– Chcesz powiedziec, ze mu staje do smierci?
– Na to wyglada. Nakrecil jeszcze pare rzeczy oprocz filmu o Maminie. Jako rezyserowi ufam mu bezgranicznie. Hollywood jeszcze go nie ochwacilo.
– A ciebie?
– Co mnie?
– Czy myslisz, ze Hollywood pozbawi cie jajec?
– Przenigdy.
– Czy to twoje ostatnie slowo?
– To moje pierwsze slowo.
– Hank nienawidzi kina – wyjasnila Sara. –
– Jedyny popis aktorski Raya Millanda, za to ekstraklasa – dodalem.
Zachcialo mi sie szczac, spytalem, gdzie jest kibel.
Udalem sie we wskazanym kierunku, otwarlem drzwi, wszedlem do srodka, zrobilem co trzeba.
Odwrocilem sie, zeby umyc rece w umywalce.
A to co, do kurwy nedzy?
W umywalke ktos wcisnal bialy recznik. Jeden koniec byl wepchniety w odplyw, reszta, przewieszona przez brzeg, opadala na podloge. Bylo w tym widoku cos niepokojacego. W dodatku recznik byl mokry, nasiakniety porzadnie woda. Czemu mial sluzyc? Co oznaczal? Czy byl pozostaloscia jakiejs orgii? Nie moglem sie w tym polapac. Czulem, ze obecnosc tego recznika w kiblu cos znaczy. Bylem starym czlowiekiem, moglem nie nadazac za swiatem. Przezylem wiele rozpaczliwych dni i nocy, kipiacych nierzadko od bezsensu – a jednak w zaden sposob nie moglem pojac, co oznacza ten ogromny, nasiakniety woda bialy recznik.
Sprawe pogarszal fakt, ze Jack byl uprzedzony o mojej wizycie. Dlaczego pozostawil w kiblu ten rekwizyt? Czy chcial mi cos dac do zrozumienia w ten sposob?
Wrocilem do pokoju.
Gdybym byl nowojorczykiem, zapytalbym: „Te, sluchaj, po co ul ta pieprzona mokra sciera w tej pieprzonej umywalce w kiblu?”
Bylem jednak chlopcem z Kalifornii. Wrocilem do pokoju, usiadlem bez slowa, uznawszy, ze to musi byc cos miedzy Lennym i Jackiem i lepiej zebym sie w ich sprawy nie mieszal.
Tymczasem Jon doniosl piwo. Obok mojego miejsca stala otwarta puszka. Skorzystalem. Zycie znowu nabralo rumiencow.
– Chcialbym, zeby Francine Bowers zagrala glowna bohaterke powiedzial Jack. – Mysle, ze uda mi sie ja namowic.
– Znam Francine – wtracil Jon. – Tez mysle, ze uda mi sie ja namowic.
– Moze powinniscie sprobowac obaj – zasugerowala Sara.
Lenny poszedl po piwo. Wygladal na piwosza. Gosc w moim typie.
– Sluchajta, nie znalazlaby sie dla mnie jakas rola w tym filmie? – zapytal.
Spojrzalem pytajaco na Jona.
– Lubie grac z Lennym – wtracil Jack.
– Mysle, ze znajdzie sie cos dla ciebie. Obiecuje, ze cie uwzglednimy przy podziale rol – oswiadczyl Jon.
– Czytalem scenariusz. Mysle, ze moglbym zagrac barmana – zaproponowal Lenny.
– Cos ty? – zdziwilem sie. – Naprawde mialbys ochote lac Jacka? Swojego kumpla?
– Nie ma sprawy – oswiadczyl Lenny.
– Juz mi kiedys przylal – wtracil Jack. – Wybil mi zeba.
– Naprawde? – zainteresowala sie Sara.
– Jeszcze jak – potwierdzil Jack.
Popijalismy piwko. Gadalo sie o byle czym, glownie o niezliczonych wyczynach Lenny'ego. Nie tylko przeszedl w zyciu wiele, ale jeszcze potrafil o tym opowiadac.
Piwo zaczelo sie konczyc. Uznalem, ze czas na nas.
Jeszcze raz skoczylem do lazienki, po czym ruszylismy z Sara do wyjscia. Jon mial wyraznie ochote zostac dluzej, pogadac o tym i owym.
Stalem juz w progu, kiedy nagle mnie naszlo.
– Sluchaj, stary, czy moglbys mi u kurwy nedzy wyjasnic, co ta pierdolona mokra sciera robi w umywalce w twoim obsmarkanym kiblu?
– Jaka znowu do kurwy nedzy pierdolona mokra sciera w obsmarkanym kiblu? – zdumial sie Jack.
Tym akcentem wieczor dobiegl konca.
20
Minely 3 czy 4 tygodnie.
Ktoregos wieczora zadzwonil telefon. Mowil Jon.
– Jak sie masz? Jak sie Sara miewa?
– W porzadku. Zyjesz?
– Zyje, podobnie jak
– Nie powiem, ale po co tak oszczedzacie?
– Przystapilismy do wspolpracy z wytwornia Firepower, czyli Harrym Friedmanem i Natem Fischmanem. Postawili trudne warunki, ale w koncu podpisalismy umowe. Nie obylo sie bez przeszkod, bo agent Jacka zazadal w kontrakcie klauzuli „czy sie stoi, czy sie lezy”.
– Co to znaczy?
– To znaczy, ze Jack musi dostac pieniadze bez wzgledu na to, czy film zostanie ukonczony, czy nie. Wiekszosc gwiazd zastrzega sobie w umowach podobna klauzule.
– Nie chce mi sie wierzyc, ze ten film dojdzie kiedykolwiek do skutku.
– Tom Pell bardzo sie do tego przyczynil, kiedy zaproponowal, ze zagra za poldarmo. Dzieki temu projekt stal sie realny.
– Szkoda, ze Tom nie zagra…
– Tak czy tak, pomogl nam. Jack zainteresowal sie filmem, kiedy uslyszal, ze Tom chce zagrac za symboliczna stawke, z tego samego powodu zainteresowala sie filmem Firepower. Mielismy szczescie.
– Wiesz, co mowil Lippy Leo Durocher?
– Kto to taki?
– Przedwojenny mistrz baseballa. Mowil: „Wole miec szczescie, niz byc dobrym zawodnikiem”.
– Uwazam, ze mamy szczescie z jestesmy dobrymi zawodnikami.
– Byc moze. Co to za jedni, ci z Firepower?
– Sa dopiero od niedawna w Hollywood. Odsadzeni od czci i wiary, ale nie ma na nich rady. Zbili forse na filmach w Europie. Potem zjawili sie tu znienacka i zaczeli produkowac filmy na kopy. Lecieli film za filmem. Sa powszechnie znienawidzeni. Ale mozna sie z nimi dogadac, chociaz stawiaja twarde warunki.
– Co by nie mowic, zgodzili sie nakrecic
– Owszem, jako jedyni. Rezyduja w ogromnym gmaszysku w polnocnym Hollywood. Poszedlem do ich biura. Przyjal mnie Harry Friedman. „Bledsoe i Bowers zgodzili sie?” – pyta. „Tak” – odpowiadam. „No to swietnie, bedziemy mieli film”. „Nie chcecie chociaz przejrzec scenariusza?” – zdziwilem sie. „Nie”
– Ciekawy gosc.
– Cale Hollywood go nienawidzi. To straszne…
– Powinienes go zobaczyc. Facet przy kosci. A propos, w czwartek wieczorem wydaje w wytworni przyjecie urodzinowe. Powinniscie sie stawic z Sara. Nate Fischman, jego wspolnik, tez tam bedzie.
– Przyjedziemy. Daj mi namiary…
Po dziesieciu minutach telefon zadzwonil znowu.
– Hank, mowi Tim Ruddy. Jestem jednym z producentow
– Pracujesz dla Firepower?
– Nie, pracuje dla Jona. Jestesmy wspolproducentami. Ja i Lance Edwards.
– Aha…
– Sluchaj, czy znasz Victora Normana?
– Czytalem jego ksiazki.
– On tez czytal twoje. Napisal scenariusz i rezyseruje film dla Firepower. Wybiera sie na urodziny Friedmana. Pyta, czy bys po niego nie zajechal do Chateau Marmont. Poznalibyscie sie, a potem pojechali razem.
– Jaki jest numer jego apartamentu…?
We czwartek pojechalismy do Chateau Marmont. Boy hotelowy wzial od nas samochod. Ruszylismy do wejscia. Czekal na nas usmiechniety, lysiejacy mezczyzna. Jak sie okazalo, byl to Tim Ruddy. Dopelnilismy wzajemnych prezentacji i poszlismy za nim. Zastukal do drzwi apartamentu. W progu stanal Victor Norman. Mial fajne