schowa. Zanim sie spostrzezesz, ludzie zaczna tu walic tlumami, by na wlasne oczy obejrzec „Kraine Jaya Mackintosha”. Tak naprawde powinienes byc mi dozgonnie wdzieczny.
– Prosze, Kerry.
– Och, na Boga jedynego! Gdyby cie ktos posluchal, pomyslalby ze przystawiam ci pistolet do glowy. Kazdy inny oddalby prawa reke za taka reklame, i do tego bezplatna!
– Ale nie ja. Zasmiala sie.
– Oczywiscie, zawsze wszystko musialam robic za ciebie – rzucila radosnie. – Organizowac spotkania, wywiady. Zabierac cie na odpowiednie przyjecia. Pociagac za sznurki. A ty teraz krecisz nosem na doskonala okazje promocji samego siebie. I to w imie czego? Dorosnij wreszcie, skarbie. Nikt juz nie uwaza ekscentryzmu za cos czarujacego.
Przez moment przemawiala niemal slowami Nicka, i w tej samej chwili Jay nabral obrzydliwego przekonania, ze oboje sie zmowili, uknuli to wszystko razem.
– Ja nie chce, zeby zaczely tu walic tlumy – oswiadczyl. – Nie chce tu turystow, barow z hamburgerami i kioskow z pamiatkami. Nie w Lansquenet. Dobrze wiesz, w co taka reklama przeksztalca podobne wioski.
Kerry wzruszyla ramionami.
– Mnie sie wydaje, ze wlasnie tego tej miejscowosci najbardziej potrzeba – oznajmila rzeczowym tonem. – Teraz robi wrazenie na wpol wymarlej. – Przez chwile ze zmarszczonymi brwiami pilnie studiowala swoje paznokcie. – Poza tym takie decyzje nie naleza do ciebie, prawda? A nie wyobrazam sobie, by z lokalnych mieszkancow ktos chcial odrzucic mozliwosc swietnego biznesu.
Oczywiscie miala racje. I to bylo najgorsze. Wszystko teraz potoczy sie sila rozpedu, czy ktos sobie tego zyczy, czy nie. Nagle Jay wyobrazil sobie, ze Lansquenet mogloby podzielic los Pog Hill – zostac relegowane do kategorii miejsc istniejacych jedynie w przeszlosci.
– Nie tutaj. Nie dopuszcze do tego – rzucil, wychodzac. Jeszcze gdy szedl ulica, dzwieczal mu w uszach szyderczy smiech Kerry.
61
Marise zjawila sie jak zwykle o siodmej – tym razem z butelka wina w jednym, i zamknietym, wiklinowym koszykiem w drugim reku. Miala puszyste, swiezo umyte wlosy i po raz pierwszy od czasu, gdy Jay ja poznal, do swojego czarnego swetra wlozyla spodnice – dluga, czerwona. To ja odmienilo, nadalo jakiegos cyganskiego charakteru. Usta miala pociagniete szminka, a w oczach szczegolny blask.
– Uznalam, ze powinnismy urzadzic sobie drobna uroczystosc – oznajmila, stawiajac butelke na stole. – Przynioslam ser,
– W zeszlym roku – wtracila bez pardonu Rosa. – Jak sie zepsul generator.
Marise wybuchnela smiechem.
– To sie zupelnie nie liczy.
Jay jeszcze nie widzial jej tak swobodnej, jak tego wieczoru. Przy pomocy Rosy nakryla do stolu: ustawily talerze malowane w zywe kolory i krysztalowe kieliszki do wina. Rosa narwala w ogrodzie kwiatow. Jedli
Jay wmawial sobie, ze czeka na odpowiednia chwile. Oczywiscie, tak naprawde zdawal sobie sprawe, ze cos takiego jak wlasciwa chwila nigdy nie nadejdzie, ze po prostu ucieka sie do taktyki odwlekania tego, co nieuniknione. Bo przeciez musi jej powiedziec, zanim ona dowie sie od kogos obcego. Czy, co nie daj Boze, zanim w jakikolwiek sposob zdradzi sie Rosa.
Jednak im dluzej sie wahal, tym trudniej bylo mu podjac decyzje. Stracil animusz do rozmowy. Poczul tepy bol glowy. Marise jednak zdawala sie tego nie dostrzegac. Opowiadala z ozywieniem o szczegolach nastepnej fazy prac drenazowych i o rozbudowie piwnicy. Z ulga wyjasniala, ze uda jej sie ocalic jeszcze co nieco z tegorocznych zbiorow, i ze chociaz nie beda to wielkie ilosci, patrzy z optymizmem na nadchodzacy rok. Oznajmila, ze zrobi wszystko, by wykupic farme, natychmiast po wygasnieciu dzierzawy. Miala troche pieniedzy zgromadzonych w banku, a ponadto piecdziesiat beczek
Im wiecej opowiadala o swoich planach, tym parszywiej zaczynal sie czuc Jay. A gdy przypomnial sobie na dodatek, co Josephine mowila mu o cenach gruntow – serce w nim zamarlo. Z wahaniem w glosie zapytal, co by zrobila, gdyby jednak, jakims fatalnym zrzadzeniem losu…
Jej twarz lekko stezala, lecz wzruszyla ramionami.
– Bede musiala stad wyjechac – powiedziala z prostota. – Zostawic to wszystko, wrocic do Paryza czy do Marsylii. Na pewno do jakiegos duzego miasta. I pozwolic Mireille… – urwala gwaltownie, jednak natychmiast przybrala pogodna mine. – Ale nic podobnego sie nie zdarzy – oznajmila z moca. – Nic podobnego. Zawsze ma rzylam o tym, by miec takie miejsce dla siebie – ciagnela, a jej rysy zlagodnialy. – Wlasna ziemie, dom, wiele drzew i moze jeszcze kawalek rzeki. Bezpieczne, swojskie miejsce. – Usmiechnela sie szeroko. – Moze gdy ta posiadlosc bedzie juz moja, gdy warunki dzierzawy przestana wisiec niczym miecz nad moja glowa, wszystko sie zmieni – stwierdzila niespodziewanie. – Moze rozpoczne swoje zycie w Lansquenet na nowo. Znajde dla Rosy przyjaciolki w odpowiednim wieku. Dam tutejszym ludziom jeszcze jedna szanse. – Nalala sobie kolejny kieliszek slodkiego, zlotego wina. – Dam sobie samej jeszcze jedna szanse.
Jay z trudnoscia przelknal sline.
– A co z Mireille? Nie narobi ci klopotow?
Marise potrzasnela glowa. Miala polprzymkniete oczy, teraz nieco kocie i senne.
– Mireille nie bedzie zyc wiecznie – oznajmila. – Poza tym… wiem, jak poradzic sobie z Mireille. Jednak tylko tak dlugo, jak dlugo farma jest w moich rekach.
Przez jakis czas potem rozmawiali na calkiem inne tematy. Popijali kawe z armaniakiem, a Rosa, przez szczeliny w okiennicy, karmila koze herbatnikami. Chwile pozniej Marise poslala corke spac, wsrod tylko nieznacznych protestow ze strony dziecka – ostatecznie dochodzila polnoc, wiec Rosa i tak zabawila znacznie dluzej niz zazwyczaj. Jay nie posiadal sie ze zdziwienia, ze w czasie tego wieczoru dziecko go nie wydalo. W pewnym sensie nawet tego zalowal. Gdy Rosa zniknela na gorze – z herbatnikiem w dloni, po solennej obietnicy, ze na sniadanie beda nalesniki – Jay wlaczyl radio, nalal kolejny kieliszek armaniaku i podal go Marise.
– Mmm. Dziekuje.
– Marise?
Spojrzala na niego leniwie.
– Czemu uparlas sie na Lansquenet? Przeciez po smierci Tony’ego moglas przeniesc sie gdziekolwiek. Uniknac tej calej… awantury z Mireille?
Siegnela po herbatniczka.
– To musialo byc Lansquenet – powiedziala w koncu. – Po prostu musialo.
– Ale dlaczego? Czemu nie Montauban czy Nerac, czy jakakolwiek inna z okolicznych wiosek? Co takiego jest w Lansquenet, czego nie moglabys miec gdzie indziej? Czy to dlatego, ze tutaj urodzila sie Rosa? Czy to… czy to moze z powodu Tony’ego?
Rozesmiala sie, calkiem milo, jednak w sposob, ktorego nie potrafil zinterpretowac.
– Mozna i tak to ujac – przyznala. Jay poczul nagly skurcz serca.
– Nie opowiadasz o nim zbyt wiele.
– Nie. To prawda. Nie opowiadam. Zamilkla i zapatrzyla sie w kieliszek.
– Przepraszam. Nie powinienem wtykac nosa w nie swoje sprawy. Zapomnij, ze cie o to pytalem.
Marise poslala mu dziwne spojrzenie, po czym znowu skierowala wzrok na kieliszek. Jej dlugie palce nerwowo gladzily szklo.
– W porzadku. Bardzo mi pomogles. Byles wyjatkowo mily. Ale, wiesz, to jest takie skomplikowane. Chcialam ci wszystko opowiedziec. Chcialam ci opowiedziec juz od dluzszego czasu.
Jay usilowal jej wytlumaczyc, ze to nie tak; ze tak naprawde on wcale nie musi nic wiedziec; ze wlasciwie desperacko probuje jej powiedziec cos zupelnie innego.
Ale jakos nic z tego nie wyszlo.
– Od dluzszego czasu mam problemy z okazywaniem ludziom zaufania – zaczela Marise powoli. – Po tym, co przeszlam z Tonym. I z Patrice’em. Wmawialam sobie, ze w zasadzie nikogo nie potrzebuje. Ze bedziemy bezpieczniejsze, zyjac samotnie – Rosa i ja. Ze i tak nikt nie uwierzy w prawde, nawet gdy ja juz uslyszy. – Urwala, wodzac palcem po zawilym wzorze slojow na blacie stolu. – Bo z prawda wlasnie tak jest – podjela po chwili. – Im bar dziejchcesz ja komus wyznac, tym trudniej ci to przychodzi. W koncu wydaje sie wrecz niemozliwe.
Jay kiwnal glowa. W tym momencie doskonale ja rozumial.
– Ale z toba… – Usmiechnela sie. – Moze dlatego, ze jestes obcokrajowcem. Mam jednak wrazenie, jakbym znala cie od wielu lat. Jakbym zawsze mogla ci ufac. Czyz inaczej bowiem powierzylabym ci Rose?
– Marise. – Znowu z trudem przelknal sline. – Ja na prawde musze ci cos…
– Ciii. – Miala senny, rozmarzony wyraz twarzy, a na policzkach rumience od wina i ciepla panujacego w poko ju. – Musze ci wszystko opowiedziec. Musze wyjasnic. Probowalam juz wczesniej, ale… – Potrzasnela glowa. – Wydawalo mi sie to tak skomplikowane – rzucila miekkim glosem. – A