Stanelismy przed nie malowanym drewnianym domem. To znaczy kiedys, dawno temu, musial byc pomalowany na bialo, ale wiatr i deszcz zluszczyly nieomal doszczetnie farbe, ktora nabrala barwy kurzej kupy. Dom zapadal sie troche od frontu i z lewej strony – naszej lewej. Wysiedlismy. Dom byl wielki, zaciszny i swojski.

A wszystko przez to, pomyslalem, ze wzialem zaliczke na napisanie scenariusza i najalem konsultanta do spraw podatkowych.

Weszlismy na ganek. Deski, jak mozna bylo przewidziec, ugiely sie pod nogami. Wazylem kolo setki, niestety glownie tluszczu. Pomyslec, ze kiedys nosilem 65 kilo zawieszone na stelazu u wysokosci metra osiemdziesieciu: stare, dobre, chude lata, kiedy pisywalem porzadne kawalki.

Lila walnela w drzwi frontowe.

– Darlene, sloneczko? Jestes w przyzwoitym stroju? Zarzuc cos na dupcie, bo zamierzamy wejsc. Panstwo przybyli zwiedzic twoj palac. Ha, ha, ha!

Pchnela drzwi i weszlismy.

W srodku bylo ciemno i pachnialo, jakby ktos przypalil indyka w piekarniku. Pod sufitem unosilo sie cos, jakby skrzydlate cienie, Zarowka wisiala na kawalku kabla. Izolacja odpadla, odslaniajac goly drut. Poczulem chlodny powiew na karku. Powiew grozy, przemknelo mi przez mysl. To nie moze byc drogi dom, pomyslalem, zeby sie otrzasnac.

Z ciemnosci wylonila sie Darlene. Wielkie uszminkowane usta. Wlosy sterczace na wszystkie strony. Oczy tryskajace dobrocia, ktora miala zatuszowac lata beznadziei. Darlene byla tlusta. Miala na sobie niebieskie dzinsy, wygnieciona bluzke w kwiaty i kolczyki podobne do galek ocznych. Dwie blekitne zrenice kolebaly sie lekko w jej uszach. W reku trzymala jointa. Rzucila sie w nasza strone.

– Lila, stara zdziro! Co slychowac?

Lila wziela jointa z reki Darlene, zaciagnela sie, oddala jej z powrotem.

– Jak sie miewa ta, dupa wolowa, twoj braciszek Willy?

– Wlasnie wyladowal w okregowym kiciu. Sra w gacie, ze mu sie dorwa do tylka.

– Naprawde tak uwazasz?

– Naprawde.

– Mam nadzieje, ze sie nie mylisz.

Zostalismy sobie przedstawieni. Zapadla cisza. Sterczelismy bezmyslnie, jakbysmy w ogole nie mieli nic do roboty. Nawet mi sie to spodobalo. W porzadku, pomyslalem, bede stal tak dlugo jak wszyscy. Skoncentrowalem sie na poskrecanym drucie w kablu od zarowki.

Do pokoju wkroczyl powoli wysoki, szczuply mezczyzna. Zblizal sie do nas na sztywnych nogach, krok za krokiem. Najpierw stawial jedna noge, potem z namaszczeniem dostawial druga. Przypominal slepca bez laski. Jego twarz tonela w zwojach brody, a geste wlosy byly skoltunione i poskrecane. Przy tym wszystkim mial piekne ciemnozielone oczy. Oczy jak szmaragdy. Mial w sobie cos, skubany. Na domiar zlego usmiechal sie szeroko. Przystanal i w dalszym ciagu usmiechal sie i usmiechal.

– Moj maz – przedstawila go Darlene. – Podwojny Kwartet.

Kiwnal glowa. Odkiwnelismy z Sara.

Lila nachylila sie do mnie.

– Kiedys oboje robili w filmie – szepnela.

Sare to wszystko zaczelo nuzyc.

– Chodzmy moze obejrzec dom.

– Jasne, zlotko. Bierzcie, dupy w troki i chodzcie za mna.

Poszlismy z Lila do drugiego pokoju. Odwrocilem sie. Podwojny Kwartet bral jointa z reki Darlene. Zaciagnal sie.

Rany boskie, mial naprawde fantastyczne oczy. Oczy faktycznie sa. zwierciadlem duszy. Niestety, ten szeroki usmiech niweczyl caly efekt.

Najwidoczniej bylismy w jadalni albo w salonie. Do jednej ze scian przybito gwozdziami puste lozko wodne, na ktorym ktos nabazgral czerwona farba:

PAJAK SPIEWA W SAMOTNOSCI.

– Spojrzcie na to – zazadala Lila. – Spojrzcie na to podworko. Ladny kawal gruntu.

Wyjrzelismy przez okno. Podworko wygladalo jak droga, tylko jeszcze gorzej: wielkie wyrwy, zwaly ziemi i kamieni. Posrod tego wszystkiego sterczal dumnie samotny i opuszczony kibel bez drzwi.

– Ladne – przyznalem. – I dosyc niecodzienne.

– Ci tutaj to ARTYSCI – poinformowala mnie nasza posredniczka.

Odsunelismy sie od okna. Dotknalem zaslony. W reku zostal mi kawalek materialu.

– Oni tutaj maja glebie wewnetrzna – wyjasnila Lila. – Nie zawracaja: sobie glowy proza zycia.

Weszlismy na pietro. Schody, o dziwo, byly calkiem solidne. Byly to dobre, porzadne schody i humor nam sie troche poprawil.

Jedynym sprzetem w sypialni okazalo sie lozko wodne, tym luzem napelnione woda. Stalo samotne i zapomniane w najdalszym kacie. Z boku mialo wielkie osobliwe wybrzuszenie. Zdawalo sie, ze lozko lada chwila eksploduje.

Podloga w wylozonej kafelkami lazience byla tak dawno nie myta, ze kafelki prawie calkiem pokryla brudna maz z odciskami stop.

Muszle klozetowa oblepial brazowy stuletni strup, ktorego nikt nigdy nie probowal nawet tknac. Strup na strupie strupem poganiany. Takiej muszli nie spotkalem jak zyje w zadnej knajpie ani w zadnej melinie. Rzygac mi sie zachcialo na wspomnienie tamtych sraczy i na mysl o kiblu, przy ktorym teraz stalem. Zebralem sie do kupy, odetchnalem gleboko, zabronilem sobie myslec o ktorymkolwiek z tamtych sraczy i wrocilem do lazienki.

– Przepraszam – powiedzialem.

Lila domyslila sie wszystkiego.

– W porzadku, przyjacielu.

Nie mialem odwagi zajrzec do wanny, ale zauwazylem, ze wyzej na scianie ktos nabazgral farbami w roznych kolorach:

JESLI TIM LEARY NIE JEST BOGIEM

BOG NIE ZYJE.

MOJ OJCIEC ZGINAL W BRYGADZIE

ABRAHAMA LINCOLNA

A DIABEL

MA

CIPE.

CHARLES LINDBERG BYL PEDZIEM.

Tu i owdzie widnialo jeszcze kilka niezrozumialych, zamazanych lub nieczytelnych napisow.

– Rozejrzyjcie sie jeszcze, zeby sobie wyrobic wlasne zdanie. Kupno domu to niezly wstrzas mozgu. Nie zamierzam was poganiac.

I Lila wyszla. Uslyszelismy, jak schodzi na dol. Wyszlismy z Sara na korytarz. Na postrzepionym sznurze wisial stary zardzewialy dzbanek do kawy.

– O rany – powiedziala nagle Sara. – O rany!

– Co sie stalo?

– Widzialam juz zdjecia tego domu. Przypomnialam sobie wreszcie! Caly czas mi sie wydawalo, ze skads znam ten dom!

– Tak? Co to za dom?

– Jeden z domow, w ktorych Charles Manson kogos zamordowal!

– Jestes pewna?

– Tak, tak!

– Chodzmy stad…

Zeszlismy po schodach. Na dole czekali na nas Lila, Darlene i Podwojny Kwartet.

– I jak sie wam podoba? – spytala Lila.

– Mam twoja wizytowke z telefonem – powiedzialem. – W razie czego bedziemy sie kontaktowac.

– Jezeli jestescie artystami, spuscimy troche cene – zaproponowala Darlene. – Lubimy artystow. Jestescie artystami?

– Nie – zaprzeczylem. – W kazdym razie ja nie.

– Moge wam jeszcze pokazac pare miejsc – ofiarowala sie Lila.

– Dziekujemy – powiedziala Sara. – Jak na dzisiaj, widzielismy juz dosyc. Musimy odpoczac.

Idac do drzwi, musielismy sie przecisnac miedzy stojacymi. Przez caly ten czas Podwojny Kwartet nie robil nic, tylko usmiechal sie i usmiechal.

11

W domu czekaly na mnie dwie koperty. Kiedy Sara poszla po butelke, rozdarlem jedna. W srodku znajdowal sie rekopis z dolaczona notatka:

Chinaski! Sram na ciebie! Kiedys byles wielkim pisarzem! Teraz pieprzysz! Skonczyles sie! Moja babcia gledzi ciekawiej od ciebie! Za dlugo zagladales do wlasnej dupy! Poslalem moj rekopis twojemu wydawcy. Odeslal mi go z listem: „Dziekujemy, ze sie pan do nas zwrocil, ale jestesmy przeciazeni”. Ja mu jeszcze przeciaze dupe, zlamasowi! Niech sie udlawi wlasnym gownem!

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату