maszynopisem w jakims rozsadnym czasie – powiedzmy w ciagu miesiaca – to wowczas WorldWide wycofa oferte, a ja strace wiarygodnosc. A mam tez innych klientow, Jay. Musze miec rowniez na wzgledzie ich interesy.

Jay odparl ciezko:

– Rozumiem.

– Posluchaj, Jay. Chce tylko twojego dobra. Przeciez wiesz.

– Tak, wiem. – Jay mial juz serdecznie dosyc tej rozmo wy i teraz tylko chcial ja jakos skonczyc. – Mialem ciezki tydzien, Nick. Dzialo sie zbyt wiele rzeczy naraz. A gdy do tego zobaczylem Kerry na swoim progu…

– Ona chce ci pomoc, Jay. Zalezy jej na tobie. Wszystkim nam na tobie zalezy.

– Jasne. Wiem. – Mowil lagodnym, milym glosem, ale od srodka zzerala go furia. – Wszystko bedzie w porzadku, Nick. Poradze sobie. Zobaczysz.

– Pewnie, ze sobie poradzisz.

Jay odwiesil sluchawke z bezwzglednym przeswiadczeniem, ze w tej rozmowie byl strona przegrywajaca. Cos sie zmienilo. Gdy w jego zyciu zabraklo ochraniajacej go obecnosci Joego stal sie znow bezbronny i podatny na ciosy. Zacisnal piesci.

– Monsieur Jay? Czy wszystko w porzadku? To byla Josephine, az zarumieniona z troski. Kiwnal glowa.

– Napijesz sie kawy? Zjesz kawalek mojego ciasta?

Jay wiedzial, ze powinien natychmiast jechac do domu i sprawdzic, co sie dzieje z Rosa, ale pokusa, by posiedziec jeszcze chwile w kawiarni, okazala sie zbyt silna. Slowa Nicka zostawily po sobie szkaradny osad, miedzy innymi dlatego, ze bylo w nich wiele prawdy.

Josephine miala dla niego mnostwo nowin.

– Georges i Caro Clairmontowie skontaktowali sie z jakas pania z Anglii – kims z telewizji. Ona twierdzi, ze byc moze nakreci tu film, cos na temat podrozowania. Lucien Merle juz o niczym innym nie mowi. Jest przekonany, ze tym razem Lansquenet zostanie wypromowane na dobre.

Jay ze znuzeniem pokiwal glowa.

– Tak, wiem.

– Znasz te kobiete?

Ponownie kiwnal glowa. Placek smakowal wybornie – glazurowane jablko na ciescie migdalowym. Jay staral sie skoncentrowac na jedzeniu. Josephine tymczasem poinformowala go, ze Kerry od kilku dni prowadzi juz rozmowy z roznymi ludzmi w wiosce, sporzadza notatki z tych pogawedek nagranych na dyktafonie, wciaz kaze robic zdjecia. Jest z nia fotograf, tez Anglik, tres comme il faut. W twarzy Josephine Jay wyczytal dezaprobate dla Kerry. I nic dziwnego. Kerry nie nalezala do kobiet lubianych przez inne kobiety. Byla mila i starala sie jedynie w towarzystwie mezczyzn. Jay zrozumial, ze razem z fotografem kreca sie po okolicy juz od jakiegos czasu, a mieszkaja u Merle’ow. Przypomnial sobie, ze Toinette pracuje w lokalnej gazecie. To wyjasnialo pochodzenie zdjecia reprodukowanego swego czasu w „Courrier d’Agen”.

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату