– Przyjechali tu z mojego powodu.

Wyjasnil Josephine cala sytuacje. Opowiedzial jej wszystko – zaczynajac od swojego pospiesznego wyjazdu z Londynu, a na dzisiejszej wizycie Kerry konczac. Josephine sluchala w milczeniu.

– Myslisz, ze dlugo tu zostana? – spytala w koncu.

Jay beznamietnie wzruszyl ramionami.

– Tak dlugo, jak bedzie trzeba.

– Och. – Chwila ciszy. – Georges Clairmont juz opowiada, ze zamierza wykupic drewniane domki w Les Marauds. Jest przekonany, ze ceny ziemi rusza gwaltownie w gore, gdy pokaza nas w telewizji.

– Tak prawdopodobnie sie stanie. Spojrzala na niego dziwnym wzrokiem.

– Mozna dokonac bardzo korzystnych transakcji po takim deszczowym lecie – oznajmila. – Ludziom potrzeba gotowki. O tegorocznych zbiorach nawet nie ma co mowic. Rolnikow nie bedzie stac na utrzymywanie nieproduktywnej ziemi, zaczna wyprzedawac wszystkie nieuzytki. O ile mi wiadomo Lucien Merle juz rozpuscil o tym wiesci w Agen.

Jay nie mogl oprzec sie wrazeniu, ze Josephine patrzy na niego z dezaprobata.

– To, jak rozumiem, nie stanie sie z krzywda dla twoich interesow – rzucil, silac sie na lekki ton. – Tylko po mysl o tych spragnionych rzeszach snujacych sie wszedzie wokol.

Wzruszyla ramionami.

– Nie potrwa to dlugo. Nie w Lansquenet.

Jay swietnie rozumial, co miala na mysli. W Le Pinot bylo dwadziescia kawiarni i restauracji, a do tego McDonald i centrum rekreacyjne. Wszystkie niewielkie lokalne interesy musialy upasc przytloczone prezniejsza konkurencja naplywajaca z miasta. Dawni mieszkancy powynosili sie z wioski, nie umiejac przystosowac sie do gwaltownie zmieniajacej sie rzeczywistosci. Gospodarstwa przestaly byc dochodowe. Czynsze dzierzawne podwoily sie, a potem potroily. Jay zaczal sie zastanawiac, czy Josephine podolalaby konkurencji. Biorac wszystko pod uwage, wydawalo sie to nieprawdopodobne.

Czy Josephine obwiniala go za te sytuacje? Z jej miny nie umial tego wyczytac. Jednak jej twarz, zazwyczaj tak zarozowiona i usmiechnieta, zdawala sie teraz spieta i chlodna.

Wracal na farme w fatalnym humorze, ktorego nie poprawilo malo wylewne pozegnanie Josephine. Po drodze zobaczyl Narcisse’a i zamachal do niego, ale ten nie odpowiedzial na jego przyjacielski gest.

W ten sposob wrocil do Chateau Foudouin prawie po godzinie. Zaparkowal samochod na podjezdzie i ruszyl na poszukiwania Rosy, ktora juz do tej pory musiala zglodniec. Dom byl jednak pusty. Clopette snula sie skrajem warzywnika. Sztormiak Rosy i jej kapelusik wisialy na haku za kuchennymi drzwiami. Zawolal ja. Zadnej odpowiedzi. Lekko juz zaniepokojony obszedl dom dookola, a potem pobiegl nad rzeke w ulubione miejsce Rosy. Po dziecku jednak nie bylo ani sladu. A jezeli wpadla do rzeki? Tannes wciaz byla niebezpiecznie wezbrana, a brzegi ostro podmyte, w kazdym momencie grozace osunieciem do wody. A jezeli wdepnela w sidla na lisy? Albo spadla ze schodow do piwnicy?

Jeszcze raz systematycznie przeszukal caly dom, a potem przyleglosci. Sad. Winnice. Szope i stara stodole. Nic. Nawet zadnych sladow jej stop. W koncu ruszyl w strone posiadlosci Marise, z mysla, ze moze dziecko pobieglo zobaczyc sie z matka. Ale Marise zajmowala sie pilnie ostatnimi pracami porzadkowymi w swojej juz suchej i swiezo odmalowanej kuchni – wlosy zwiazala czerwona chustka i miala na sobie dzinsy z plamami po farbie na kolanach.

– Jay! – wyraznie ucieszyla sie na jego widok. – Czy wszystko w porzadku? Jak Rosa?

Nie mogl sie zdobyc, by jej powiedziec.

– Rosa ma sie swietnie. Przyszedlem zapytac tylko, czy nie potrzebujesz czegos z wioski.

Marise potrzasnela przeczaco glowa. Szczesliwie nie zauwazyla jego wzburzenia.

– Nie, dziekuje. Mam wszystko, co potrzeba – odparla radosnie. – Juz niemal skonczylam wszystkie prace w domu. Rano bede mogla juz zabrac tu Rose. Jay kiwnal glowa.

– Swietnie. To znaczy…

Poslala mu jeden z tych swoich rzadkich, cieplych usmiechow.

– Rozumiem – powiedziala. – Byles niezwykle mily i cierpliwy. Ale wiem, ze z przyjemnoscia odzyskasz znow dom tylko dla siebie.

Jay sie skrzywil. Znowu zaczal go dopadac bol glowy. Ciezko przelknal sline.

– Sluchaj, musze juz leciec – rzucil niemrawo. – Rosa…

– Tak, wiem. Doskonale sobie z nia radzisz. Nawet nie wyobrazasz sobie, jak bardzo…

Jay nie byl w stanie znosic dluzej jej wyrazow wdziecznosci. Odwrocil sie i pognal biegiem w strone swojej farmy.

Spedzil nastepna godzine na przeszukiwaniu wszelkich mozliwych kryjowek. Dobrze wiedzial, ze nigdy nie powinien byl zostawiac jej samej. Rosa byla psotnym dzieckiem, ulegajacym kaprysom i fantazjom. Niewykluczone, ze teraz tez chowala sie przed nim, tak jak w pierwszych tygodniach jego pobytu w Lansquenet. Mogla uwazac to za swietny zart. Jednak gdy czas uciekal, a po Rosie nigdzie nie bylo sladu, zaczal rozwazac inne mozliwosci. Nagle z przerazeniem wyobrazil sobie, jak Rosa urzeduje nad brzegiem rzeki, wpada do wody, a nurt ciagnie ja przez kilka kilometrow i wyrzuca na brzeg gdzies w okolicach Les Marauds. Chociaz oczywiscie scenariusz mogl byc tez inny – Rosa wybrala sie droga w strone wioski i jakis nieznajomy zaoferowal, ze ja podwiezie samochodem…

Nieznajomy? Alez w Lansquenet nie bylo nieznajomych. Wszyscy sie znali. Nikt nie zamykal drzwi. Chyba ze… Nagle przyszedl mu na mysl Patrice, dawny przesladowca Marise z paryskich czasow. Ale to przeciez niemozliwe – po siedmiu latach? Z drugiej strony podobna historia wiele by wyjasniala. Niechec Marise do pokazywania sie w wiosce, do opuszczania miejsca stanowiacego dla niej bezpieczna przystan. Jej przesadna, goraczkowa potrzebe chronienia Rosy. Czyzby Patrice zdolal jakims cudem odnalezc je w Lansquenet? Czy obserwowal farme, wyczekujac na odpowiednia okazje? Czy mogl podszywac sie pod jednego z okolicznych wiesniakow, wciaz czaic w poblizu, gotowy do ataku? Nie, to niedorzecznosc. Pomysl jak z taniej szmiry; cos, co sam moglby napisac w wieku lat czternastu w leniwe popoludnie nad kanalem. A mimo to czul sciskanie w piersi. W jego wyobrazni Patrice upodobnil sie do Zetha – byl tylko jeszcze wyzszy i grozniejszy, o wyostrzonych policzkach i przebieglym spojrzeniu szalenca. Idiotyzm? Byc moze, ale w tej chwili Jay odniosl wrazenie, ze byloby to bardzo logiczne zakonczenie tego lata, w ktorym zmarl Joe, tych wszystkich wydarzen, ktore spotkaly go od czasow tego strasznego pazdziernika na Pog Hill Lane. Jego obecne wymysly nie byly wiekszym idiotyzmem niz to wszystko inne.

W pierwszym odruchu chcial wsiasc w samochod, ale zaraz uznal, ze to nie najlepszy pomysl. Rosa mogla chowac sie gdzies w krzakach czy na poboczu szosy – wtedy moglby ja latwo przeoczyc, nawet gdyby jechal powoli. Ruszyl wiec pieszo w strone Lansquenet, zatrzymujac sie od czasu do czasu, by nawolywac ja po imieniu. Zagladal do przydroznych rowow i za grube pnie drzew. Zboczyl w strone niewielkiego stawu, ktory moglby stanowic niejaka pokuse dla pelnego ciekawosci dziecka. Potem przeszukal opuszczona stodole. Ale nigdzie nie dostrzegl zadnego sladu Rosy. W koncu, gdy juz zblizal sie do wioski, zdecydowal sie na sprawdzenie ostatniej, prawdopodobnej mozliwosci. Skrecil w strone domu Mireille.

Pierwsza rzecza, ktora zauwazyl, byl samochod zaparkowany przy wejsciu: luksusowy, szary mercedes z przyciemnianymi szybami i tablicami rejestracyjnymi wypozyczalni. Samochod w sam raz dla gangstera, pomyslal, albo prowadzacego popularny teleturniej w telewizji. Nagle zrozumial, co sie dzieje, i z walacym sercem ruszyl w strone drzwi. Nie zadajac sobie nawet trudu, by zapukac, wpadl do srodka, wykrzykujac ostro:

– Rosa?

Siedziala na podescie schodow w swoim pomaranczowym sweterku i w dzinsach i przegladala album ze zdjeciami. Tuz przy drzwiach staly jej kalosze. Gdy Jay wykrzyknal jej imie, spojrzala na niego i rozpromienila sie w usmiechu. Poczucie wielkiej ulgi niemal powalilo go z nog.

– Co ty sobie wyobrazasz? Co to ma byc za zabawa? Szukam cie po calej okolicy. Jak sie tu dostalas?

Rosa patrzyla na niego ani troche nie speszona.

– Przeciez przyjechala po mnie twoja przyjaciolka. Ta angielska przyjaciolka.

– Gdzie ona jest? – Jay poczul, ze ulga ustepuje miej sca slepej furii. – Gdzie, kurwa mac, ona teraz jest?

– Jay, kochanie – Kerry stanela w drzwiach kuchni, najwyrazniej tu zadomowiona, z kieliszkiem wina w reku.

– Obawiam sie, ze nie jest to jezyk, jakiego powinienes uzywac w obecnosci dziecka powierzonego twojej opiece – mowiac to, poslala mu jeden ze swoich najbardziej ujmujacych usmiechow. Tuz za jej plecami stanela Mireille, wielka i monumentalna w czarnej sukni.

– Wrocilam, by zamienic z toba jeszcze slowo, ale juz wyszedles – ciagnela slodkim glosem. – Otwarla mi Rosa. Odbylysmy we dwie urocza rozmowe, prawda, Rosa? – To ostatnie zdanie wypowiedziala po francusku, pewnie by wlaczyc do rozmowy Mireille, wciaz tkwiaca milczaco za jej plecami. – Musze przyznac, ze potrafiles zachowac sie nadzwyczaj dyskretnie, Jay, kochanie. Biedna madame Faizande nie miala o niczym bladego pojecia.

Jay rzucil okiem na Mireille przygladajaca sie tej scenie z rekami zlozonymi na poteznych piersiach.

– Kerry… – zaczal zlowieszczo. Ona znowu uraczyla go jednym ze swoich wyrachowanych, oszalamiajacych usmiechow.

– Urocze spotkanie babki i wnuczki po latach – rzucila. – Wiesz, zaczynam rozumiec, co cie tu tak urzeka. Tak wiele tajemnic. Tak wiele fascynujacych postaci. Na przy klad madame d’Api. Madame Faizande opowiedziala mi o niej co nieco. Musze jednak przyznac, ze niecalkiem bylo to zgodne z jej obrazem przedstawionym w ksiazce.

Jay spojrzal na Rose.

– Chodz, Rosa – powiedzial spokojnym glosem. – Czas wracac do domu.

– A tak przy okazji – jestes tutaj nadzwyczaj popularny – wtracila znow Kerry. – Jestem pewna, ze po emisji „Ladow obiecanych” zostaniesz obwolany miejscowym bohaterem. Dzieki tobie to miejsce wreszcie sie rozwinie.

Jay calkowicie ja zignorowal.

– Rosa – powtorzyl. Dziecko westchnelo teatralnie, po czym wstalo.

– Czy naprawde bedziemy w telewizji – zapytala Jaya rezolutnym tonem, wciagajac kalosze. – Maman i ty, i wszyscy inni? Wiesz, my mamy w domu telewizor. Lubie ogladac „Cocoricoboy’a” i „Nos Amis Les Animaux”. Ale maman nie pozwala mi ogladac „Cinema de Minuit”. – Skrzywila sie lekko. – Za duzo sie tam caluja.

Jay wzial ja za reke.

– Nikt z nas nie bedzie w telewizji – oznajmil.

– Obawiam sie, ze ty w tej sprawie nie masz juz nic do powiedzenia – rzucila Kerry slodko. – Zdolalam zebrac do stateczna ilosc materialu na doskonaly program, bez wzgledu na to, czy zechcesz w nim wystapic, czy nie. Artysta, jego wplyw na lokalna spolecznosc, wiesz takie tam. Niech Peter Mayle sie

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату