zeby powiedziala choc jedno slowo. Na ustach ciagle ten sam kretynski usmieszek. Na glowie kepka suchych, zoltych wlosow i kapelusz, zawsze krzywo spadajacy jej na czolo. Reprezentowala wlascicielke hotelu, pracodawce Betty. Francuzka musiala pilnowac interesow. Ja oczywiscie, na niezlym kacu. Musialem napic sie kawy. Uroczystosc jeszcze sie nie zaczela, ale za to pojawily sie pierwsze klopoty. Larry odbyl pokazowa pyskowke z katolickim ksiedzem. Pojawily sie watpliwosci, czy Betty rzeczywiscie byla prawdziwa katoliczka. Ksiadz zagrozil odmowa wykonania ostatniej poslugi. Po dlugich, glosnych, kupieckich zmaganiach zawarto kompromis. Ksiadz zaproponowal skrocona wersje obrzadku. Lepsza skrocona niz zadna. Nawet z kwiatami mielismy niezly burdel. Zamowilem krzyz, z roznych rodzajow roz. Kwiaciarka pracowala nad zamowieniem cale popoludnie. Ekspedientka znala Betty bardzo dobrze. Przed paru laty, jak mieszkalem z Betty i z psem w tej okolicy, obie panie spotykaly sie czesto i obalaly po niejednej butelczynie. To byla Delsie. Zawsze mialem na nia ochote, ale jakos nic z tego nie wyszlo.

Delsie zadzwonila do mnie:

– Hank, w co oni pogrywaja?

– A kto ma w co grac?

– Te typy z kostnicy!

– Co jest z nimi?

– Chlopcy chcieli zawiezc zamowiony przez ciebie wieniec, ale nie wpuszczono ich do srodka. Powiedziano im, ze kostnica pracuje tylko do osiemnastej. Ty wiesz, jaki to cholerny kawal drogi trzeba tam jechac, nie?

– I co dalej, Delsie?

– Pozwolono oprzec wieniec na drzwiach wjazdowych, od srodka. Zakazali wnosic kwiaty do lodowki. Czy im wszystkim juz poodbijalo, czy dopiero zaczyna im odbijac, tym zmrozonym kutasom, co?

– Nie mam pojecia, co sie wyrabia w swiecie cmentarnych hien.

– Nie moge przyjsc na pogrzeb. U ciebie wszystko w porzadku?

– Przyjdz! Przyjdz! Pociesz mnie troche.

– Musialabym targac ze soba Paula.

Paul byl mezem Delsie.

– To zapomnijmy o tym!

A teraz jechalismy samochodem na cmentarz, gdzie miala sie odbyc skrocona ceremonia pogrzebowa Betty. Larry spojrzal na mnie.

– Sprawe pomnika zalatwimy pozniej. Teraz jestem zupelnie goly.

– Dobra, dobra – odpowiedzialem.

Larry zaplacil za kawe. Wyszlismy z baru i wsiedlismy do mercedesa.

– O rany, chwileczke – zawolalem.

– Co jest – spytal Larry.

– Chyba czegos zapomnielismy.

Wrocilem do baru.

– Marcia!!!

Siedziala dalej przy stole, wpatrzona w puste filizanki.

– Marcia, jedziemy!!!

Wstala i usmiechajac sie, poczlapala za mna.

Ksiadz cos czytal. Nie sluchalem tego wcale. Patrzylem na trumne. To cos, co teraz bylo w srodku, bylo, jest jeszcze, dobrze mi znana kobieta. Zar, slonce, oslepione muchy wlazily wszedzie, szukajac schronienia przed bezlitosnymi promieniami. W polowie skroconej wersji ceremonii pogrzebowej pojawily sie dwa typy w roboczych ubraniach, niosac zamowiony przeze mnie wieniec w ksztalcie krzyza. Roze zwiedly zupelnie, dogorywaly w piekielnym skwarze. Ci dwaj „lordowie” delikatnie ulozyli wieniec przy sasiednim drzewie, opierajac go o pien. Przy koncu ceremonii krzyz z roz zlamal sie w pol, a martwe kwiaty rozsypaly sie dokola. Na napis na szarfie nikt juz nie mogl zwrocic uwagi. A potem byl koniec. Zblizylem sie do ksiedza i podalem mu reke: „Dziekuje”. On usmiechnal sie. Teraz juz na dwoch twarzach dostrzeglem podobne usmiechy: Marcii i ksiedza.

W drodze powrotnej Larry powiedzial:

– Napisze do pana w sprawie pomnika. Wkrotce.

To wkrotce trwa do dzisiaj.

11

Szybko wpadlem do mieszkania, przechylilem butelke whisky, duzy lyk z woda, jeszcze wiekszy bez wody, z gornej szuflady zgarnalem troche forsy, i jeszcze szybciej zbieglem na dol, do samochodu, a po chwili bylem juz na wyscigach konnych. Wlasnie zaczynaly sie pierwsze biegi, nie obstawialem ich, bo nie mialem zielonego pojecia ani o startujacych koniach, ani o dzokejach. W barze dostrzeglem te jasno – kakaowa Murzynke w starym, nieprzemakalnym plaszczu. Rzeczywiscie, ubierac to ona sie nie umiala. Ale uleglem wlasnemu dobremu nastrojowi i wyszeptalem jej imie, kiedy przechodzila niedaleko mnie.

– Vi, baby!

Zatrzymala sie i podeszla do mnie.

– Co, i gdzie, i jak, i jak ci leci, Hank!

Znalem ja z pracy na poczcie, Pracowala w innym urzedzie pocztowym, przy wodociagach miejskich, byla, a moze tak mi sie tylko wtedy wydawalo, milsza, sympatyczniejsza niz pozostale jej kolezanki.

– Trzeci pogrzeb w ciagu dwoch ostatnich lat. Moja matka, pozniej ojciec, a dzis przyjaciolka.

Zamowila cos do picia. Rzucilem okiem na informacje o biegach i typowaniach.

– Popatrzymy sobie na drugi bieg.

Przywarla do mnie, a ja do blatu baru. Te jej nogi! Te jej piersi, niczym sterczace ostroslupy! Pod nieprzemakalnym plaszczem wyczuwalo sie wszystko, co trzeba, a nawet i troche wiecej.

Zawsze stawialem na nieznane konie, mogace pobic faworytow. Jezeli takich fuksow nie bylo, obstawialem konia z najwiekszymi szansami na zwyciestwo. Po pogrzebie matki, a takze po pogrzebie ojca, wygrywalem na wyscigach wcale przyjemne sumki. Te smutne ceremonie maja jednak i jasniejsze strony – swiat wydawal sie byc klarowniejszy i glosniej brzeczal moneta. Numer szesc, na dystansie troche dluzszym niz jedna mila, przegral z faworytem biegu o dlugosc lba, ale wychodzac z zakretu na prosta, byl co najmniej dwie dlugosci przed pozostalymi konmi. Przegral na ostatnich centymetrach przed meta. Numer szesc obstawiano w tym biegu 35:1, a faworyta 9:2. I teraz te konie mialy isc razem. Faworyt wazyl dwa funty wiecej, 118, a waga szostki pozostala taka sama, 116. Zmieniono mu tylko dzokeja, na gorszego, bo przez nikogo nie lubianego. Dystans biegu mial wynosic jedna mile i jedna szesnasta. Tlum grajacych krzyczal, ze skoro faworyt wygral z szostka na dluzszym dystansie, to te marne dodatkowe metry nie powinny stanowic zadnego problemu. Wydawac by sie moglo, ze jest to logiczna kalkulacja. Ale biegi koni nie zawsze przebiegaja w zgodzie z prawami logiki. Trenerzy kaza startowac koniom w pozornie tylko niekorzystnych kombinacjach, unikajac gonitw ze zbyt duza liczba startujacych. Zmieniona dlugosc biegu oraz wymiana dzokeja dawaly nadzieje na bardzo interesujacy bieg po dobrej cenie. Popatrzylem na tablice. W przedbiegu numer szesc byl obstawiony 5:1, a w tym biegu juz 7:1.

– Szostka wygra – powiedzialem Vi.

– Nie wytrzyma – odpowiedziala sucho Vi.

– Wygra jak w banku – stwierdzilem i postawilem dziesiec dolarow na zwyciestwo szostki.

Szostka obejmuje prowadzenie od startu, w pierwszym zakrecie, ocierajac sie o krzewy rosnace wzdluz toru, przechodzi na przeciwlegla prosta, i tam nie naciskana, utrzymuje sie w przodzie na jedna i jedna trzecia dlugosci. Reszta na razie w tyle. Przyjmowano, ze do ostatniego zakretu szostka pozostanie w przodzie, a wychodzac z niego, zacznie finiszowac. Na ostatniej prostej, przed meta, mozna z latwoscia wyprzedzic zmeczonego prowadzeniem konia. Tak moglby wygladac ten bieg. Ale trener zmienil taktyke. U wierzcholka zakretu dzokej popuscil cugle, a kon skokiem pociagnal do przodu. Zanim pozostali jezdzcy zdazyli spiac swoje konie ostrogami, szostka byla juz w przodzie na cztery dlugosci. Na wejsciu na ostatnia prosta dzokej trzymal konia „na ostro,” rozgladal sie za siebie na lewo i prawo i cisnal na tempo. Szostka to wytrzymala. Z tylu doszedl gwaltownie do przodu faworyt, bylo 9:5, i to w piekielnym galopie. Odleglosc do prowadzacego konia zmniejszyla sie w blyskawicznym tempie. Wygladalo na to, ze faworyt bez zadnych klopotow polknie bedaca jeszcze na czele szostke. Faworyt mial numer dwa. W polowie ostatniej prostej dwojka zmniejszyla dystans do polowy dlugosci i dopiero wtedy dzokej szostki chwycil za szpicrute. Dzokej dwojki okladal konia od samego startu, kon nie reagowal wiec na bolesne razy. Szostka utrzymala swoja pozycje do mety, a ja popatrzylem na tablice zakladow.

Wzrosly one dla mojego konia do 8:1.

Wrocilismy do baru.

– Tym razem nie wygral najlepszy kon – stwierdzila Vi.

– Nie interesuje mnie, czy jest lepszy czy najlepszy. Ja tylko lubie, kiedy moj kon jest pierwszy na mecie. Zamow cos!

Wypilismy.

– No cwaniaczku, to teraz sprawdzimy teraz, czy uda ci sie jeszcze raz ograc tych innych cwaniakow!

– Powiedzialem ci juz, ze po pogrzebie nie ma na mnie zadnej sily.

Wbila swoja klatke piersiowa w moja. Incydent ten zostal uroczyscie uhonorowany czystym scotchem. W miedzyczasie udalo mi sie rzucic okiem na kolejnosc nastepnych gonitw. Bieg trzeci. I wlasnie wtedy nastapil start. Ci macherzy od organizacji gonitw wciskaja w ten sposob niezla maniane grajacym. Ludzie goraczkuja sie jeszcze po ostatnim biegu, przeklinaja wlasne bledy w typach, licza pieniadze albo chleja. Niepostrzezenie te dwudziestopieciominutowe przerwy miedzy biegami zawsze zamieniaja sie w czas roztrzasania tego, co juz sie stalo, co juz minelo, a nigdy w umyslowa prace nad ustalaniem taktyki typowania nastepnych, euforycznych zwyciestw. Trzecia gonitwa odbywala sie na dystansie szesc razy jedna osma mili. Faworyt, slynacy ze swojej predkosci, byl juz na czele peletonu. Ostatni swoj bieg, siedem razy jedna osma mili przegral na dlugosc chrapow w ostatniej sekundzie, mimo ze prowadzil od samego startu. Osemka byl oznakowany kon podziwiany za

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×