– Swieci Panscy, Swieci Panscy, rzygac sie chce od czegos takiego! Coz za zalosne wypociny!
– No to nie podpisuj tego szajsu – zaproponowala Sara.
– W zyciu – zarzeklem sie.
Znalazlem kartke papieru i napisalem:
Vin!
To jest szatanski belkot. Nie moge.
Wepchnalem wszystko razem do zalaczonej koperty zwrotnej i odlozylem do wyslania na potem.
– To byl dlugi dzien – zauwazyla Sara.
– Charles Manson wcale nie jest jedynym zabojca – dorzucilem.
– Przynajmniej zalatwil ich na miejscu – stwierdzila Sara. Inni robia to na odleglosc i trudno ich przylapac na goracym uczynku.
– Wypijmy jeszcze troche, zeby sie odnalezc w naszej rzeczywistosci zaproponowalem.
– Chodz, bedziemy pili az do wschodu slonca.
– Naprawde?
– Jasne, czemu nie?
– Zalalas sie – stwierdzilem. Humor zdazyl mi sie juz poprawic.
12
Moje owczesne mieszkanie mialo pare zalet. Do najwiekszych zaliczal sie ciemny, ciemny blekit scian sypialni. Ten ciemny blekit ukoil niejednego kaca. Miewalem kace tak potezne, ze omal nie przyplacilem ich zyciem, zwlaszcza w okresie, kiedy lykalem prochy. Bralem je od ludzi, ktorych nigdy nie zapytalem, co mi daja… Bywaly noce, kiedy bylem pewien, ze umre, jezeli nie zasne. Cala noc chodzilem sani po pustym mieszkaniu, z sypialni do lazienki, z lazienki przez pokoj frontowy do kuchni. Dziesiatki razy otwieralem i zamykalem lodowke, odkrecalem i zakrecalem krany, Spuszczalem wode. Ciagnalem sie za uszy. Cwiczylem wdechy i wydechy. O wschodzie slonca wiedzialem, ze nic mi juz nie grozi. Zasypialem wsrod glebokiego, uzdrowicielskiego blekitu scian.
Inna specjalnoscia mojego mieszkania byly wizyty pan watpliwej konduity. Przychodzily miedzy 3 a 4 rano. Nie byly to zbyt powabne damy, ale mialem wtedy na tyle popieprzone w glowie, zeby sadzic, ze nadaja mojemu zyciu rumiencow. W gruncie rzeczy ich wizyty zawdzieczalem temu, ze wiekszosc z nich nie miala dokad pojsc. Podobalo im sie, ze zawsze bylo cos do picia, w dodatku niezbyt usilnie zabiegalem o to, zeby wyladowaly w moim lozku.
Kiedy poznalem Sare, na tym odcinku mojego zycia naturalnie wiele sie zmienilo.
Okolice Carlton Way, przy Western Avenue, dotychczas zasiedlone niemal wylacznie przez ubogich Bialych, tez sie zmienily. Zamieszki polityczne w Ameryce Srodkowej i innych czesciach swiata sprowadzily nowego typu osadnika. Mezczyzni byli niscy, mniej lub bardziej sniadzi, zwykle mlodzi. W mieszkaniach i na podworkach roilo sie od zon, dzieci, braci, kuzynow, przyjaciol. Gromadnie zasiedlali mieszkania – bylem jednym z niewielu Bialych na naszym podworku.
Dzieciaki ganialy po alejkach dziedzinca. Wszystkie wygladaly na dwa do siedmiu lat. Nie mialy rowerkow ani zabawek. Rzadko widywalo sie, skryte w zaciszu mieszkan, zony. Wielu mezczyzn tez nie wysciubialo nosa na zewnatrz. Woleli, zeby wlasciciel domu nie wiedzial, ile osob mieszka w ich mieszkaniu. Przed dom wychodzili nieliczni legalni lokatorzy, a w kazdym razie lokatorzy placacy czynsz. Nikt nie wiedzial, z czego zyli. Byli mali, chudzi, cisi i zgaszeni. Zwykle wysiadywali przygarbieni w podkoszulkach na progu, cmiac papierosa za papierosem. Godzinami siedzieli nieruchomo na progu. Niektorzy kupowali przerazliwie stare gruchoty i jezdzili nimi
Po pewnym czasie auta rozpadaly sie, ale moi nowi sasiedzi nie zostawiali ich na ulicy. Alejkami dziedzinca podjezdzali pod same drzwi swojego mieszkania i tam stawiali samochod. Najpierw grzebali w silniku. Zdejmowali maske i silnik rdzewial na deszczu. Potem ustawiali samochod na ceglach i zdejmowali kola. Brali kola do mieszkania, zeby nikt ich nie ukradl w nocy.
W czasach, kiedy tam mieszkalem, na podworzu staly dwa rzedy samochodow na ceglach. Mezczyzni nieporuszeni siedzieli w podkoszulkach na progu. Czasem kiwalem im glowa albo machalem reka. Nigdy nie doczekalem sie odpowiedzi. Przeczytanie i zrozumienie noty o eksmisji najwidoczniej przekraczalo ich mozliwosci; darli papier na strzepy – co dzien jednak widywalem ich z nosem w miejscowych dziennikach. Byli stoiccy i niezwruszeni, bo w porownaniu z miejscem, skad przybyli, ich obecne zycie wydawalo sie bagatela.
Zreszta niewazne. Jak o mnie chodzi, nie uciekalem przed nimi, tylko po prostu moj konsultant podatkowy doradzil mi zakup domu.
Chociaz, kto wie? Zauwazylem, ze z biegiem lat po kazdej przeprowadzce ladowalem w Los Angeles coraz dalej na polnoc i zachod.
Wreszcie, po paru tygodniach poszukiwan, upolowalismy dom. Po splaceniu hipoteki miesieczne raty mialy wynosic 789 dolarow i 81 centow. Dom mial wysoki zywoplot i dziedziniec od frontu, wiec byl sporo odsuniety od ulicy. Wymarzone miejsce, zeby sie zaszyc. W srodku byly nawet schody i
Przywiezlismy z Sara nasz skromny dobytek.
Nadeszla wielka chwila. Ustawilem maszyne na biurku, wkrecilem papier w walek i uderzylem w klawisz. Maszyna pisala jak zloto. W dodatku mialem mnostwo miejsca na popielniczke, radio i butelke. Nie dajcie sobie wcisnac, ze tak nie jest. Zycie zaczyna sie po szescdziesiatce piatce.
13
Dla Marina del Rey nadeszly ciezkie czasy. Jon Pinchot przemieszczal sie zielonym pontiakiem rocznik 1968 ze skladanym dachem, a Francois Racine jezdzil brazowym fordem rocznik 1958. Obaj mieli tez motocykle kawasaki – 750 i 1000 cm3.
Wenner Zergog pozyczyl raz forda rocznik 58. Jezdzil bez wody w chlodnicy, dopoki nie pekl blok silnika.
– Wenner jest geniuszem – wyjasnil Jon. – Nie zna sie na takich rzeczach.
Motocykle pierwsze poszly na sprzedaz. Rocznik 58 jezdzil tylko na krotkich trasach.
W koncu Francois Racine zebral manatki i wyjechal do Francji. Jon sprzedal forda rocznik 58.
A potem, rzecz jasna, nadszedl dzien, kiedy zadzwonil telefon. Na linii byl Jon.
– Musze sie wyniesc. Beda burzyc moj dom i stawiac hotel, czy cos w tym rodzaju. Nie wiem, cholera, co mam robic. Chcialbym zostac w miescie, zeby sie dogadac z jakims producentem. Jak sie posuwa praca?
– Jakos idzie…
– Wyglada na to, ze znalazlem jednego goscia w Kanadzie. Chyba podpisze z nim umowe. Tymczasem musze sie wyprowadzic. Spychacze juz sa w drodze.
– Sluchaj, Jon, mozesz zatrzymac sie u mnie. Mamy wolna sypialnie na dole.
– Mowisz serio?
– Jak najbardziej…
– Nie bedzie mnie przez wiekszosc dnia. W ogole nie poczujesz, ze masz goscia.
– Trzymasz jeszcze tego pontiaka rocznik 68?
– Tak…
– No to laduj graty i przyjezdzaj.
Zszedlem na dol.
– Jon wprowadza sie na jakis czas powiedzialem Sarze.
– Co?
– Jon Pinchot. Wyburzaja jego dom. Bedzie u nas mieszkal przez jakis czas.
– Hank, wiesz dobrze, ze nie znosisz mieszkac z obcymi. Zwariujesz od tego.
– Wprowadza sie tylko na troche…
– Bedziesz pisal na maszynie na gorze, a on bedzie nasluchiwal na dole. Obaj tego nie wytrzymacie.
– Juz ja zadbam o to, zebysmy wytrzymali. W koncu Jon zaplacil mi za te robote.
– Powodzenia. – Odwrocila sie i wyszla do kuchni.
Pierwsze dwa wieczory nie byly najgorsze. Jon i Sara po prostu pili i gadali. Jon opowiadal rozmaite historie, glownie o klopotach z aktorami i o tym, jak stawal na glowie, zeby zmusic ich do grania. Jeden koles, na przyklad, w polowie zdjec znienacka odmowil otwierania ust. Zgadza sie na proby, ale bez tekstu. Zada, zeby jedna ze scen zostala nakrecona wedlug jego pomyslu. Siedzieli w samym sercu dzungli, tracac czas i pieniadze.
– Dobra, niech bedzie po twojemu – ustapil w koncu Jon.
Aktor odegral scene po swojemu, z wlasnym dialogiem. Jednego nie wiedzial – w kamerze nie bylo tasmy. Wiecej nie mieli z nim zadnych klopotow.
Drugiego wieczora wino poplynelo szeroka struga. Ja tez zabralem sie za opowiesci, glownie stare dzieje, ktore dawno temu opisalem. Bylo juz po polnocy, kiedy Jon powiedzial:
– Gizelle zakochala sie w rezyserze z jednym jajcem…