W powietrzu unosila sie wrogosc. Nie wiedzialem, jaka jest na to rada. Jon wiedzial: odkorkowal kilka butelek wina.
Podeszlismy do Francois. Francois obslugiwal rozen. Zalany w trupa, cierpial najczarniejsza depresje. Na roznie obracaly sie kawalki kur. Przyrumienione mieso zaczynalo juz skwierczec, ale Francois nadal obracal rozen.
Wygladal koszmarnie. Na glowie mial ogromna czapke kucharska. Czapka musiala mu spasc pare razy z glowy, bo byla cala upaprana blotem. Zauwazyl nas.
– A! CZEKALEM NA WAS! SPOZNILISCIE SIE! CO SIE STALO? NIE ROZUMIEM!
– Przepraszamy, Francois, ale musielismy zaparkowac przed Ralphem.
– ZOSTAWILEM DLA WAS TROCHE KURY! CZESTUJCIE SIE!
Siegnal po dwie papierowe tacki i na kazda nalozyl po kawalku kury.
– Dziekujemy, Francois.
Znalezlismy z Sara wolny stolik i usiedlismy. Jon usiadl z nami.
– Francois jest zdenerwowany. Podejrzewa, ze zabilem ktoras z jego kur. Kupilem porcjowany drob u Ralpha.
– Francois jest bardzo wrazliwy – zauwazyla Sara.
– Jeszcze jak – potwierdzil Jon. – Co gorsza, wzial sobie teraz za punkt honoru uchronic nas przed wlamaniem. Wszedzie pozakladal przewody i najbardziej nieprawdopodobne czujniki alarmowe. Superczule. Pierdnalem i jeden sie wlaczyl.
– Pieprzysz…
– Naprawde! W dodatku niedawno Francois wsiadl do samochodu i wlaczyl stacyjke. Silnik zapalil. Francois wrzucil wsteczny. Nic. Pomyslal, ze wsteczny nawalil. Wysiadl z samochodu i odkryl, ze oba tylne kola zniknely…
– Niemozliwe…
– A jednak. Tyl samochodu stal na kupie kamieni. Kola zniknely.
– Zostawili przednie kola?
– Tak.
– Skad wzieliscie nowe kola i opony? – zaciekawila sie Sara.
– Odkupilismy od lobuzow.
– Co? Mozesz nam jeszcze nalac?
Nalal.
– Zastukali do drzwi: „Chcecie kola? Mamy wasze kola.” Wpuscilem ich do srodka. „ZABIJE WAS!” – wrzasnal Francois. Kazalem mu sie zamknac. Popilismy z nimi winka, targujac sie zawziecie. Uplynelo sporo czasu i wina, w koncu jednak sie dogadalismy. Przyniesli kola i opony. Cisneli na podloge i juz. Po wszystkim.
– Ile cie to kosztowalo? – spytala Sara.
– 33 dolary. To chyba nie najgorzej za 2 kola i 2 opony.
– Nie najgorzej – przyznalem.
– To znaczy w sumie zaplacilem 38. Musielismy im doplacic 5 dolarow za obietnice, ze juz nie ukradna wiecej kol.
– A jak je ukradnie ktos inny?
– Za 5 dolarow daja gwarancje, ze nikt wiecej nie tknie naszych kol. Ale tych 5 dolarow odnosi sie wylacznie do kol. Cala reszta nie podlega gwarancji.
– Czy zawarliscie jeszcze jakies umowy?
– Nie, potem juz sobie poszli. Okazalo sie jednak, ze radio zniknelo. Patrzylismy im caly czas na rece, a jednak radio zniknelo. Nie mam pojecia, jak to zrobili. To bylo radio zwyczajnej wielkosci. W co je wsadzili? Jak je wyniesli za drzwi? Pojecia nie mam. Przyznasz, ze to podziwu godne.
– Zgadzam sie.
Jon wstal ze scenariuszem w reku.
– Musze go schowac. Mam specjalna kryjowke. Dziekuje ci bardzo za twoj wklad pracy, Hank.
– Nie ma za co. Latwy pieniadz.
Jon wyszedl, zabierajac scenariusz. Spojrzalem na swoj kawalek kury.
– Jezu, nie przelkne tego… jest spalona na kamien.
– Mojej tez sie nie da jesc…
– Pod plotem widze kubel na smieci. Sprobujemy wywalic to swinstwo po kryjomu…
Podeszlismy do kubla. Znad plotu sledzil nas rzad oczek wyzierajacych z czarnych twarzyczek.
– Patrzcie, podjemy se kury…
– Daj skrzydelko, skurwlu jeden.
Podszedlem do plota.
– Sa przypalone… tego sie nie da jesc…
Mala raczka wystrzelila w powietrze, porywajac kawal kury. Inna raczka porwala porcje Sary.
Dwoch facecikow z wrzaskiem rzucilo sie do ucieczki. Za nimi poleciala cala reszta wrzeszczacych facecikow.
– Czasami nienawidze tego, ze jestem biala – oswiadczyla Sara.
– Istnieja rowniez biale getta. I bogaci Murzyni.
– To nie to samo.
– Wiem, ale nie mam pojecia, co moglbym zrobic w tej sprawie.
– Od czegos trzeba zaczac.
– Jestem zbyt wielkim tchorzem. Zanadto sie trzese o moja biala skore. Chodz, dolaczymy do wesolej kompanii i napijemy sie jeszcze.
– Na wszystko masz jedna odpowiedz: napic sie.
– Wrecz przeciwnie, to jest moja odpowiedz na nic.
Nadal utrzymywal sie podzial na frakcje. Nawet na rozwalonym podworku za domem istnialy sektory getta, sektory Malibu i sektory Beverly Hills. Na przyklad najlepiej ubrani, w ciuchach od znanych projektantow, trzymali sie razem. Kazdy typ rozpoznawal swoich przedstawicieli i nie zdradzal najmniejszych sklonnosci do zadawania sie z pozostalymi. Dziwilo mnie, te niektorym z nich w ogole chcialo sie przyjezdzac do czarnego getta w Venice. Moze uwazali, ze to bedzie w dobrym stylu. Oczywiscie specyficznego posmaku dodawal temu wszystkiemu fakt, ze wsrod slawnych i bogatych roilo sie od durnych cip i palantow, ktorzy zalapali sie gdzies po prostu na korzystna liste plac albo wzbogacili dzieki glupocie szerokiej publicznosci. Zwykle nie mieli za grosz talentu, wizji ani ducha, choc w oczach publicznosci uchodzili za pieknych, godnych szacunku i podobnych bogom. Zly gust zrodzil duzo wiecej milionerow niz dobry gust. Wszystko w koncu sprowadza sie do tego, kto uzyska przewage glosow. W kretowisku kret zostaje krolem. Komu wiec nalezalo sie to wszystko? Nic nie nalezalo sie nikomu…
Francois siedzial przy stole. Dosiedlismy sie do niego, ale okazalo sie, ze jest markotny i w trupa zalany. Ledwie nas poznal. W wargach trzymal wilgotne, wykruszone cygaro. Oczy wbil w kieliszek. Nadal mial na glowie brudna czapke kucharska. Nawet w najciezszych chwilach zachowywal resztki stylu. Teraz te resztki tez sie ulotnily. To bylo straszne.
– DLACZEGO SIE SPOZNILISCIE? JAKIM PRAWEM! ODWLEKALEM LUNCH I CZEKALEM NA WAS! DLACZEGO SIE SPOZNILISCIE?
– Sluchaj, przyjacielu, moze bys tak sprobowal to odespac? Jutro bedzie lepiej…
– JUTRO ZAWSZE JEST TAK SAMO! TU JEST PROBLEM!
Podszedl do nas Jon.
– Zajme sie nim. Nic mu nie bedzie. Chodzcie, poznam was z niektorymi goscmi.
– Musimy juz leciec…
– Tak wczesnie?
– No. Martwie sie o 320i.
– Podrzuce was…
Samochod nie ulotnil sie. Wsiedlismy i pomachali Jonowi, ktory wracal do getta, do swojego przyjecia i biednego Francois.
Po chwili bylismy juz na autostradzie.
– Tyle dobrego przynajmniej, ze napisales scenariusz – zamyslila sie Sara.
– Przynajmniej tyle…
– Myslisz, ze bedzie z tego film?
– Rzecz traktuje o zyciu pijaka. Kogo obchodzi zycie pijaka?
– Mnie. Kogo chcialbys obsadzic w roli glownej?
– Francois.
– Francois?
– Tak.
– Czy mamy cos do picia w domu?
– Pol skrzynki gamay beaujolais.
– Powinno starczyc…
Dodalem gazu i popedzilismy do skrzynki.
18