– Faron to Obcy, nie zapominaj o tym – odpowiedzial Ram na jej niewypowiedziane pytanie.

Indra oczywiscie nie mogla utrzymac jezyka za zebami.

– Faronie, dlaczego tak dlugo ukrywales wszystkie swoje zdolnosci? – zawolala.

– Dotychczas nie byly mi potrzebne – odparl, nie odwracajac sie.

– Czyzbysmy tak swietnie sobie radzili?

– Owszem, przynajmniej niektorzy z was.

– O, zasluzylam sobie na to – rozesmiala sie Indra zawstydzona.

Wcale nie poruszali sie biegiem, szli calkiem normalnie, a mimo to ziemia umykala im spod stop. Indra nie mogla sie temu nadziwic, ale tez i nigdy nie jezdzila konno na sposob elfow. Teraz mieli do czynienia z bardzo podobnym zjawiskiem.

Przez caly czas czuli, ze nie sa sami. Ktos ich obserwowal, ktos stal ukryty za kazda mijana przez nich skala. Raz jedna z migotliwych postaci znalazla sie tak blisko, ze Indra mogla jej wrecz dotknac.

Odwrocila sie do Rama z pytaniem:

– Czy wlasnie dlatego poruszamy sie tak predko?

– Prawdopodobnie. Przypuszczam, ze spotkanie z tym czyms, co nas obserwuje, nie byloby przyjemne.

– Jest ich wielu.

– Tak, jeden… albo wielu.

Zastanowila sie nad tym, co powiedzial Ram. Czy naprawde moglo chodzic o jedna istote, ktora przemieszczala sie blyskawicznie od skaly do skaly, od jednego skamienialego drzewa do drugiego?

Nie przypuszczala, by tak wlasnie bylo.

– Wydaje mi sie, ze to nie sa ci potworni niewolnicy – mruknela Sol.

– Ja tez tak mysle. Ci tutaj sa bardziej rozmyci.

– Sa chyba bardzo wrogo nastawieni.

– O, tak, bez watpienia.

Prawda bylo to, co mowila Sol. Mozna by przypuszczac, ze potajemna obserwacja wyplywa jedynie z ciekawosci badz niepewnosci, lecz krylo sie za tym cos jeszcze. I Sol trafila prosto w dziesiatke, istota badz istoty rzeczywiscie byly wrogo nastawione.

Na coz wobec tego czekaly? Czyzby mimo wszystko baly sie czegos?

Blyskawiczny przemarsz calego oddzialu z jasniejacym Faronem na czele kazdego zdolalby wystraszyc.

Wysoko w sali wladcow ogladano obrazy na ekranie.

– Sa nieslychanie potezni – mruknal jeden z obecnych.

– Wcale nie potezniejsi od nas – warknal inny. – Teraz ich rozdzielimy, a wtedy nic juz ich nie uratuje. Otworzyc tamy! Sa teraz w odpowiednim miejscu!

W dolinie Faron wsluchiwal sie w narastajacy szum, ktory z wolna zmienial sie w huk, rozlegajacy sie coraz blizej. Wszystko dzialo sie tak szybko, ze nikt w grupie nie zdazyl zidentyfikowac tego zjawiska. Zdazyli tylko pomyslec: czyzby to masy wody? Mysl byla jednak na tyle nieprawdopodobna, ze nikt nie zareagowal w czas.

W nastepnej sekundzie zalala ich brudna fala powodzi. Pochwycila ich, cisnela daleko, nikt nie mial mozliwosci, by jakkolwiek ja powstrzymac. Armas, cisniety na skale, zaczal tracic przytomnosc od mocnego uderzenia, zdolal jednak uchwycic sie kamienia i staral sie wstrzymac oddech tak dlugo, jak tylko mogl, pod zalewajaca go blotnista woda. Przez moment widzial nad powierzchnia glowe Indry i Rama, ktory usilowal rzucic sie dziewczynie na ratunek. Potem znikneli. Nikogo innego nie zauwazyl, widocznie prad poniosl ich gdzies dalej.

Rownie niespodziewanie jak nadeszla, tak samo predko fala powodzi sie cofnela. Armas znow mogl zaczerpnac powietrza.

Probowal wstac, poslizgnal sie na gladkim kamieniu, sprobowal jeszcze raz. Nigdzie ani sladu przyjaciol.

Juz otworzyl usta, by ich zawolac, gdy jakis ruch tuz obok zwrocil jego uwage. A wiec ktos jednak czail sie w poblizu!

Podniosl glowe i poczul, jak cale cialo zmienia sie w lod. Wywolal to nie tylko szok, jakiego doznal, lecz takze prawdziwe zimno, otaczajace niczym zmrozona mgla potworna istote, ktora zmierzala w jego strone.

18

Oko Nocy porwala fala pedzaca z oszalamiajaca predkoscia. Walczyl jak szaleniec, by wysunac glowe nad powierzchnie, momentami mu sie to udawalo, lapczywie wtedy wciagal oddech, tylko po to, by kolejny haust blotnistej wody wdarl mu sie do gardla. Probowal zachowywac sie tak, jak go uczono: gdy wpadnie sie do wody, nalezy pozwolic niesc sie pradowi na plecach, nogami do przodu. W tych pedzacych rozszalalych masach wody okazalo sie to jednak niemozliwe. Nie mogl nawet ulozyc sie w odpowiedniej pozycji.

Pluca zaczely go bolec, bal sie juz teraz naprawde, a do glowy wpadaly niemadre mysli: „Wybaczcie mi, matko, ojcze i cale plemie, ze nie powiodlo mi sie to wielkie wyznaczone mi zadanie, wybacz mi, Maly Ptaszku, i ty, Berengario, obie was skrzywdzilem, choc przeciez nie chcialem, a teraz nie mam nawet czasu, zeby…”

Dotad dotarl, gdy nagle potworna sila cisnela go na jakies zbocze, a jednoczesnie dostrzegl, ze brudna fala znika gdzies w dole.

Kaszlal najpierw dlugo, myslac juz, ze od samego kaszlu pekna mu pluca. Pozniej dlugo lezal na plecach, usilujac odzyskac normalny rytm oddechu. Uniosl sie na lokciu i wyplul wode, czarna, brudna, a potem rozejrzal sie wkolo.

Znalazl sie w dzikiej, obcej czesci doliny. Wprawdzie doliny tej nie znali, bo wtedy, gdy kazano im wierzyc, ze jest ona prawdziwym rajem, pelnym swiatla i blasku slonca, wszystko okazalo sie jedynie uluda. Teraz dookola panowal mrok i okolica wydawala sie straszna. Ale z gorami, otaczajacymi doline, zdazyl sie przeciez zapoznac, a tych tutaj nie poznawal. Zrozumial, ze oglada wszystko patrzac pod zupelnie innym katem, bo przeciez tak daleko nie zdazyl sie chyba przemiescic.

Poderwal sie nagle na widok stworzenia przypatrujacego mu sie pelnym nienawisci spojrzeniem. Istota zaczela sie zblizac, Indianin na wpol siedzac staral sie przed nia wycofac.

Ratunku, gdzie sa inni, pomyslal. Ach, niechze mi ktos pomoze!

Tajemniczy obserwatorzy, ci, ktorzy towarzyszyli czlonkom ekspedycji w podrozy przez doline, postanowili sie wreszcie im ukazac.

Dolga, odrzuconego daleko od innych, najbardziej gnebila mysl o szlachetnych kamieniach, ktore nosil u pasa.

Jesli je teraz strace, bedziemy zgubieni. Bez zadnej mozliwosci ratunku, rozpaczal. O wlasnym bezpieczenstwie nie myslal. Tak mocno zaciskal rece na skorzanych woreczkach z szafirem i farangilem, ze nie mial mozliwosci myslec o wlasnym ocaleniu, i dlatego z ogromna sila uderzal o dno, to znaczy o ziemie, a takze o kamienie i skaly, ktore znalazly sie na jego drodze. Usilowal sie skulic na ile mogl, lecz jesli nawet ochronilo go to przed uderzeniami, to wcale nie ulatwilo oddychania. Pojal wreszcie, ze musi wydostac sie na powierzchnie, to jednak zagrazalo bezpieczenstwu kamieni, ale nie mial wyboru. Pluca nie radzily sobie juz dluzej bez powietrza.

Puscil woreczki i ruchami ramion usilowal utorowac sobie droge do wolnosci. Niestety, zaraz uderzyl glowa o skalny blok, az przed oczami zawirowaly mu gwiazdy, i stracil przytomnosc.

Pochwycila go jakas dlon i postawila na nogi.

– No, jestes wreszcie, chlopcze – odezwal sie Cien z ponura mina.

Stal, jak gdyby kompletnie nie zauwazal rwacego nurtu. Do dzisiaj nazywal Dolga chlopcem, nigdy nie zapomnial zaplakanego chlopaczka, ktory pomimo wielkiego strachu zdolal wypelnic swe pierwsze wazne zadanie: odnalazl niebieski szafir.

Cien przygladal sie nieprzytomnemu mezczyznie, ktorego trzymal w objeciach, lecz widzial w nim tylko malego chlopca, nad ktorym czuwal od jego narodzin, a nawet jeszcze wczesniej. Wszak matka chlopca, Tiril, widywala niekiedy jakis wielki cien w kacie, jeszcze zanim Dolg przyszedl na swiat. Dolg, wybrany, ten, ktory mial zdobyc szafir i farangil, a pozniej Slonce, wciaz wowczas pozostajace na Ziemi, zdolal odnalezc wszystkie trzy

Вы читаете Strachy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×