kamienie i przyniesc je do Krolestwa Swiatla, teraz zostal ranny, nie wiadomo, na ile powaznie.

Cien sprawdzil, czy szlachetnym kamieniom nic sie nie stalo, a potem wyjal szafir, podswiadomie rejestrujac, ze fala powodzi sie cofa. Ulozyl Dolga na wystepie skalnym, uklakl przy nim i przysunal niebieska kule do jego piersi. Cien nie bal sie tego robic, wiedzial, ze gdy chodzi o zdrowie samego Dolga, kamien zgodzi sie na to, by ktos obcy wzial go w rece.

Mezczyzna jakby wyjety wprost z obrazu Botticellego lub innego malarza z jego szkoly otworzyl swe calkiem czarne oczy. Szepnal cos.

Cien pochylil sie nizej i teraz uslyszal slowa:

– Cieniu, cos stoi za toba.

Powodz dla duchow nie stanowila zadnego problemu. Natychmiast przybraly niewidzialna postac, wszystkie, zarowno Shira i Mar, jak i Sol. Ta ostatnia miala wprawdzie nieco wiecej klopotow, trwalo to troche dluzej niz zwykle i z wlasciwa sobie niekonsekwencja rzucila jakies brzydkie slowo pod adresem Marca. Przypomnialo jej sie jednak zaraz, ze to ona chciala byc na pol czlowiekiem, pokornie wiec mruknela: „Przepraszam, Marco”, uwalniajac sie od naplywajacej wielka fala brudnej bagnistej wody.

Marco i Faron wspolnymi silami zdolali wydostac sie na skale. Obaj byli dostatecznie potezni, by oprzec sie wscieklosci zywiolow.

Gorzej bylo z pozostalymi. Fala porwala w glab Rama, Kira i Indre, a takze oba wilki. Na szczescie Mar znajdowal sie w poblizu Frekego i zdolal go wyciagnac, Gere jednak przepadl. Wreszcie wielka fala ustapila.

Duchy zebraly sie kolo Marca i Farona. Dotarl tu rowniez Freke i podziekowal Marowi za wybawienie.

– Co teraz zrobimy? – pytala Shira.

– Sprobujemy odnalezc reszte – odparl Faron. – Zauwazylem, ze Cien trzymal sie w poblizu Dolga, sadze wiec, ze o opiekuna kamieni nie musimy sie martwic. Wydaje mi sie tez, ze nikt nie zdazyl utonac…

– Bo tez wcale nie mialo tak byc – stwierdzil Marco po namysle. – Wyglada na to, ze zaplanowano dla nas zupelnie co innego.

Rozejrzeli sie wokolo. Niska polke skalna, na ktorej stali, otaczaly przerazajace istoty, wywodzace sie rodem z najstraszniejszego chyba koszmaru.

Rama ogarnela rozpacz. Uderzyl o skale i zdolal jakos wydostac sie na suchy lad, widzial jednak, ze fala wciagnela Indre, i z powrotem rzucil sie w wode, spieszac jej na ratunek.

Niestety, przestal widziec dziewczyne. Jedyne, co mogl dostrzec, gdy unosil sie na powierzchni, to spienione ciemne masy wody, walace o glazy i kamienie, rozbijajace je na drzazgi, pieniace sie wokol przeszkod, byle tylko utorowac sobie droge dalej przez doline. Nie widzial nikogo innego, czul sie samotny i bezradny. Nikomu nie mogl pomoc, nawet sobie. Potem woda uniosla go w gore i wreszcie zdolal uchwycic sie jakiegos starego, zniszczonego drzewa, poczernialego i wykrzywionego.

Gdy fala brudnej wody cofala sie, przygladal sie zniszczeniom.

– Och, Indro, Indro – szeptal. – Znow sie rozdzielilismy, ale tym razem odnajde cie predzej niz ostatnio, przyrzekam.

Sprawdzil, czy nic mu sie nie stalo. Mial wrazenie, ze jest dokladnie obity, lecz okazalo sie, ze nie jest wcale tak zle, jakos da sobie rade.

Gorzej bylo z Indra, zniknela w ciemnej nieprzejrzystej dolinie, w plataninie, w tym prawdziwym labiryncie wysokich, ostro zakonczonych skal, martwych drzew i jakby bezladnie porozrzucanych wzniesien.

A gdzie podziali sie inni?

Nagle wlosy stanely mu na karku. Poczul, ze jest obserwowany. Cos stalo za jego plecami. Ktos, kto nie zyczyl mu dobrze.

Ram niechetnie sie odwrocil.

Indra czolgala sie, troche pelzla na czworakach, potykala w obrzydliwym blocie, ktore pokrylo ziemie, gdy fala powoli sie cofnela. Paskudnie przy tym przeklinala, wypluwajac brudne kamyki i smieci, naniesione przez masy wody.

Gdy juz zabraklo jej przeklenstw i gdy obejrzala swoje bezwstydnie zniszczone ubranie, zaczela bac sie o pozostalych. Mignal jej przed oczami Ram, akurat wtedy, gdy porwala go woda. Widziala, ze wyciagal do niej reke, lecz to bylo jak… Och, coz za porownanie przyszlo jej do glowy, to bylo niczym proba powstrzymania biblijnego potopu! Dlaczego nie umiala wymyslic czegos bardziej oryginalnego?

Bala sie o Rama, o wszystkich innych. Ona przeciez siedziala tutaj cala i zdrowa, a tamci byc moze sa powaznie ranni albo zgineli…

Ach, nie, to niemozliwe!

Musi zaczac ich szukac, byc moze tylko ona jest w stanie to zrobic, byc moze zycie i zdrowie przyjaciol zalezy wylacznie od niej!

Najpierw jednak musi znalezc jakis punkt, z ktorego bedzie mogla rozejrzec sie po okolicy…

Tam jest jakies drzewo. Sprawia wrazenie, ze da sie na nie wspiac, lecz czy zdola ja utrzymac? No coz, jesli uleglo petryfikacji, na pewno wszystko bedzie dobrze. Ojej, alez madrego slowa uzyla na skamienienie, pomyslala lekko zirytowana na sama siebie. Zaczela sie wspinac.

Nie dotarla szczegolnie wysoko, gdy nagle drgnela. Tam, w poblizu tego nieduzego wzniesienia, na ktorym sie znajdowala, cos lezalo na ziemi, na wpol ukryte w szlamie. Cos ciemnego, unurzanego w blocie, postrzepionego, co musialo byc…

Tak! To jeden z wilkow!

Natychmiast zeszla na dol i zaczela przedzierac sie ku czworonoznemu przyjacielowi. Buty zapadaly sie w miekka gline, ledwie zdolala utrzymac rownowage. Wreszcie stwierdzila, ze duzo szybciej przemieszcza sie na czworakach.

Tym, ktorzy na mnie patrza, musze wydawac sie bardzo komiczna, pomyslala.

I wtedy sie zatrzymala.

Tym, ktorzy na mnie patrza?

Rozejrzala sie dokola. Najwidoczniej podswiadomie zarejestrowala, ze ktos jest w poblizu.

Jakiez to okropne! Ale teraz nikogo tu nie zauwazyla. Wmowila sobie to wszystko, w tej ponurej dolinie byly na pewno jedynie czarne drzewa.

Czym predzej popelzla naprzod. Wygladam pewnie jak wariatka, pomyslala. Jestem brudniejsza niz starodawni kominiarze. Teraz kominiarzom zyje sie latwiej niz kiedys. Wlasciciele domow wystawiaja drabiny, wiadra i zalatwiaja wszystko, moze nawet musza spuszczac sie do komina, a potem jeszcze placa.

Ach, kochane mysli, nie krazcie jak szalone. Ram, Ram, gdzie jestes, jeknelo jej w duszy.

Wreszcie dotarla do wilka. Czy on oddycha?

Chyba tak.

– Czesc, jestes Gere czy Freke? Troche trudno to stwierdzic przy tym twoim nowym makijazu.

Wilk lezal z zamknietymi oczami, lecz Indra wychwycila jego mysl: „Gere”.

– Jak sie miewasz? – spytala zyczliwie, zatroskana.

Indra miala slabosc do dumnych wilkow, ktorym siegala akurat do szyi. Zawsze patrzyly na nia z gory, lecz nigdy z pogarda, po prostu rozmawiajac z nia, musialy spuscic glowy. Kolejna mysl zwierzecia: „Oczysc mi gardlo”.

– I pluca, o, tak, oczywiscie, rozumiem. W tej okropnej dolinie zostalismy chyba tylko ty i ja, Gere, musimy sobie jakos pomoc, a potem szukac, szukac, musimy ich odnalezc!

Gadajac tak, usilowala podniesc przednia polowe ciala wilka, nie bylo to jednak wcale latwe.

– Musiales wybrac akurat najgorsze bloto? No, hej, hop – dodawala sobie sama otuchy. Mocniej obejmujac i sciskajac z calej sily cialo wilka, probowala wycisnac resztki wody z jego pluc.

Udalo sie. Charczacy kaszel rozszerzyl pluca, szarpnal przy tym cialem wilka tak, ze Indra poleciala w tyl prosto w bloto, i Gere wreszcie mogl normalnie oddychac.

Podniosl sie i zaraz znow upadl.

– Chyba mam zlamana noge – przekazal jej mysla. – Moze… ojej!

Wilk nie mial sily nawet podniesc lba. Wydal z siebie tylko warczenie, tak ciche, ze nie dotarlo do dwoch istot, ktore staly teraz w ich poblizu i czekaly. Tylko na co?

Вы читаете Strachy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×