Plomien buchnal calkiem w porzadku. I mimo, ze staralem sie go zdusic, walac na oslep tymi powierzonymi poczcie katalogami, ogien przerzucal sie coraz szybciej. Iskry unosily sie do gory i opadaly na coraz to inne paczki, wywolujac rzadko tu widziane spustoszenie.

O kurwa!

Z tylu dobiegl mnie wspolczujacy glos kolegi:

– Ty, tu cuchnie ogniem!

– TO NIE CUCHNIE OGNIEM – wykrzyczalem… – TO CUCHNA TE SKATALOGOWANE SUPEROKAZJE PO OBNIZONYCH CENACH!

– O, kurwa, trzeba spierdalac – zawyl drugi wspolczujacy mi kolega.

– To spierdalaj – powiedzialem spokojnie. – TO SPIERDALAJ, I TO JUZ!

Ogien parzyl mi dlonie. Calym sercem oddawalem sie ratowaniu tych bezwartosciowych, luksusowych gowien, dzieki ktorym Poczta Amerykanska mogla mi placic marne pieniadze.

Jakos udalo mi sie opanowac ten pozar. Nie poparzonymi jeszcze stopami zdusilem resztki tlacych sie, sczernialych katalogow z drogiego, kredowego papieru.

Ktorys z pilnowaczy pojawil sie nagle na horyzoncie. Chcial mi cos powiedziec. Ale nie powiedzial nic. Bo co on moglby powiedziec, widzac mnie stojacego w kupie dymu, z palacymi sie resztkami przesylek w rekach? To, co sie spalilo, odkladalem na bok, to, co mozna bylo przeslac, ladowalo w odpowiedniej przegrodzie. Dopiero teraz cygaro wypadlo mi z ust. Postanowilem nie palic wiecej cygar.

Dlonie zaczynaly bardzo nieprzyjemnie szczypac i dokuczac. Zimna kapiel w wodzie nie przyniosla oczekiwanego usmierzenia bolu. Postanowilem isc do pielegniarki. Zgode na to musial wydac pilnowacz. I wydal!

Tej nocy dyzur miala taka jedna, co to czesto zagladala do mnie, ni z gruchy, ni z pietruchy, pytajac: „A na co dzisiaj mamy ochote, Chinaski?”. I jak pojawilem sie u niej w gabinecie, naturalnie, ze zadala to samo pytanie.

– Pani mnie sobie przypomina, co?

– No jasne, kilka samotnych nocy ma pan juz za soba, co?

– To prawda – odpowiedzialem.

– Przechowuje pan jeszcze jakies baby u siebie w mieszkaniu?

– No, a jak! A pani chodzi jeszcze na targ i targa koszyk pelen chlopow?

– Panie Chinaski, na co pan wlasciwie cierpi?

– Spalilem sobie dlonie.

– Prosze podejsc blizej. A jak to sie stalo? Kobieta?

– Czy to jest teraz az tak wazne? Dlonie sa spalone!

Czyms wysmarowala mi rece, ocierajac sie o mnie wcale dobrze wyrosnietymi cycami.

– Wiec jak to sie stalo, Henry?

– Cygaro. Sortowalem masowke, popiol musial gdzies spasc, no i buchnelo!

Jej wcale niezle cyce otarly sie znowu o mnie.

– Prosze nie ruszac teraz rekami, prosze!

A potem prawie polozyla sie na mnie, wcierajac w dlonie jakas nieprzyjemnie wygladajaca maz.

Siedzialem na krzesle.

– Co jest Henry, nerwy schowajcie na pozniej!

– A to sie da schowac… no, Marthe… wiesz, jak to jest!

– Ja sie nie nazywam Marthe. Ja jestem Helen.

– No to kiedy wychodzisz za mnie, Helen?

– Co!

– Pytam sie, kiedy znowu bede mogl uzywac rak?

– Jak sie ma na to ochote, zawsze mozna ich uzyc!

– Co?

– W pracy! W pracy!

Przewiazala mi dlonie bandazem.

– Zdecydowanie lepiej – westchnalem, patrzac jej gleboko w oczy.

– Nie powinien pan wiecej podpalac wlasnego miejsca pracy.

– To byla ta bezwartosciowa masowka. Same reklamy!

– Wszystko musi dojsc do adresata.

– No jasne, Helen.

Podeszla do biurka, a ja za nia. Wypelnila jakies tam papiery. Smiesznie wygladala z tym czyms na glowie. Bede musial cos wymyslec, zeby znowu tu wpasc.

Przylapala mnie na tym, jak lapczywie lustrowalem jej palce.

– No, panie Chinaski, mam wrazenie, ze pan sie spieszy!

– Ach, tak?… dziekuje za wszystko.

– To sa moje obowiazki.

– No jasne!

Tydzien pozniej pojawily sie wszedzie napisy: PALENIE ZABRONIONE. Palic mozna bylo dalej, ale pod jednym warunkiem – w poblizu musiala byc popielniczka. Popielniczki byly, ale pojawily sie takze zupelnie nowe. Calkiem zgrabne. Nawet klujacy w oczy napis: WLASNOSC RZADU STANOW ZJEDNOCZONYCH nie budzil zadnych zastrzezen. W bardzo krotkim czasie zniknely. Uzywane byly teraz w domach pracownikow Poczty Amerykanskiej. Ja, Henry Chinaski, spowodowalem niezla rewolucje w amerykanskiej instytucji rzadowej.

4

Pojawili sie nagle i poodkrecali co drugi kran i to te, z ktorych pilismy wode.

– Co do kurwy nedzy tu jest grane – pytalem sie.

Nikogo to nie interesowalo.

– I co tak trzymacie ryje na klodki – krzyczalem do kolegow z dzialu przesylek masowych. – Ci kradna nam wode!

Wszyscy nabrali wody w usta. Nie potrafilem tego pojac. Kategorycznie poprosilem, zeby przyslali do mnie przedstawiciela zwiazkow zawodowych.

Po paru dniach zjawil sie Parker Anderson. Przed objeciem tej zaszczytnej funkcji Parker spal w porzuconych samochodach, a golil sie i myl w sraczach na stacjach benzynowych. Probowal takze robic jakies niejasne interesy, bez sukcesu kantujac paru tez lotrow i szalbierzy. Nie wiem, kiedy zaczal prace na poczcie, wiem tylko to, ze chodzil na zebrania, awansowal do funkcji szefa zmiany, zbratal sie z aktywistami zwiazkow zawodowych i zostal nieoczekiwanie wybrany do Zarzadu Glownego Zwiazku Zawodowego Pracownikow Poczt.

– Co to za afera, Hank! Dobrze wiem, ze z pilnowaczami sam dajesz sobie dobrze rade.

– Tych tanich pochlebstw mozesz sobie zaoszczedzic, baby. Od dwunastu lat place na was, nieroby, skladki i niczego jeszcze nie chcialem.

– I tak powinno byc! Hank, w czym jest problem?

– Chodzi o wode.

– Brakuje jej wam?

– Jeszcze jej nie brakuje, ale wkrotce moze. Odkrecaja krany! Obejrzyj sie za siebie i zobacz!

– Co mam ogladac? Gdzie?

– Tu!

– Niczego nie widze!

– No wlasnie. Tu byl kran, a teraz go nie ma.

– Zostal odkrecony? Ach, Hank, jeden wiecej, jeden mniej!

– Sluchaj Parker, oni likwiduja co drugi kran, a jesli nie bedziemy sie bronic, wkrotce zabija dechami co drugi sracz!… a jak sie jeszcze bardziej rozzuchwala i rozochoca…

– Pieknie to ci sie ulozylo na jezyku, Hank – stwierdzil Parker. – Ale czego ty chcesz ode mnie? Co ja mam z tym wspolnego?

– Prosilbym cie, zebys nabral powietrza w pluca, zreanimowal ten swoj martwy z bezczynnosci plat mozgowy i wyniuchal, w czyim interesie lezy niszczenie tych kranow i umywalek!

– To sie da zawsze zrobic – skonstatowal rzeczowo Parker.

– Wiec napij sie i wypnij! Od dwunastu lat uzbieralo sie 624 dolary z moich skladek. Moge was pozbawic tych pieniedzy!

Nastepnego dnia musialem dlugo szukac Parkera. On, ze swojej strony, dlugo szukal w myslach, jak cos powiedziec, zeby nic nie powiedziec. Takich spotkan odbylo sie kilka. Wreszcie powiedzialem mu, ze mam tego dosc, i ze daje mu tylko jeden dzien czasu.

Tym razem on szukal mnie, i odnalazl w kantynie.

– No, i udalo ci sie przeniuchac cala sprawe?

– W 1912 roku, kiedy budowano ten dom…

– 1912? Przed piecdziesieciu laty? Zawsze mialem wrazenie, ze nie pracuje na poczcie tylko jestem w jednym z tych slynnych domow kobiecych figlow dla ktoregos z cesarzy!

– Dobra, dobra, Chinaski! W 1912 roku architekt przewidzial okreslona liczbe ujec wody. I dopiero teraz, podczas ostatniej kontroli stanu budynkow, okazalo sie, ze

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×