oczy. Sprawial wrazenie madrego, spokojnego goscia.
Kolejne prezentacje. Sara wygladala bardzo ladnie. Norman sklonil sie przed nia. Wymienilismy uscisk dloni.
– Czolowy pisarz wita sie z czolowym pijaczyna – zazartowalem.
Moj zart go rozbawil.
Victor Norman byl bodaj najbardziej znanym pisarzem w Ameryce. Stale pokazywano go w telewizji. Wyslawial sie gladko i z polotem. Najbardziej cenilem go za to, ze nic sobie nie robil z feministek. Byl jednym z ostatnich obroncow meskich jader w USA, co wymagalo nie lada odwagi. Nie zawsze podobalo mi sie to, co pisal, ale tez nie zawsze podobalo mi sie to, co sam pisalem.
– Dostalem najwiekszy apartament w hotelu po obnizonej cenie. Twierdza, ze robie im dobra reklame. Tak czy tak, placi za to Firepower.
Wyprowadzil nas na balkon, z ktorego rozciagal sie niesamowity widok na miasto. Zrobilo mi sie chlodno.
– Nie masz czegos do picia, stary? – zainteresowalem sie.
Poprowadzil nas z powrotem na olbrzymie pokoje. Czulo sie, ze w takim miejscu nic nie moze czlowiekowi grozic. Miluchny bastionik bezpieczenstwa.
Victor wylonil sie z butelka wina.
– Mam wino, ale nie moge znalezc otwieracza do butelek. Korkociagu.
– O Boze – westchnalem. Alkoholik amator.
– Potrzebujemy otwieracza do butelek. Korkociagu… – wolal Victor do sluchawki. – Wiecej wina… Kilka butelek…
Odwrocil sie do nas.
Uplynelo sporo czasu, zanim doniesiono wino.
– Pracuje dla Firepower przy dwoch filmach. W jednym jestem scenarzysta i rezyserem, w drugim
– Powodzenia – powiedzialem.
Potem rozmawialismy na tematy uboczne. Victor opowiadal, jak poznal Charlie Chaplina. Byla to niezla historyjka, zabawna i niesamowita.
Przyniesiono wino. Siedlismy. Sara zaczela rozmawiac z Timem Ruddym. Zorientowala sie, ze Tim poczul sie zaniedbany, i probowala go rozkrochmalic. Byla dobra w tych sprawach. W przeciwienstwie do mnie.
– Robisz cos? – spytal Victor.
– Dlubie przy wierszach – odparlem.
Victor jakby posmutnial.
– Dawali mi milion dolcow za nastepna powiesc. Rok temu. Nie napisalem ani strony i forse diabli wzieli.
– Jezu.
– Jezus tu nic nie pomoze.
– Slyszalem o alimentach, jakie placisz tym wszystkim bylym zonom…
– Taa.
Podsunalem Victorowi pusty kieliszek. Napelnil go.
– Slyszalem, ze lubisz wypic…
– Taa.
– Co ty takiego palisz?
– Beedi. Zwijane przez tredowatych w Indiach.
– Naprawde?
Wino plynelo. Czas mijal.
– Chyba powinnismy juz pojechac na to przyjecie – powiedzial w koncu Victor.
– Mozemy wziac moj samochod – zaproponowalem.
– O.K.
Zeszlismy na dol. Tim wolal pojechac wlasnym wozem.
Boy hotelowy podstawil moj samochod. Dalem mu napiwek. Victor i Sara wsiedli do srodka. Zjechalem z podjazdu na jezdnie i pognalem na przyjecie urodzinowe Harry'ego Friedmana.
– Ja tez mam czarne BMW – wyznal Victor Norman.
– Czarne BMW to samochod prawdziwych mezczyzn – podsumowalem.
21
Spoznilismy sie troszeczke na przyjecie, ale i tak nie bylo jeszcze specjalnego tlumu. Victora Normana posadzono o kilka stolikow od nas. Kiedy zajelismy nasze miejsca z Sara, kelner przyniosl nam wino. Biale. Coz, przynajmniej za darmo.
Osuszylem kieliszek i skinalem na kelnera, zeby mi dolal.
Zauwazylem, ze Victor popatruje na mnie.
Powoli zaczeli schodzic sie goscie. Pojawil sie slynny aktor z wieczna opalenizna. Chodzily o nim sluchy, ze nie opuszcza zadnego przyjecia w Hollywood.
Sara tracila mnie lokciem w bok. Przyszedl Jim Serry, podstarzaly psychodeliczny guru lat szescdziesiatych. Jego tez stale widywalo sie na przyjeciach. Wygladal na smutnego, zmeczonego i wypranego z inspiracji. Bylo mi go zal. Szedl od stolika do stolika. Kiedy podszedl do nas, Sara rozesmiala sie, zachwycona. Byla dzieckiem lat szescdziesiatych. Uscisnelismy sobie z Jimem dlonie.
– Sie masz, stary – powiedzialem.
Goscie zaczynali sie schodzic w szybkim tempie. Nie znalem prawie nikogo. Raz za razem machalem na kelnera, zeby mi dolewal. Wreszcie przyniosl pelna butelke. Odstawil z chlupotem na stolik.
– Jak skonczysz, przyniose ci nastepna.
– Dzieki, kolezko.
Siedzialem trzymajac na podolku prezencik dla Harry'ego Friedmana.
Zjawil sie Jon. Przysiadl sie do nas.
– Ciesze sie, ze jestescie z Sara – powiedzial. – Patrzcie, juz sie schodza. Same zakazane typy. Mordercy i gangsterzy.
Jon uwielbial takie gadki. Mial spora wyobraznie, ktora pomogla mu przezyc niejeden dzien i niejedna noc.
Na sale wkroczyl mezczyzna wygladajacy na bardzo wazna persone. Rozlegly sie oklaski.
Porwalem prezent i rzucilem sie w jego strone.
– Wszystkiego najlepszego, panie Friedman…
Jon rzucil sie za ma i odciagnal mnie z powrotem do stolika.
– To nie jest Friedman! To Fischman!
– O…
Usiadlem.
Zauwazylem, ze Victor Norman gapi sie na mnie. Postanowilem go przetrzymac. Kiedy znowu popatrzylem w jego strone, gapil sie dalej. Wpatrywal sie, jakby nie mogl uwierzyc w to, co widzi.
– No dobra, Victor – powiedzialem na glos – kropnalem sie i co z tego. Jeszcze nie powod, zebys na mnie wybaluszal galy.
Odwrocil wzrok.
Wstalem i zaczalem sie rozgladac za toaleta meska.
Wychodzac z kibla, pomylilem droge i wyladowalem w kuchni. W kuchni siedzial cmiac papierosa chlopak, ktory rozwozil naczynia. Siegnalem do portfela, wyjalem dyche i wlozylem mu do kieszonki na piersi.
– Nie moge przyjmowac napiwkow, prosze pana.
– A to czemu?
– Po prostu mi nie wolno.
– Nie rozumiem, dlaczego rozwoziciel naczyn nie mialby przyjmowac napiwkow, skoro wszyscy biora. Zawsze chcialem wozic naczynia na wozku.
Wyszedlem z kuchni, odszukalem droge do sali, usiadlem przy stoliku.
– Victor Norman podszedl do mnie, jak cie nie bylo – szepnela mi do ucha Sara. – Byl mile ujety tym, ze nawet nie wspomniales o jego tworczosci.
– Przyznasz, ze bylem grzeczny.
– Byles.
– Bylem grzecznym chlopczykiem?
– Byles.
Popatrzylem na Victora Normana. Odczekalem, az tez popatrzy na mnie. Kiwnalem nieznacznie glowa i puscilem do niego oko.
W tej samej chwili na sale wkroczyl prawdziwy Harry Friedman. Czesc gosci zerwala sie z miejsc i zaczela klaskac. Reszta wygladala na znudzonych.
Friedman usiadl przy swoim stoliku. Podano spaghetti. Polmisek zaczal krazyc, Harry Friedman nalozyl sobie porcje i natychmiast wzial sie do jedzenia. Wygladal na kawal zarloka. Byl gruby, fakt. Nosil stary garnitur i rozdeptane buty. Mial wielka glowe i tluste policzki, w ktore ladowal spaghetti. Jego wielkie oczy wyrazaly smutek i podejrzliwosc. W pomietej koszuli na wysokosci pasa brakowalo guzika, totez brzuch wylewal sie na zewnatrz. Wygladal jak wielki dzidzius, ktory jakims cudem wylazl z becika, blyskawicznie urosl i zaczal udawac doroslego mezczyzne. Byl w tym pewien urok, przed ktorym nalezalo sie miec na bacznosci – mogl zostac