szybkosc finiszowania. Wystartowal niezle, uplasowal sie na trzeciej pozycji, a na prostej odrobil trzy dlugosci do faworyta. Cwaniaki za lornetkami rozgoraczkowali sie, dywagujac, czy skoro osemka nie dala rady faworytowi na dluzszym dystansie, moze dac mu rade na krotszym?

Dywagujac tak i bijac piane, tracili resztki zdrowego rozsadku i zazwyczaj przegrywali. Bo kon, ktory wygral siedem razy jedna mile, nie startowal w tym biegu.

– Obstawiamy osemke – powiedzialem do Vi.

– Za krotki dystans. Jego zryw na finiszu nic mu nie da – rzeczowo strzelila Vi.

Osemke obstawiano 6:1, a teraz, w polowie dystansu, doszlo do 9:1. Zainkasowalem wygrana z ostatniej gonitwy i postawilem dziesiec dolarow na osemke. Przegrywa sie zawsze, jak stawia sie za wysoko albo wycofuje pieniadze, zanim bieg sie skonczy. Bo nagly strach i mokro w gaciach! Dziesiec dolarow bylo stawka bezpieczna i jakos urokliwa. Faworyt walil do przodu. Pierwszy wyszedl ze startu, pierwszy doszedl do bandy i mial juz dwie dlugosci przewagi. Osemka biegla za bardzo na zewnatrz na przedostatnim miejscu, wolno nabierajac tempa. W ostatnia prosta faworyt wszedl pierwszy, osemka na piatym miejscu wyszla na zewnatrz jeszcze bardziej i dopiero teraz dzokej zaczal okladac zady konia. Galop faworyta stawal sie coraz krotszy, kon stracil sily, ale w polowie ostatniej prostej faworyt ciagle jeszcze mial dwie dlugosci przewagi. Osemka, niczym z podwojnym dopalaczem, przefrunela obok faworyta, odbijajac sie od niego na dwie i pol dlugosci na stumetrowym odcinku przed meta. Popatrzylem na tablice. Stawka nie zmieniala sie 9:1. I znowu do baru. Vi zawiesila sie na mnie i przylgnela. Wygralem trzy z pieciu ostatnich biegow. Wtedy jeszcze przeprowadzano ich osiem, a nie dziewiec, jak to dzis ma miejsce. A zreszta osiem i tak bylo za duzo na tej jeden „pogrzebowy” dzien. Kupilem sobie pare cygar i wsiedlismy do samochodu. Vi nie miala auta, przyjezdzala zawsze autobusem, ale nigdy nim nie odjezdzala. Po drodze kupilismy butelczyne whisky i pojechalismy do mnie.

12

Vi rozejrzala sie.

– I jak taki mezczyzna jak ty moze mieszkac w takim „krajobrazie”?

– O to pytaja mnie wszystkie.

– To jest gorsze niz sklad zlomu!

– Troszcze sie o to, zeby zyc najskromniej.

– No to chodzmy do mnie.

– Okay.

Znowu umoscilismy sie w samochodzie, a ona wskazywala mi droge. Kupilismy jeszcze dwie buteleczki, steki, jarzyny, dodatki do salaty, kartofle, chleb i pare jeszcze butelek.

Nad wejsciem do czynszowej kamienicy, gdzie mieszkala Vi, wisiala pokaznych rozmiarow tablica, pomalowana czerwona farba.

HALASY I WRZASKI, WSZELKIEGO RODZAJU, SA NIEDOZWOLONE. APARATY TELEWIZYJNE NALEZY WYLACZAC O GODZINIE 22. CIEZKO PRACUJACY MIESZKANCY TEGO DOMU POTRZEBUJA CISZY I NOCNEGO SPOKOJU.

– To o telewizorach bardzo mi sie podoba – powiedzialem jej.

Wsiedlismy do windy. Vi miala sliczne i male mieszkanko. Zakupy zanioslem do kuchni, znalazlem dwie szklanki, nalalem.

– Wypakuj to wszystko. Ja zaraz sie pojawie.

Wypakowalem wiec wszystko, polozylem na stole. Wypilem. Nalalem sobie znowu. I wtedy pojawila sie ona. Odwalila sie w wcale gustowna kiecke. Klipsy. Wysokie obcasy. Bardzo mini. Byla w porzadku. Troche moze, no ciut, za nisko osadzona, ale „chrupiacy” tylek, ksztaltne uda i ostre piersi robily wrazenie. Na pewno dlugodystansowa w lozku.

– Witam pania serdecznie – powiedzialem. Jestem znajomym Vi. Ona zaraz sie tu pojawi. Moze cos do picia? Glosno smiala sie, a ja chwycilem ja w pasie i przyciagnalem to silne cialo do siebie. Calowalismy sie. Jej usta byly zimne jak diamenty, ale smakowaly calkiem w porzadku.

– Glodna jestem, pozwol, ze cos ugotuje.

– Tez jestem glodny. Pozarlbym ciebie. Natychmiast.

I znowu sie glosno zasmiala. Szybki, krotki pocalunek, moje rece na jej jedrnych i malych posladkach, a potem poszedlem do pokoju, usiadlem, wyrzucilem przed siebie szeroko nogi i glosno westchnalem.

Moglbym tu juz zostac na zawsze – pomyslalem – a na wyscigach zarabiac forse. Ona by sie mna chetnie opiekowala, masowalaby mnie, nacierala olejkami, gotowala, rozmawialaby ze mna, kochala mnie i kochala sie ze mna. Oczywiscie, ze klotni nie daloby sie uniknac. Taka to juz jest ta kobieca natura! Troche pokrzyczec, teatralnie pogestykulowac, zawsze wyciagac na wierzch to, co najbardziej brudne a nie najpotrzebniejsze, a pozniej te kaskady przyrzeczen i uroczystych zapewnien. W tym bylem najslabszy. Wypite w kuchni drinki rozgrzaly mnie na tyle, ze mysl o wyprowadzeniu sie stad zaczynala sie wydawac co najmniej niestosowna i tym bardziej nieprzyzwoita.

Vi nie miala takich problemow. Pojawila sie ze szklanka w dloni, usadowila sie na moich dolnych konczynach, zaczela calowac, jezykiem dotykajac tylna czesc mojego podniebienia. „Bacznosc” w rozporku zaskoczylo mnie samego. Chwycilem jej posladki i zaczalem je gniesc, ugniatac, masowac i miesic jak ciasto.

– Chcialabym cos ci pokazac – powiedziala cicho.

– Ojej, ojej,… nie tak szybko… nie tak szybko… poczekajmy jeszcze troche… tak moze godzine po jedzeniu, co?

– Nie o tym mysle.

Przytulilem sie do niej i pozwolilem jej robic wszystko, na co tylko miala ochote.

Nagle wstala.

– Chcialam ci pokazac zdjecie mojej corki. Ona mieszka teraz w Detroit u mojej matki. Jesienia tu wraca. Musi isc do szkoly.

– Ile ma lat?

– Szesc.

– A co z ojcem?

– Rozwiodlam sie. Bezwartosciowy palant. Chlal na umor i przegrywal na wyscigach.

– Rzeczywiscie?

Przyniosla zdjecie i wcisnela mi miedzy palce. Dlugo sie w nie wpatrywalem. Tlo wydawalo mi sie za ciemne. I nie tylko tlo.

– Sluchaj Vi – ona jest naprawde czarna! Na milosc Boga, nie moglas zrobic tego zdjecia na troche jasniejszym tle?

– To po ojcu. Czarny dominuje. I czarny charakter tez!

– Mhmmm. To jednak sie widzi!

– To zdjecie zrobila moja matka.

– Musi byc calkiem milym stworzeniem, ta twoja corka, prawda?

– Tak… tak!… ona jest bardzo mila… i bardzo slodka!

Vi polozyla mi zdjecie na kolanach i wyszla do kuchni. Te zdjecia, te albumy, te matki ze zdjeciami wlasnych dzieci. Ciagle to samo, ciagle i wiecznie. Vi pojawila sie na krotko w drzwiach kuchni.

– Nie pij tyle! Wiesz, co nas jeszcze czeka!

– Tylko bez paniki, baby, dla ciebie cos sie zawsze znajdzie. A i ja na tym tez skorzystam! Wiesz, byloby to bardzo wzruszajace, gdybys ty, wlasnymi raczkami, zmieszala wode ze scotchem, dla kogos, kto ma bardzo ciezki dzien za soba.

– Zamieszaj sobie sam, blagierze i pyszalku!!!

Wykonalem wiec zamaszysty obrot i wlaczylem telewizor.

– Jesli chcesz przezyc raz jeszcze tak wspaniale chwile, jak na wyscigach, to przynies temu blagierowi i pyszalkowi cos do picia. I to natychmiast!

Vi postawila na mojego konia w ostatniej gonitwie. Obstawiano go 5:1, mimo, ze od dwoch lat nie wygral zadnego biegu. Zdecydowalem sie postawic na niego tylko dlatego, bo tak na zdrowy rozum zaklady powinny byc zawierane 20:1, a nigdy 5:11. Kon wygral szescioma dlugosciami, i to bez padania na pysk. Nie wiem, jak to sie stalo, czy jak to pokombinowano, ale zwierzak zaprezentowal fantastyczna klase, od pracy zadow po chrapy. Spojrzalem w gore, a nad moja glowa wisiala szklanka ukochanej cieczy.

– Dziekuje ci, baby!

– Tak jest, mistrzu – zasmiala sie Vi.

13

W lozku wszystko odbywalo sie niby normalnie. Organ osiagnal niebotyczne wysokosci, a ja probowalem tego nie lekcewazyc, ale… mocowalem sie i mocowalem, „dorzucalem polan do ognia i dorzucalem,” Vi cierpliwie wszystko znosila. Dreczylem wiecej siebie niz ja, bez watpienia duzo wypilem.

– Bardzo mi jest przykro, baby – powiedzialem.

I nawet nie czekajac na slowa najmniejszej pociechy, sturlalem sie z niej na materac. I oczywiscie usnalem. W nocy sen urwal sie nagle, jakby sciety gilotyna. Vi radykalnymi metodami wyrywala mnie z objec pijackiego polsnu, poldrzemania, siadajac okrakiem na jajach.

– A teraz uderz w galop! – krzykliwie zagrzewala. W galop, baby!

Od czasu do czasu, ale tylko od czasu do czasu, udawalo mi sie silnym pchnieciem wedrzec w cialo Vi. Jej szeroko otwarte oczy, rozpalone pragnieniem i pozadaniem, patrzyly na mnie zwyciesko, a ja pozwalalem sie gwalcic jasnokakaowej Murzynce i wscieklej babie w jednej osobie! Musze teraz przyznac, ze to podniecalo mnie, ale tylko na krotko.

A potem poddalem sie:

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×