Teraz, w ladujacym samolocie, myslal o tym, co go czeka podczas drugiej wizyty. Wiazal z nia obietnice nowego zycia. Wiszaca nad projektem grozba, obwieszczona w londynskiej gazecie, wywiad niejakiego redaktora Plummera z tym strasznym pastorem de Vroome'em, przydawala Drugiemu Zmartwychwstaniu aury ryzyka i niepewnosci, a tym samym dreszczyku emocji. Po szachownicy miejskiego krajobrazu w dole przemieszczaly sie w tajemnicy przed soba dwie antagonistyczne sily: ortodoksyjne legiony Drugiego Zmartwychwstania, dazace do wzmocnienia istniejacej religii, a naprzeciw nich rewolucjonista de Vroome, chcacy usmiercic zywego Jezusa i obalic Kosciol istniejacy od poczatkow chrzescijanstwa.
Rozbawilo go to czarno-biale uproszczone rozroznienie dobrych i zlych, zupelnie jakby zestawial produkty swego klienta z jego konkurencja w kampanii reklamowej. Od dawna jednak przywykl do lojalnosci wobec kontrahentow i to sie nie zmienilo.
Ciekaw byl, czy Wheeler i inni przeczytali artykul Plummera i jaka byla ich reakcja. Zastanawial sie, czy wspominac o tym wydawcy, ktory mial czekac na niego na lotnisku Schiphol. W koncu uznal, ze marnuje czas, bo cala ekipa z pewnoscia wiedziala o artykule.
Piec minut pozniej samolot osiadl gladko na pasie startowym, potoczyl sie pod terminal i Randall z Darlene wyszli przez rekaw na dworzec lotniczy. Stojac na trzesacym sie ruchomym chodniku przejechali dystans niemal trzech boisk futbolowych, zmierzajac do odprawy celnej. Podszedl do nich holenderski celnik w mundurze, z usmiechem na otwartej twarzy.
– Amerykanie? – zapytal, podpisujac ich deklaracje celne. – O, pan Randall, powiadomiono nas o panskim przybyciu. Moze pan isc dalej.
Kiedy ruszyli za tragarzem, Darlene westchnela z ulga.
– Balam sie, ze mi zabiora dodatkowe papierosy.
Po wejsciu do hali przylotow Randall natychmiast poczul sie zagubiony. Mial wrazenie, ze jest w szklanej klatce wstawionej do wiekszej szklanej klatki.
– Musimy wymienic walute.-Darlene pociagnela go za rekaw sportowej kurtki, wskazujac na automat wymieniajacy pieniadze.
– Wheeler to zalatwi – odparl – tylko gdzie on jest, u diabla? – Kiwnal do usmiechnietej stewardesy KLM w niebieskim uniformie i bialych rekawiczkach. – Gdzie mozemy znalezc znajomego, ktory na nas czeka?
Pokazala mu najblizsze z czworga drzwi prowadzacych przez szklana sciane na zewnatrz. Wheeler wlasnie szedl w ich strone zamaszystym krokiem.
– Witamy w Amsterdamie! – ryknal, po czym dodal, znizajac glos: – Chce, zebys poznal prezesa naszej grupy wydawniczej, najwazniejsza osobe w Drugim Zmartwychwstaniu, znamienitego wydawce literatury religijnej… Nalegal, zeby tu przyjsc…
Randall uswiadomil sobie obecnosc mezczyzny, przy ktorym Wheeler wydawal sie maly, dystyngowanego pana majacego prawie metr dziewiecdziesiat wzrostu. Mezczyzna zdjal kapelusz, ukazujac okragla czaszke z przylizanymi srebrnymi wlosami. Mial bystre oczy za szklami bez oprawy, spiczasty nos i duze zolte zeby.
– Doktor Emil Deichhardt – powiedzial Wheeler, po czym przedstawil mu Stevena Randalla i Darlene Nicholson.
Deichhardt odprawil rytual calowania Darlene w reke, nie dotykajac jej ustami, po czym zamknal dlon Randalla w uscisku swej lapy i rzekl gardlowym, lecz poprawnym angielskim:
– Bardzo sie cieszymy, ze jest pan juz z nami w Amsterdamie, panie Randall. Nasz zespol wreszcie jest w komplecie. Teraz bedziemy mogli przedstawic swiatu efekt naszych wysilkow w najbardziej efektywny sposob. Tak, panie Randall, panska reputacja pana wyprzedza.
Wheeler zachecil wszystkich do opuszczenia hali przylotow.
– Nie tracmy czasu – ponaglal. – Zawieziemy was prosto do hotelu Amstel, najlepszego w miescie. Mieszka tam wiekszosc naszej kadry kierowniczej. Jak tylko sie rozpakujecie, chce cie widziec, Steve, w kwaterze glownej. Poznasz najwazniejszych ludzi z naszego personelu i ogolnie sie zorientujesz. Potem… o pierwszej, Emilu?… mamy lunch ze wszystkimi piecioma wydawcami i ich doradcami teologicznymi, poza profesorem Jeffriesem, ktory przybedzie za kilka dni. Twoja depesza z obietnica sciagniecia Floriana Knighta to prawdziwa bomba – dodal wydawca. – Musisz mi pozniej opowiedziec, jak ci sie to udalo. Faktycznie, handlowiec z ciebie nie lada, Steve. O, jest nasza limuzyna.
Na podjezdzie czekal na nich mercedes z holenderskim kierowca. Drzwiczki byly otwarte. Randall wraz z Darlene i Deichhardtem usiedli z tylu, a Wheeler obok szofera.
Zostawili za soba wysoka wieze kontrolna lotniska, mineli niezidentyfikowany, nowoczesny czarny pomnik i dobrze oswietlonym tunelem dotarli do autostrady w kierunku miasta. Rozmowa byla niezobowiazujaca, Wheeler wymienial z Deichhardtem uwagi na tematy wydawnicze, czasami wskazywal Darlene widoki, lecz Randall prawie tego nie sluchal.
Wolal milczec i oszczedzac energie, zanim spadna na niego wrazenia z obcego miejsca i ze spotkan z nieznanymi wczesniej ludzmi. Jazda do centrum Amsterdamu trwala pol godziny. Dzien byl cieply, osiedla skapane w sloncu. Mineli fabryke IBM, a potem zjechali z autostrady i zaczely sie pojawiac nazwy ulic: Johan Huizngalaan, Postjesweg, Marnixstraat i na jednym z bardziej ruchliwych skrzyzowan napis ROZENGRACH.
– Niedaleko jest dom Anny Frank – powiedzial Deichhardt do Darlene. – Kanal biegnie trzy metry wyzej niz lotnisko. Czy wiedziala pani, ze wlasciwie wieksza czesc miasta lezy ponizej poziomu morza? Ci Holendrzy to bardzo pracowity narod. Rozengracht… gracht znaczy kanal, natomiast straat i weg to ulica, a plein, slowo, z ktorym bedziecie sie czesto spotykac, oznacza plac, tak wiec na przyklad Thorbeckeplein to po prostu plac Thorbecke. Bitte, widzi pani ten tramwaj przed nami? I te czerwona skrzynke, ktora ma z tylu?
Randall wyjrzal za okno i ujrzal kremowy, waski tramwaj, ktory spowolnil ich jazde.
– To skrzynka pocztowa – wyjasnil Deichhardt. – W Amsterdamie, zeby wyslac list, trzeba podejsc do tramwaju. Wygodne, prawda?
Mercedes skrecil i jechal wzdluz Prinsengracht, a potem rzeki Amstel. Randall przygladal sie dlugim tramwajom wodnym ze szklanymi dachami, tlumom Holendrow na rowerach i motocyklach, a takze w nieduzych samochodach, glownie holenderskich marki DAF, fiatach i renaultach. Czul sie tak, jakby jechal wsrod nich czolgiem. Patrzyl na ceglane domy o wysokich szczytach i wydawalo mu sie, ze jeszcze nigdy nie byl w tym miescie.
Po skrecie w lewo przejechali duzy most i kierowca przyspieszyl.
– Juz dojezdzamy – rzucil z przedniego siedzenia Wheeler. – Profesora Tulppleina jeden, to adres hotelu. Amstel stoi wlasciwie przy malej slepej uliczce, ale to jeden z najlepszych hoteli w Europie. Piekny, dziewietnastowieczny budynek. Krolowa Juliana i ksiaze Bernhard urzadzili wlasnie w nim przyjecie dla rodzin krolewskich z calego kontynentu z okazji srebrnego wesela. Mam dla ciebie niespodzianke, Steve. Dostaniesz najlepszy apartament w hotelu, krolewski, bo korzystala z niego czasami krolowa. W porownaniu z nim my z doktorem Deichhardtem mieszkamy w pokojach dla sluzby.
– Dziekuje, ale to niepotrzebne – rzekl Randall.
– Alez my wcale nie jestesmy takimi altruistami, prawda, Emilu? – Wheeler puscil do niemieckiego wydawcy teatralne oko. – W tym naszym poswieceniu jest metoda, Steve. Od tej chwili liczy sie dla ciebie tylko jedno, oczywiscie poza najwazniejsza sprawa, czyli zachowaniem tajemnicy: przygotowanie najwiekszej kampanii promocyjnej w historii ludzkosci. Spodziewamy sie, ze po ujawnieniu naszego projektu zaczna do ciebie walic drzwiami i oknami dziennikarze z calego swiata. Chcemy, zebys przyjmowal ich tak, jak krolowie podejmuja krolow. Spotkanie w takim wnetrzu musi na nich wywrzec odpowiednie wrazenie, dlatego dostales apartament krolowej. Numery dziesiec, jedenascie i dwanascie. Panna Nicholson zajmuje pokoj obok. Mamy nadzieje, ze to otoczenie wprowadzi cie w tworczy nastroj, Steve, i naprawde ruszysz z kopyta.
– Zamierzam dac z siebie wszystko – odrzekl Randall.
Mercedes stanal przed kamiennymi schodami i kolumnami hotelu Amstel. Odzwierny przytrzymal tylne drzwiczki samochodu, a kierowca wystawil na chodnik bagaze.
Randall wysiadl i pomogl wysiasc Darlene, a kiedy Wheeler przywolal go kiwnieciem dloni, nachylil sie do otwartego okna.
– Jestes juz zameldowany, Steve – rzekl wydawca. – Mozesz odebrac z recepcji swoja poczte, ktora tam dostarczylismy, ale nie powinno byc wiadomosci od nikogo miejscowego. Oprocz celnikow na lotnisku, ktorych powiadomiono, ze maja przepuscic VIP-a, nikt nie wie, ze przyjechales do Amsterdamu. Poza ekipa Drugiego Zmartwychwstania i paroma osobami z personelu hotelowego nikt nie moze sie dowiedziec, ze jestes z nami zwiazany. Jezeli to sie rozniesie, znajda sie ludzie gotowi na wszystko, doslownie na wszystko, zeby wydobyc od ciebie jakies informacje. Moga sie ukryc w twoim apartamencie, zalozyc podsluch w twoim telefonie, przekupic obsluge… Jako nasz przyszly przedstawiciel wobec opinii publicznej i mediow bedziesz na to narazony najbardziej z nas wszystkich. Pamietaj o tym nieustannie i powiedz tez swojej… sekretarce…
– Ona o niczym nie wie – odparl Randall. – A ja po prostu staje sie od tej pory niewidzialnym czlowiekiem.
– Czy mozesz byc gotow za trzy kwadranse? – zapytal Wheeler. – Samochod wroci po ciebie. Zadzwon do mnie przed samym wyjsciem, bede na ciebie czekal na dole w Krasnapolskym. Mamy mnostwo pracy.
Randall patrzyl, jak limuzyna powoli toczy sie po zakrecie slepej ulicy i znika z pola widzenia. Darlene i chlopiec hotelowy z bagazami weszli juz do budynku. Pospieszyl za nimi.
W holu przystanal na chwile, zeby rozejrzec sie po wnetrzu. Orientalny chodnik biegl po marmurowej posadzce do wspanialych schodow, przykrytych brazowym dywanem. Prowadzily na polpietro, gdzie rozdzielaly sie na dwa ciagi stopni, konczacych sie na czyms w rodzaju balkonu widocznego z dolu. Po prawej czekali przy bagazach dwaj portierzy, a nieco dalej, w korytarzu, Darlene przygladala sie wystawie z damskimi torebkami w podswietlanej gablocie. Po lewej znajdowala sie niewielka recepcja, a obok kontuar wymiany walut, z ktorego mozna bylo takze nadawac depesze.
Podszedl do lady recepcji.
– Jestem Steven Randall. Zostalem juz zameldowany…
– Tak jest, panie Randall. – Recepcjonista sklonil sie lekko. – Mamy dla pana poczte.
Wreczyl mu plik grubych kopert i Randall zaczal je przegladac. Biuro, biuro, biuro – wszystkie pochodzily z Randall Associates w Nowym Jorku, od Wandy Smith i Joego Hawkinsa, byla tez jedna bardzo gruba od Thada Crawforda, z pewnoscia projekt kontraktu z Cosmos Enterprises.
Zrobil juz kilka krokow, gdy zawolal go recepcjonista.
– Panie Randall, jest jeszcze jedna wiadomosc. Prawie jej nie zauwazylem w panskiej przegrodce.
– Jaka wiadomosc? – Randall poczul niepokoj. Pamietal slowa Wheelera: Nie powinno byc wiadomosci od nikogo miejscowego… Nikt nie wie, ze tu jestes.
– Jakis dzentelmen zostawil to godzine temu. Czeka na pana w barze.
Wiadomosc miala forme wizytowki, z nazwiskiem wytloczonym delikatna czcionka na srodku: Cedric Plummer. W lewym dolnym rogu widniala nazwa miasta – LONDYN – a w prawym napis verte, sporzadzony czerwonym atramentem.
Randall odwrocil karte. Zobaczyl slowa wypisane rownym pismem, tym samym czerwonym atramentem: „Drogi panie Randall, witam Pana w Amsterdamie. Zycze powodzenia w Drugim Zmartwychwstaniu. Przyda im sie taki fachowiec od reklamy. Prosze spotkac sie ze mna w barze dla omowienia pilnej sprawy w naszym wspolnym interesie. Plummer'.
Plummer!
Randall, wstrzasniety, schowal wizytowke do kieszeni. Mial przed oczami pierwsza strone „London Daily Courier' – wywiad Plummera z pastorem de Vroome'em.
Skad, u diabla, dziennikarz wiedzial, ze on przylatuje wlasnie dzisiaj do Amsterdamu? W wiadomosci pojawily sie poza tym slowa, ktorych nie bylo w artykule, kryptonim Drugie Zmartwychwstanie.
Randall szczycil sie opanowaniem, lecz teraz byl na skraju paniki. Instynkt podpowiadal mu, zeby natychmiast dzwonic do Wheelera, ale wydawca nie dotarl jeszcze do kwatery glownej w Krasnapolskym. Nastepnym odruchem byla chec ukrycia sie bezpiecznie w hotelowym apartamencie. Lecz nie mogl przeciez ukrywac sie tam w nieskonczonosc.
Zaczal sie uspokajac. Skoro istnieje nieprzyjaciel, nalezy mu stawic czolo, nie okazujac slabosci, tylko sile. Jesli mozliwe, wykorzystac go. Wiedzac o nim zawczasu, uzbroic sie odpowiednio. Poza tym ciekaw byl wygladu przeciwnika i chcial go poznac. Podszedl do Darlene.
– Kochanie, ktos na mnie czeka w barze – powiedzial. – Sprawy sluzbowe. Idz na gore i rozpakuj sie. Za minutke wracam.
Zaczela protestowac, lecz poddala sie z usmiechem i ruszyla za tragarzami w strone windy.
Randall zapytal recepcjoniste o bar, a ten wskazal gestem na lewo od holu.
– Ten pan ma kwiat w butonierce – dodal.
Bar byl przeszklony i przestronny. Randall zobaczyl za oknami fragment kanalu z plynaca barka. Po lewej mial egzotyczny bufet. Zaslaniala go drewniana krata opleciona winorosla, a od dolu dekoracyjna pleciona mata. Obszedl zaslone. Barman, jowialny Holender, wycieral szklanki.