pod nosem Rakszasy i na jego oczach.

Przez chwile potwor byl oslepiony, atak sprawil, ze stracil rownowage. Poslizgnal sie i upadl. Adelia wraz z nim, na strzepy psich jelit, od ktorych zrobilo sie slisko na podlodze.

Rozlegly sie chrzakniecia, jej i Rakszasy, zawisla na nim, ale nie mogla zrobic nic wiecej, przyczepiona lancuchem do jego rogow, do ktorych on z kolei przywiazany byl sznurkiem. Tak wiec trwali splatani ze soba, jego cialo wilo sie pod jej cialem, jej kolana wiercily sie na wyprostowanym ramieniu potwora, trzymajacym ostrze. Lezac niezgrabnie, staral sie zrzucic z siebie medyczke, tak by moc uderzyc ja nozem w plecy. Walczyla, by nie zdolal sie przemiescic i jej zabic. Caly czas krzyczala.

– Uciekaj Ulf! Drabina! Uciekaj!

Grzbiet potwora, ktory miala pod soba, wyprezyl sie, uniosla sie wraz z nim, a potem opadla na nowo, kiedy Rakszasa raz jeszcze sie poslizgnal. Noz wypadl mu z reki, polecial na bok. Morderca, wciaz niosac na sobie Adelie, zaczal sie czolgac ku broni, tak napierajac na Ulfa i Weronike, ze wpadli w sam srodek walki. Cala czworka tarzala sie tam i z powrotem po obslizglej podlodze, spleciona w misterny supel.

Pojawil sie jeszcze jeden nowy element. Rozlegl sie jakis dzwiek, ale to nie znaczylo nic, bo Adelia byla jakby slepa i glucha. Jej rece odnalazly rogi, niezgrabnie je wykrecaly, by ich ostre konce wbic w czaszke Rakszasy. A ten nowy halas byl niczym. Jej wlasna meka byla niczym. Przekrecaj! Prosto w mozg. Przekrecaj! Jemu nie wolno mnie zrzucic! Jemu nie wolno odejsc! Przekrecaj! Zabij!

Sznurek trzymajacy rogi pekl, zostawiajac je medyczce w rekach. Cialo kreatury wyslizgnelo sie spod niej, przekrecilo, skulilo do skoku.

Przez chwile trwali naprzeciwko siebie, spogladajac sobie w oczy i dyszac. Dzwiek stal sie teraz glosny. Dochodzil z gory szybu, stanowil polaczenie znajomych odglosow, tak bardzo niepasujacych do toczacej sie walki, ze Adelia nie zwracala na nie uwagi.

Ale dzwiek znaczyl cos dla bestii. Wyraz jej oczu sie zmienil. Medyczka ujrzala w nich otepienie, umknela z nich czujna radosc zabijania. Istota wciaz pozostawala potworem o wyszczerzonych zebach, jednak zadarla glowe, weszac, nasluchujac. Przestraszyla sie.

Dobry Boze, pomyslala Adelia i az bala sie uwierzyc. Boze, to jest wlasnie to, piekny, och, jakze przepiekny glos rogu i szczekanie psow.

Polowanie na Rakszase.

Jej usta rozwarly sie w usmiechu rownie zwierzecym jak ten istoty.

– Teraz umrzesz – oznajmila. W dol szybu dobiegl krzyk.

– Heeeeeej!

To piekne, och, przepiekne. To byl glos Rowleya. A wielka stopa Picota stanela juz na stopniu drabiny.

Istota nerwowo lypala oczyma, goraczkowo szukala noza. Adelia jednak pierwsza spostrzegla bron.

– Nie.

Skoczyla do noza, przykryla go. Nie dostaniesz go! Rowley, z mieczem w reku, zblizal sie do ostatnich szczebli drabiny, droge zagradzaly mu ciala Ulfa i Weroniki.

Z podlogi lekarka siegnela, aby zlapac mijajaca ja stope Rakszasy, jednak palce zeslizgnely sie po niej. Picot kopnieciem odrzucil mniszke i chlopca z drogi. Adelia zobaczyla dlonie oraz posladki Rakszasy, kiedy ten skoczyl do wiekszego tunelu, ktory po chwili zatarasowal poborca podatkow, biegiem rzucajac sie za potworem. Medyczka zobaczyla, jak Picot upada, macha rekoma, potknawszy sie o tarcze. Uslyszala, ze przeklina – a potem zniknal.

Usiadla i spojrzala w gore. Szczekanie psow bylo teraz glosniejsze. Widziala pyski i zeby wystajace znad krawedzi szybu. Drabina drzala. Jeszcze ktos inny nia schodzil.

Adelia chyba nie miala takiego miejsca na ciele, ktore by jej nie bolalo. Byla bliska omdlenia, ale jeszcze nie wazyla sie tego zrobic. To nie koniec. Noz zniknal.

Podobnie Weronika i chlopiec.

Rowley wypadl z tunelu, kopniakiem usuwajac tarcze z drogi, tak ze potoczyla sie i uderzyla w kowadlo. Wzial pochodnie ze sciany, ponownie zniknal w korytarzu.

Medyczka znalazla sie w ciemnosciach. Zniknela druga pochodnia. Migoczace swiatlo pokazalo oblok kredowego pylu oraz rabek czarnego habitu, znikajacy w tunelu, z ktorego wczesniej wylonil sie Ulf.

Adelia ruszyla w tamta strone. Nie. Nie, nie teraz. Jestesmy uratowani. Zostaw go.

To byl jakis niewielki gorniczy chodnik, niewyeksploatowany, bo blask pochodni Weroniki, kiedy tam weszla, ukazal polyskliwa linie krzemienia, biegnaca przez sciane niczym pas boazerii. Tunel zakrecal w slad za pokladem, odcinajac lekarke od swiatla z przodu. Znalazla sie w ciemnosciach tak glebokich, jakby oslepla. Szla dalej.

Nie, nie teraz. Teraz jestesmy ocaleni.

Czolgala sie bokiem, lewe ramie miala oslabione tam, gdzie dzgnal Rakszasa. Jestem zmeczona, jestem taka zmeczona, zmeczona strachem. Nie ma czasu na zmeczenie, o nie. Nie teraz. Pod prawa reka chrzescily okruchy kredy, kiedy przyciskala do nich wnetrze dloni. Musze go od ciebie zabrac. Daj mi go.

Dotarla do nich, byli w malutkiej komnacie, szczepieni ze soba niczym para krolikow. Bezwladny Ulf w uscisku zakonnicy, z zamknietymi oczyma. Siostra Weronika trzymala pochodnie jedna reka, druga, ktora obejmowala dziecko, dzierzyla noz.

Piekne oczy patrzyly przytomne. Wrocil jej rozsadek, chociaz z kacika ust splywala struzka sliny.

– Musimy go chronic – oznajmila Adelii. – Bestia go nie dostanie.

– Nic mu nie zrobi – spokojnie odparla medyczka. – Siostro, on odszedl. Bedzie scigany. Daj mi noz.

Jakies szmaty lezaly na ziemi obok zelaznej budy, z ktorej wystawala psia smycz wraz z obroza, w sam raz pasujaca na szyje dziecka. Znalezli sie w spizarni Rakszasy.

Ujrzala oble sciany, przez migoczacy plomien pochodni zabarwione na czerwono. Obrazki na scianach zdawaly sie poruszac. Adelia, ktora nie wazyla sie oderwac wzroku od oczu zakonnicy, nie miala najmniejszego zamiaru tam spogladac. W tej parodii lona, embriony czekaly wszak nie na narodziny, lecz na smierc.

Odezwala sie Weronika:

– „Lecz kto by sie stal powodem grzechu dla jednego z tych malych, ktorzy wierza we Mnie, temu byloby lepiej kamien mlynski zawiesic u szyi…'.

– Tak siostro. Tak sie stanie.

Medyczka podczolgala sie blizej i wyjela noz z dloni zakonnicy. Trzymajac Ulfa miedzy soba, przeciagnely go tunelem. Kiedy weszly do szybu, ujrzaly lowczego Hugona, ktory jak oszolomiony rozgladal sie wokol z latarnia w reku. Z drugiego tunelu wylonil sie Rowley. Klal, rozgoraczkowany.

– Zgubilem go, tutaj sa tuziny korytarzy i jeszcze zgasla mi ta parszywa pochodnia. Dran znal droge, ja nie. – Odwrocil sie do Adelii, tak jakby na nia tez byl wsciekly. Bo byl na nia wsciekly. – Jest tu jeszcze jakis inny szyb? – rzucil i po chwili namyslu dodal jeszcze: – Kobiety, jestescie ranne? Co z chlopcem?

Popedzal je, aby wchodzily po drabinie. Lekarka trzymala Ulfa.

Dla Adelii owa wspinaczka trwala nieskonczenie dlugo, wejscie na kazdy szczebel okupiala takim bolem i oslabieniem, ze gdyby nie podtrzymujaca jej plecy dlon Hugona, spadlaby. Ramie bolalo ja tam, gdzie dzgnal potwor, bala sie, ze mogl zatruc ostrze. Alez glupio byloby teraz umrzec. Poleje to gorzalka, powtarzala sobie w myslach, mozna tez przylozyc torfowiec, nie wolno ci teraz umrzec, nie, kiedy wygralismy.

A gdy wystawila juz glowe z szybu, owionelo ja swieze powietrze… Wygralismy, Szymonie. Wygralismy.

Trzymajac sie najwyzszego szczebla, spojrzala w dol, na Rowleya.

– Teraz wszyscy beda juz wiedziec, ze nie zrobili tego Zydzi.

– Wszyscy sie dowiedza – powiedzial. – Chodz. Weronika chwycila go, placzac i belkoczac. Adelia z trudem zeszla z drabiny, znalazla sie nos w nos z psami. Zwierzeta machaly ogonami, cieszac sie, ze dobrze wypelnily swoje zadanie. Hugo zawolal je i sie wycofal. Kiedy z szybu wylonil sie Rowley, medyczka poprosila:

– Powiedz im. Powiedz im, ze Zydzi tego nie zrobili. Obok pasly sie dwa konie.

– To tutaj umarla nasza Maria? – zapytal mysliwy. – Tam na dole? Kto to zrobil?

Odpowiedziala.

Przez chwile stal spokojnie, latarnia oswietlala mu twarz od dolu, pojawily sie na niej upiorne cienie.

Rowley, rozdygotany z furii, nie wiedzac, co teraz ma robic, popchnal Ulfa w ramiona Adelii. Potrzebowali ludzi, aby tropic potwora w tunelach, jednak zadna z tych dwoch kobiet nie byla w stanie ich przyprowadzic, a on nie wazyl sie isc sam albo wysylac Hugona.

– Ktos musi pilnowac szybu. On jest pod tym diabelnym wzgorzem i predzej czy pozniej wyskoczy stad jak tchorzliwy krolik, ale moze gdzies jest tez jakies inne wyjscie.

Zlapal latarnie Hugona, ruszyl przez szczyt wzgorza, by, jak wszyscy wiedzieli i on wiedzial, odnalezc Rakszase.

Adelia polozyla Ulfa na trawie u skraju niecki. Zdjela plaszcz i umiescila go niczym poduszke pod glowa chlopca. Potem usiadla obok, wdychala zapach nocy – jak to mozliwe, ze wciaz jeszcze trwala noc? Wyczula zapach tarniny i jalowca. Swieza murawa przypomniala jej, ze sama brudna jest od potu, krwi i uryny, przypuszczalnie wlasnej, cuchnie tez cialem Rakszasy, ktory to zapach, jak dobrze wiedziala, nigdy calkiem nie opusci jej nozdrzy, nawet jesli spedzi reszte zycia w kapieli.

Poczula sie kompletnie wyczerpana, wszystko z niej uszlo, zostawiajac tylko drzacy worek skory.

Obok niej Ulf szarpnal sie i usiadl, gwaltownie wdychajac ozywcze powietrze, piesci mial zacisniete. Rozejrzal sie wokol, spogladajac na krajobraz, na niebo, Hugona, psy. Nie potrafil sie wyslowic.

– Gdzie jest… Ja jestem na zewnatrz?

– Na zewnatrz i bezpieczny – odpowiedziala.

– Oni… go dostali?

– Dostana, Bog pozwoli, ze dostana.

– On mnie… nie wystraszyl – powiedzial chlopiec, zaczynajac sie trzasc. – Walczylem z tym gnojem… krzyczalem… szarpalem sie.

– Wiem – odparla Adelia. – Musieli uciszyc cie sokiem z maku. Byles dla nich za dzielny. – Objela ramieniem jego kolana, kiedy zaczal plakac. – Juz nie musisz byc dzielny.

Czekali.

Na wschodzie pierwsze musniecie szarosci zapowiadalo, ze ta noc wreszcie dobiega kresu. Po drugiej stronie niecki kleczala siostra Weronika, jej modlitewny szept brzmial niczym szelest lisci.

Hugo trzymal stopa szczyt drabiny, tak aby wyczuc kazdy jej ruch, jedna reka spoczywala na mysliwskim nozu, ktory mial przy pasie. Uspokoil psy, mruczac ich imiona i mowiac im, jakie sa dzielne.

Zerknal na Adelie.

– Moje chlopaki szly caly czas za toba po zapachu tego starego kundla – oznajmil.

Psy uniosly slepia, jakby wiedzialy, ze o nich wspomnial.

– To sir Rowley na to wpadl. „Ona poszla po chlopca', powiedzial. „I bardzo mozliwe, ze sie przy tym sama zabije'. W nerwach okreslil cie dosyc nadobnie, i to kilka razy. Ale powiedzialem mu: „ten jej pies to straszny smierdziel'. Powiedzialem jeszcze: „moje chlopaki na pewno go wywesza'. Czy to wlasnie ten biedak byl tam na dole?

Adelia sie ocknela.

– Tak – powiedziala.

– Przykro mi. Dobrze sie spisal.

Вы читаете Mistrzyni sztuki smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату