– Zawsze tak samo. Na poczatku zachowuje sie jakby nigdy nic. Potem przestaje sie stosowac do polecen. Mowie mu: „Staniesz tu i tu i powiesz swoja kwestie”. Nic z tego. Staje zupelnie gdzie indziej i mowi cos innego. Kiedy sie go pytam: „Po co to robisz?”, odpowiada: „Nie wiem, pojecia nie mam”. Ktoregos razu podczas ujecia odszedl na bok, spuscil spodnie i wypial sie. Pod spodem nie mial gatek.
– O, kurde – zdumialem sie.
– Albo zaczyna wyglaszac kwestie w rodzaju: „Powinnismy przyspieszac biologiczny proces umierania”. Albo: „Kazda ludzka istota pomniejsza moja wartosc”.
– To jakis niezly gosc.
– O, bez watpienia…
Pilismy do bialego rana, do bielutkiego rana.
Zbudzilem sie kolo poludnia. Zszedlem na dol i zastukalem do Jona. Nikt nie odpowiadal. Nacisnalem klamke. Jon ulotnil sie, zostawiwszy karteczke:
Drogi Hanku i droga Saro!
Dzieki za drinki i cala reszte. Podjeliscie mnie po krolewsku.
Hank, twoj scenariusz utwierdza moja wiare w ciebie, a nawet wiecej. Prosze, nie ustawaj w pracy.
Przedzwonie niedlugo podac nowy adres i telefon.
Zaczyna sie cudowny dzien. Dzis urodziny Mozarta. Przez caly dzien beda nadawac przepiekna muzyke…
wasz
Jon
Po przeczytaniu kartki poczulem sie szlachetny a zarazem potworny, czyli dokladnie tak samo, jak czuje sie na co dzien. Poszedlem na gore, wyszczalem sie, wyczyscilem zeby i polozylem sie w lozku obok Sary.
16
Jon przestal mnie podsluchiwac z dolu i scenariusz od razu ruszyl z kopyta. Pisalem o mlodym czlowieku, ktory chcial pic i pisac, ale wiodlo mu sie glownie z butelka. Pierwowzorem mlodzienca bylem ja sam. Mimo ze w tamtym okresie nie czulem sie nieszczesliwy, zylem zawieszony w prozni i oczekiwaniu. W trakcie pisania przed oczyma staneli mi bywalcy pewnego baru. Znow widzialem kazda twarz, sylwetke, slyszalem glosy i rozmowy. Byl jeden bar, ktory mial dla mnie szczegolny, makabryczny powab. Wytezylem pamiec. Odzyly wspomnienia walk, ktore staczalem na sali z barmanem. Nie bylem dobrym zawodnikiem. Raz, ze mialem niewielkie dlonie, dwa, ze bylem niedozywiony, solidnie niedozywiony. Bylem jednak dosc odwazny i nie najgorzej przyjmowalem ciosy. Moj problem polegal w glownej mierze na tym, ze nie potrafilem sie naprawde wsciec, nawet wtedy, kiedy wydawalo sie to kwestia zycia lub smierci. Walczylem na niby. Zalezalo mi, ale tak jakby mi nie zalezalo. Walki z barmanem nalezaly do tradycji baru. Zasluzeni bywalcy, waskie elitarne grono, przypatrywali sie nam przychylnym okiem. Mnie mieli za outsidera. Trzeba oddac sprawiedliwosc alkoholowi – nie przezylbym tych walk na trzezwo. Kiedy pilem, moje cialo nabieralo konsystencji gumy, za to glowa robila sie twarda jak beton. Rano, po bojce, mialem najwyzej zwichniete nadgarstki, spuchniete wargi i potluczone kolana. No i jeszcze guzy na glowie od upadkow. Nie mialem pojecia, jak z tego zrobic scenariusz. Wiedzialem tyle tylko, ze byl to jedyny okres mojego zycia, o ktorym napisalem dotad niewiele. Jestem gleboko przeswiadczony, ze mialem wtedy bardzo dobrze w glowie, ja i cala reszta. Pamietam cala rase zagubionych istot, ktorych zycic dniem i noca toczylo sie w barach, przez lata, az do smierci. Na temat tej rasy nigdy nic nie przeczytalem, postanowilem wiec opisac ja taka, jaka zostala mi w pamieci. Stara dobra maszyna rozklekotala sie na nowo.
Nastepnego dnia, kolo poludnia, zadzwonil telefon. Mowil Jon.
– Znalazlem dom. Francois jest ze mna. Piekny dom,
– Gdzie mieszkacie?
– W getcie w Venice. Brooks Avenue, sami Czarni. Na ulicach wojna. Totalna destrukcja. Cos przepieknego!
– Tak?
– Musicie przyjechac i zobaczyc! Kiedy?
– Dzisiaj.
– Sam nie wiem.
– Na pewno bedziesz chcial to zobaczyc. Pod naszym domem mieszkaja jacys ludzie. Slyszymy ich spod podlogi, rozmawiaja, puszczaja radio. Wszedzie roi sie od gangow. Ktos kiedys postawil tutaj wielki hotel, ale nikt nie placil czynszu. Drzwi i okna zabito deskami, odcieto elektrycznosc, gaz i wode. A ludzie dalej tam mieszkaja. MIESZKAMY W STREFIE DZIALAN WOJENNYCH! Policja nigdy tutaj nie zaglada, jakbysmy mieszkali w innym stanie, ktory ma inne prawa. Cos fantastycznego! Musicie do nas wpasc!
– Jak do ciebie dojechac?
Jon objasnil droge i odlozyl sluchawke.
Poszedlem do Sary.
– Sluchaj, musze sie zobaczyc z Jonem i Francois. – Swietnie! Jade z toba!
– Niestety, nie mozesz. Mieszkaja w getcie w Venice.
– W getcie! Cudownie! Za nic w swiecie nie chcialabym stracic takiej okazji!
– Prosze cie, nie jedz! Zrob to dla mnie!
– A co ty myslisz, ze pozwole ci tam jechac
Wzialem brzytwe, powkladalem pieniadze do butow.
– Dobra – ustapilem…
Powoli zaglebialismy sie w getto Venice. Nieprawda okazalo sie, ze mieszkaja tam sami Czarni. Na obrzezach widzialo sie troche Latynosow. Zauwazylem grupke 7 czy 8 mlodych Meksykanow, ktorzy oparci o maske oblegali stary samochod. Wiekszosc byla bez koszul, w samych podkoszulkach. Jechalem powoli, nie rozgladajac sie zbytnio, po prostu chlonalem widoki. Nie wygladalo na to, zeby byli zajeci czymkolwiek. Po prostu czekali. Czekali w stanie pewnej gotowosci. Mozliwe, ze byli po prostu znudzeni. Wygladali na rownych gosci. Za grosz nie sprawiali wrazenia nieszczesliwych.
Potem wjechalismy na Czarnoziem. Na jezdni natychmiast zaroilo sie od smieci. Lewy but, pomaranczowa koszulka, stara torebka… zgnily grejpfrut… kolejny lewy but… para niebieskich dzinsow… opona samochodowa.
Manewrowalem miedzy smieciami. Dwoch czarnych, plus – minus jedenastolatkow, przygladalo sie nam ze swoich rowerow. Ich oczy wyrazaly nienawisc w najczystszej postaci. Czulem ich nienawisc przez skore. Czarni biedacy kipia od nienawisci. Biali biedacy kipia od nienawisci. Czarni i Biali zaczynaja zadawac sie ze soba dopiero, kiedy jedni i drudzy maja pieniadze. Niewielu Czarnych kochalo Bialych, jezeli w ogole istnieli tacy Czarni. Czarni ciagle jeszcze usiluja darowac Bialym. Byc moze nigdy im sie to nie uda. W spoleczenstwie kapitalistycznym przegrani tyraja dla zwyciezcow, dlatego istnieje takie zapotrzebowanie na przegranych. Co ja o tym sadze? Uwazam, ze tych problemow nie rozwiaze sie na drodze politycznej i ze do szczescia zabraknie nam czasu.
Jechalismy, az dotarlismy pod wskazany adres. Zaparkowalismy samochod, wysiedli i zastukali.
Szyba w malym okienku podjechala w gore. Wyjrzalo na nas oko.
– O, Hank i Sara.
Drzwi otwarly sie i zamknely pospiesznie. Bylismy w srodku. Podszedlem do okna i wyjrzalem na ulice.
– Co robisz? – spytal Jon.
– Chcialem tylko rzucic okiem na samochod…
– Aha. Chodzcie zobaczyc obie nasze kuchnie!
Faktycznie, mieli dwie kuchnie, a w kazdej kuchenke, lodowke i zlew.
– To byly kiedys dwa mieszkania. Potem polaczono je ze soba.
– Przyjemnie – pochwalila Sara. – Mozesz gotowac w jednej kuchni, a Francois w drugiej.
– Teraz odzywiamy sie glownie jajkami. Mamy kury, ktore znosza tony jaj.
– Rany boskie, Jon, az tak zle z wami?
– No, nie az tak. Mamy zamiar pomieszkac tutaj troche. Potrzebujemy pieniedzy, glownie na wino i cygara. Jak ci idzie scenariusz?
– Z przyjemnoscia donosze, ze ma juz spora objetosc. Tylko nie do konca moge sie polapac w tym calym kurestwie… w tych KAMERACH, NAJAZDACH, PANORAMOWANIU…
– Nie przejmuj sie. Ja sie tym zajme.
– Gdzie jest Francois? zaciekawila sie Sara.
– A, Francois… w innym pokoju… chodzcie…
Weszlismy do srodka. Francois rozpedzal wlasnie swoja mini – ruletke. Kiedy pil, nos robil mu sie czerwony jak u pijakow z komiksow. Im wiecej pil, w tym glebsza popadal depresje. Cmoktal wilgotne, na wpol wypalone cygaro. Od czasu do czasu wypuszczal zalosne koleczko. W stojacej przed nim butelce widac juz bylo dno.
– Kurwa mac – powital nas. – Obsunalem sie na 60 tysiecy dolcow i musze zalewac sie jakims sikaczem od Jona, ktory uwaza, ze to cos nadaje sie do picia. Obsunalem sie na 60 tysiecy dolcow, a tu zadnych perspektyw zatrudnienia. Ja… sie… zabije…
– Chodz, Francois – przerwal mu Jon. – Pokazemy przyjaciolom nasze kurki.
– KUHHKI! JAJA! Bez przerwy znosza JAJA! Nic, tylko JAJA i JAJA! Pac, pac, pac! KUHHKI znosza JAJA! Dniem i noca musze bronic KUHHEK przed mlodymi Czarnuchami! Mlode Czarnuchy wlaza na ogrodzenie i wskakuja do kojca! Loje ich dlugim kijem! „Sukinsyny, odpierdolcie sie od KUHHEK, ktore niosa mi JAJA!” Nie jestem w stanie myslec, nie jestem w stanie myslec ani o wlasnym zyciu, ani o wlasnej smierci, bo stale musze ganiac za mlodymi Czarnuchami z dlugim kijem! Jon,