– Hank, czy musimy zawsze wychodzic na samym koncu?

– Dziwnym trafem zawsze jakos tak sie sklada…

Zaczalem wykreslac zbedne kwestie. Moi bohaterowie gadaja za duzo. Wszyscy gadaja za duzo. Wrocil Jon z drinkami.

– Jak ci leci?

– Moi bohaterowie za duzo gadaja…

– Za duzo pija…

– To niemozliwe. Nie mozna wypic za duzo…

Rozlegly sie oklaski.

– Friedman – powiedziala Sara.

Friedman zjawil sie w starym garniturze, bez krawata i w wymietej koszuli z brakujacym guzikiem przy kolnierzyku. Friedman nie poswiecal wiele uwagi strojom; mial za to fascynujacy usmiech. Patrzyl na ludzi wprost, jakby przeswietlal ich wzrokiem. Sam z piekla rodem, chetnie imal sie piekielnych sztuczek i pod najblahszym pretekstem gotow byl zamienic czyjes zycie w pieklo. Szedl od stolika do stolika, rzucajac zreczne uwagi.

Wreszcie podszedl i do nas. Skomentowal ladny wyglad Sary.

– Prosze spojrzec – pokazalem scenariusz na stole – skubany Pinchot zada, zebym PRACOWAL nawet podczas bankietu!

– BARDZO DOBRZE! – skwitowal Friedman, odwrocil sie i ruszyl w strone nastepnego stolika.

Skonczylem skracac scene i oddalem scenariusz Jonowi. Przeczytal.

– Doskonale – pochwalil. – Nic waznego nie ubylo. Czyta sie tak samo dobrze jak przedtem.

– O ile nie lepiej.

Rozlegly sie kolejne oklaski. To Francine Bowers robila wejscie. Nie byla jeszcze stara, ale wyszla ze starej szkoly. Stanela dumnie w progu (dumnie jak krolowa). Powoli odwrocila glowe w prawo, potem w lewo, z usmiechem, bez usmiechu i znowu z usmiechem. Stala, jakby wahajac sie. Na pare sekund znieruchomiala w posagowej pozie, wreszcie z wdziekiem wplynela na sale, czym zaskarbila sobie jeszcze goretsze brawa. Blysnely flesze. Francine rozluznila sie. Przy niektorych stolikach zatrzymywala sie, zeby zamienic kilka slow, po czym szla dalej.

Moj Boze, zadumalem sie, a scenarzysta? To on byl przeciez cialem, krwia i mozgiem (niekiedy – bezmozgowiem) tych istot. To scenarzysta nadawal ich sercu rytm, wkladal w ich usta slowa, obdarzal zyciem badz smiercia, robil z nimi wszystko, co mu sie zywnie podobalo. A jednak – czy kto widzial kiedy scenarzyste? Czy scenarzysta doczekal sie kiedykolwiek wlasnej fotografii w prasie? Oklaskow? Nigdy. Za to z duza doza prawdopodobienstwa, z cholernie duza doza prawdopodobienstwa mozna go bylo znalezc tam, gdzie jest jego miejsce: w ciemnym kacie, z ktorego wszystkich podpatruje.

Wtem, czy mnie oczy nie myla? Francine Bowers zbliza sie do naszego stolika. Usmiecha sie do Sary i Jona, po czym zwraca sie do mnie:

– Czy dopisales dla mnie te scene z nogami?

– Wszystko gotowe, Francine. Bedziesz mogla nas olsnic.

– Zobaczysz. Mam znakomite nogi!

– Na to wlasnie licze.

Pochylila sie w moja strone i obdarzyla mnie swoim pieknym usmiechem; nad slynnymi wystajacymi koscmi policzkowymi blysnely oczy.

– Nie zawiedziesz sie – powiedziala. Wyprostowala sie i ruszyla do nastepnego stolika.

– Musze zamienic pare slow z Friedmanem – powiedzial Jon.

– Dobra – poparlem go. – Spytaj Friedmana, kiedy beda wyplaty.

Nie ruszajac sie od stolika, kontemplowalismy z Sara tlum. Sara miala dobru orientacje w bankietach. Umiala wypatrzec dla mnie rozne osoby i opowiedziec mi o nich. Dzieki niej widzialem rzeczy, ktorych inaczej nigdy bym nie zauwazyl. Ludzkosc generalnie mialem w bardzo slabym powazaniu; wolalbym jej nie dostrzegac wcale. Cenilem w Sarze to, ze potrafila mi uatrakcyjnic troszke ludzi.

Wieczor wlokl sie. Oboje z Sara jak zwykle nie zamawialismy nic do jedzenia. Jedzenie bylo ciezka harowa, a po 2 czy 3 drinkach i tak nie mialo zadnego smaku. Wino natomiast, o dziwo, ocieplajac sie nabieralo coraz lepszego smaku. Nagle jak spod ziemi wyrosl przed nami Jon Pinchot.

– Zobaczcie – machnal reka w strone oddalonego stolika – tam siedzi jeden z adwokatow Friedmana.

– Dobrze. Pojde do niego – zgodzilem sie. – Saro, badz laskawa dotrzymac mi towarzystwa.

Podeszlismy do wskazanego stolika i przysiedlismy sie.

Adwokat mial juz niezle w czubie. Obok niego siedziala niezwykle wysoka blondyna. Siedziala sztywno wyprostowana, w nieruchomej pozie. Miala nieprawdopodobnie dluga szyje i te szyje, sztywna jak kij, wyciagala do samego nieba. Zal bylo na nia patrzec. Wygladala, jakby zastygla.

Adwokat poznal nas.

– O, Chinaski – ucieszyl sie. – I Sara…

– Witajcie – powiedziala Sara.

– Witajcie – powtorzylem.

– To jest moja zona Helga…

Pozdrowilismy Helge. Nie odpowiedziala. Siedziala dumnie wyprostowana, jakby zastygla na swoim krzesle.

Adwokat skinal na kelnera. Na stoliku wyrosly 2 butelki. Sprawy przybieraly korzystny obrot. Adwokat Tommy Henderson napelnil kieliszki.

– Zaloze sie, ze nie lubisz adwokatow – zagail.

– Razem wzietych do kupy – nie.

– No wiec ja nie jestem kanciarzem, tylko porzadnym adwokatem. Myslisz pewnie, ze kantuje kogo sie da, bo pracuje dla Friedmana?

– Owszem.

Otoz nieslusznie. Tommy oproznil kieliszek i dolal sobie wina. Poszedlem w jego slady.

– Uspokoj sie, Hank – upomniala mnie Sara. Musimy jeszcze dojechac do domu.

– Jesli bedzie ze mna zle, wezmiemy taksowke na rachunek mecenasa.

– Zgoda, postawie ci…

– Skoro tak… – Sara jednym haustem wlala w siebie zawartosc kieliszka.

Wysoka, zastygla kobieta nadal siedziala w zastyglej pozie. Zal bylo na nia patrzec. Na dlugiej, niemozliwie wyciagnietej szyi wystapily zyly – dlugie, tragiczne i nabrzmiale. Cos koszmarnego.

– Moja zona wlasnie rzucila picie – poinformowal nas adwokat.

– Rozumiem… – wybakalem.

– Gratuluje – pochwalila ja Sara. – To wymaga odwagi, zwlaszcza kiedy wszyscy dookola pija.

– Nigdy bym sie na to nie zdobyl – dorzucilem. – Nic gorszego, jak byc jedynym trzezwym wsrod zalanych.

– Zdecydowalam sie na ten krok, kiedy ocknelam sie o 5 rano na plazy w Malibu. Bylam sama, rozebrana do naga…

– Gratuluje – powtorzylem za Sara. – To prawdziwe bohaterstwo.

– Nikomu nie daj sie namowic – ostrzegla Sara. Mecenas Tommy Henderson nalal sobie, mnie i Sarze.

– Chinaski mnie nie lubi – zwrocil sie do swojej zony Helgi. – Uwaza, ze jestem kanciarzem.

– Nie mam mu tego za zle – odparla Helga.

– Co ty nie powiesz? – nastroszyl sie adwokat. Dopil prawie do konca i spojrzal na mnie. Zajrzal mi gleboko w oczy. – Uwazasz, ze jestem kanciarzem?

– Czy ja wiem… – zastanowilem sie. – Pewnie tak…

– Podejrzewasz, ze ci nie zaplacimy?

– Mam takie przeczucie…

– No wiec wyobraz sobie, czytalem wiekszosc twoich ksiazek. Co ty na to? Uwazam, ze jestes znakomitym pisarzem. Jestes prawie tak dobry jak Updike.

– Dzieki.

– A teraz sluchaj uwaznie: dzisiaj rano wyslalem wam czeki. Wszyscy dostaniecie wasze pieniadze. Kiedy jutro zajrzysz do skrzynki, znajdziesz forse.

– To prawda – potwierdzila Helga. – Sama widzialam, jak nadawal czeki.

– Wspaniale – ucieszylem sie. – Ale chyba zdajesz sobie sprawe, ze to tylko zwykla uczciwosc…

– Oczywiscie, ze to uczciwosc. Chcemy dzialac uczciwie. Mielismy pewne trudnosci z transferem gotowki, ale juz po klopocie.

– Zapowiada sie niezly film – powiedzialem.

– Zgadza sie. Czytalem scenariusz – potaknal Tommy. – Czy teraz rzeczywistosc jawi ci sie w korzystniejszym swietle?

– Kurcze, tak.

– Czy dalej uwazasz, ze jestem kanciarzem?

– Nie, nie mam juz podstaw.

– No to musimy to oblac! – uradowal sie Tommy.

Napelnil kieliszki. Wznieslismy toast. My – to znaczy Tommy, Sara i ja.

– Za lepszy, uczciwy swiat – powiedzialem.

Tracilismy sie i osuszylismy kieliszki do dna.

Zauwazylem, ze zyly na szyi Helgi wystapily ze zdwojona sila. Nie baczac na to, pilismy dalej.

Gadalo sie o byle czym. Glownie o tym, jaka to Helga jest dzielna.

Wyszlismy na samym koncu. My – - to znaczy Helga, Tommy, Sara i ja, zegnani niechetnym spojrzeniem dwoch ostatnich kelnerow. Dla nas z Sara nie byla to pierwszyzna. Dla Tommy'ego tez pewnie nie. Helga kroczyla z nami do wyjscia, sztywna i zbolala. Przynajmniej nazajutrz miala obudzic sie bez kaca. Rano my mielismy byc sztywni i zbolali.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату