chcialbym sie jeszcze napic. Poprosze cygaro!

Znowu zakrecil ruletka.

Mial dla nas zla wiadomosc. System zawodzil.

– Rozumiecie, we Francji tylko zero przegrywa na rzecz kasyna. Tu, w Ameryce, kasyno bierze forse z zera i z dwoch zer. BIORA CI OBA JAJA W GARSC! JAKIM PRAWEM! Chodzcie, pokaze wam KUHHKI…

Wyszlismy na podworko obejrzec kury i kojec dla kur. Francois sam go zbudowal. Niezle mu wyszlo. Mial prawdziwy talent. Tyle tylko ze uzyl zelaznych krat zamiast drucianej siatki. Na kazdych drzwiczkach wisiala klodka.

– Co wieczor robie obchod. „Cecile, jestes tam?” „Cip, cip” – odpowiada Cecile. „Jestes tam, Bernadette?” „Cip, cip” – odpowiada Bernadette. I tak dalej. „Nicole” – wolam ktoregos wieczoru. Nie odgdakuje mi. Czy uwierzycie, ze mimo krat i klodki dopadli Nicole? Nie bylo jej w klatce! Nicole odeszla, odeszla na zawsze! Jon, Jon, dolej mi jeszcze wina!

Wrocilismy do domu, siedlismy do kolejnej butelki. Jon podal Francois nowe cygaro.

Pilismy przez jakas chwile.

– Jon, czy wlasciciel twojego domu jest czarny? – spytala w koncu Sara.

– Jak najbardziej…

– Nie pytal, dlaczego wynajmujecie w tej dzielnicy?

– Pytal…

– I co mu powiedziales?

– Ze jestesmy francuskimi aktorami i filmowcami.

– Co on na to?

– Powiedzial: „Aha”.

– Nic wiecej?

– Owszem, powiedzial: „W koncu to sa wasze tylki”.

Znowu pilismy przez jakis czas, rozmawiajac niewiele.

Od czasu do czasu wstawalem i podchodzilem do okna sprawdzic, czy moje auto jeszcze stoi.

W miare jak pilismy, rosly we mnie wyrzuty sumienia.

– Sluchaj, Jon, oddani ci pieniadze za scenariusz. To straszne, ze przeze mnie sie tak wykanczasz…

– Kiedy ja chce, zebys napisal ten scenariusz. Zrobie ten film, slowo honoru…

– No dobra, niech to szlag…

Znowu wypilismy troszeczke.

– Popatrzcie… – powiedzial Jon.

Przez dziure w gipsowej scianie, przy ktorej siedzielismy, przeciskala sie mala czarna dlon, poruszajac palcami, jakby chciala cos zlapac. Dlon przypominala male ciemne zwierzatko.

– IDZ PRECZ! – zawyl Francois. – IDZ PRECZ, MORDERCO NICOLE! ZADALES MI CIOS W SAMO SERCE! PRECZ!

Dlon nie znikala.

Francois podszedl do sciany i do dloni.

– Idz precz, powiadam ci. Nic nie chce, tylko palic cygaro i pic wino w spokoju. Zaklocasz moj spokoj. Czuje sie nieswojo, kiedy gapisz sie na mnie spomiedzy chwytliwych palcow czarnego nedzarza!

Dlon nie znikala.

– JAK TAK, TO ZOBACZYSZ!

Kij stal w zasiegu reki. Francois porwal go dramatycznym gestem i zaczal walic w sciane raz za razem.

– ZABOJCO KUHHEK! ZLAMALES MI SERCE NA WIEKI!

Walil z ogluszajacym lomotem. Wreszcie uspokoil sie.

Dlon zniknela.

Francois usiadl z powrotem.

– Znowu mi, cholera, cygaro zgaslo. Jon, dlaczego nie kupujemy lepszych cygar?

– Sluchaj, Jon – wtracilem – musimy juz leciec.

– Nie, no… nie wyglupiajcie sie… wieczor dopiero sie zaczyna. Jeszcze nic nie widzieliscie…

– Musimy leciec… Musze jeszcze popracowac nad scenariuszem…

– No… skoro tak…

W domu poszedlem na gore i siadlem do scenariusza. Dziwnym, a moze i nie takim dziwnym trafem, moje dawne zycie nie wydawalo mi sie nawet w polowie tak dziwaczne, szalone i niespokojne jak to, co sie dzialo teraz.

17

Scenariusz posuwal sie do przodu. Pisanie nigdy nie bylo dla mnie problemem. Jak siegne pamiecia zawsze pisalem tak samo; nastawialem radio na stacje z muzyka klasyczna, zapalalem papierosa albo cygaro, otwieralem butelke. Reszte robila maszyna. Ja musialem tylko przy tym byc. Pisanie pozwalalo przetrwac, kiedy zycie nie mialo mi nic do zaoferowania, kiedy zycie jako takie bylo teatrem grozy. To maszyna mnie pocieszala, mowila do mnie, zabawiala mnie, byla moja ucieczka. Wlasnie po to przede wszystkim pisalem: zeby uciec, uciec przed wariatkowem, uciec przed ulica, uciec przed samym soba.

– Pijesz, zeby uciec przed rzeczywistoscia – wrzeszczala na mnie jedna z moich bylych kobiet.

– Oczywiscie, kochanie – odpowiedzialem.

Mialem butelke i maszyne. Lubilem trzymac po jednym grzybic u w kazdej garsci, a barszcz mogl spokojnie szlag trafic.

Wracajac do tematu: scenariusz szedl mi niezle. Kiedy pracowalem nad powiescia, opowiadaniem albo wierszem, lubilem od czasu do czasu zafundowac sobie wolny wieczor czy dwa. Do scenariusza siadalem wieczor w wieczor. Nagle okazalo sie, ze skonczylem robote.

Zadzwonilem do Jona.

– Nie wiem, czy mi wyszlo, w kazdym razie skonczylem.

– Cudownie! Zaraz bym przyjechal po scenariusz, ale wlasnie mamy cos w rodzaju uroczystego lunchu. Goscie, jadlo, napoje. Francois jest kucharzem. Czy moglbys przywiezc do nas scenariusz?

– Chetnie, ale boje sie jezdzic po waszej okolicy.

– Nie pierdol, Hank, nikt ci nie rabnie tego starego garbusa.

– Kiedy wlasnie kupilem nowe BMW.

– Co?

– Przedwczoraj. Moj konsultant podatkowy twierdzi, ze samochod da sie odpisac od podatku.

– Odpisac od podatku? To chyba niemozliwe…

– Tak mi powiedzial. Twierdzi, ze w Ameryce musisz wydawac pieniadze, bo inaczej ci je zabiora. No wiec mi nie beda mogli nic odebrac, bo ja nic nie mam.

– Musze koniecznie zobaczyc ten scenariusz! Jak bede mial co pokazac producentowi, zaraz rusze z miejsca.

– Niech ci bedzie. Wiesz, gdzie jest supermarket Ralpha na obrzezach getta?

– Wiem.

– Dojade do parkingu i zadzwonie do ciebie. Przyjedziesz po mnie, dobra?

– Dobra, czekam na telefon…

Czekalismy z Sara przy naszym BMW 320i, az zajedzie po nas Jon. Wsiedlismy do jego wozu i ruszylismy w strone getta.

– Co powiedza czytelnicy i krytycy twoich dziel, jak sie dowiedza o BMW?

– Ta banda sukinsynow po staremu bedzie musiala mnie oceniac na podstawie moich utworow.

– Nie zawsze chca tak robic.

– To juz ich problem.

– Przywiozles scenariusz?

– Ja go mam – wyjasnila Sara.

– Moja sekretarka.

– Hank szybko sie uwinal z robota.

– Jestem geniusz model 320i – oswiadczylem.

Zajechalismy pod dom Jona. Stalo tam mnostwo samochodow. Bylo jeszcze wczesnie, gdzies kolo wpol do drugiej. Przeszlismy przez dom na podworko od tylu.

Przyjecie musialo sie juz zaczac jakis czas temu. Na drewnianych stolach poniewieraly sie puste butelki. Nadgryzione plasterki arbuza smetnie wiedly w promieniach slonca. Roj much zamigotal na owocach i odfrunal. Goscie wygladali, jakby siedzieli co najmniej od 3 godzin. Przyjecie nalezalo do frakcyjnych: grupki zlozone z 3 czy 4 osob nie zwracaly najmniejszej uwagi na inne grupki zlozone z 3 czy 4 osob. Obserwowalo sie pewna domieszke Europejczykow, osobnikow z Hollywood i paru innych gatunkow. Cala reszta pozbawiona byla jakiegokolwiek wyrazu, tkwili tara po prostu i juz, smiertelnie zdeterminowani nie ruszyc sie z miejsca.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату