O tej wczesnej porze zajete byly tylko dwa stoliki. Przy jednym jakis grubas popijal sok pomaranczowy i studiowal przewodnik. Na drugim koncu, przy stoliku pod oknem, siedzial na wyscielanym na niebiesko krzesle dobrze ubrany mlody mezczyzna.

Nieprzyjaciel.

Randall ruszyl ku niemu.

Nieprzyjaciel byl strojnisiem. Wlozyl do butonierki kwiat.

Plummer mial cienkie matowe wlosy, ciemne i zaczesane na bok, by maskowac lysine i waski nos. Nad zapadnietymi policzkami i mala brodka w stylu van Dycka tkwily paciorkowate oczy lasicy. Cere mial blada jak ostryga. Ubrany byl w prazkowany garnitur o konserwatywnym kroju i krawat z wysadzana klejnotami spinka. Na palcu nosil wielki pierscien z turkusem. Nie nosi sie tak jak wiekszosc dziennikarzy z Fleet Street, w wytartych marynarkach, pomyslal Randall.

Korespondent „Couriera' spostrzegl go, odlozyl natychmiast gazete i wstal.

– To dla mnie zaszczyt, panie Randall-powiedzial piskliwym glosem, odslaniajac w mechanicznym usmiechu wystajace zeby. – Niechze pan usiadzie. Moze drinka? Ja mialem cholerna ochote na krwawa Mary, ale moze…

– Nie, dziekuje – ucial Randall. – Mam tylko chwile, wlasnie sie wprowadzilem.

– Wiem. Nie zajme panu wiele czasu. Czytal pan moja wiadomosc, prawda?

– Czytalem. Sprytnie pan to sformulowal, zeby mnie tu sciagnac.

– Ano wlasnie, drogi panie Randall – odparl Plummer z usmieszkiem niezdrowej ekscytacji. – Specjalnie dalem do zrozumienia, ze wiem o panskiej funkcji szefa reklamy w projekcie nazwanym Drugie Zmartwychwstanie. Chcialem wzbudzic panska ciekawosc i zyskac respekt. I jestem zachwycony, ze mi sie to udalo.

Randalla zaczal mierzic ten czlowiek.

– Czego pan chce? – zapytal obcesowo.

– Panskiej wspolpracy – odparl Plummer.

– W jakim sensie?

– Panie Randall, chyba juz jest dla pana oczywiste, ze mam wiarygodne zrodlo informacji, gotowe na kazde moje zawolanie. Bez problemu dowiedzialem sie o panskim zaangazowaniu w te sprawe, o wizycie w Londynie i o dacie panskiego przybycia do Amsterdamu. A co do Drugiego Zmartwychwstania, to zapewne czytal pan moj artykul we wczorajszym „Courierze'. To byla pierwsza salwa.

Randall celowo siedzial, nie odzywajac sie i bebniac tylko palcami po blacie.

– Dobrze, moze pan grac role mocnego Amerykanina – rzekl Plummer. – Tylko niech pan bedzie praktyczny. Przeciez trudno sie spodziewac, ze mozna opublikowac Biblie… czy tez sam Nowy Testament… angazujac w to kilkuset ludzi, i tajemnica nie przestanie w koncu byc tajemnica. Prawda wyjdzie na jaw, moj drogi panie, zawsze wychodzi. Moi wspolpracownicy znajajuz twarze wszystkich osob odwiedzajacych wasza kwatere glowna w Krasnapolskym. Wiem bardzo duzo na temat waszego projektu, naprawde duzo…

– Skoro wie pan tak duzo, to ja nie jestem panu potrzebny – rzucil Randall i odsunal krzeslo, zeby wstac.

– Chwileczke, panie Randall, nie bawmy sie w takie gry – zaprotestowal Plummer. – Oczywiscie, ze nie wiem wszystkiego, przyznaje to. Ale dowiem sie, i to na dlugo przedtem, zanim podacie to do publicznej wiadomosci. Gdy tylko poznam zawartosc Biblii, bede wiedzial to, co chce wiedziec. Zapewniam pana, ze w ciagu dwoch najblizszych tygodni bede juz znal wszystkie szczegoly. Ale w moim fachu konkurencja jest bardzo ostra. Musze byc nie tylko pierwszy, ale rowniez jedyny, panie Randall. I bede. Jednakze panska wspolpraca oszczedzilaby mi mnostwa wysilku i przyspieszyla publikacje sensacyjnego materialu o ladne pare dni. Prosze mnie wlasciwie zrozumiec, zalezy mi tylko na dobrym tekscie. Jak juz go zdobede, moge nawet zaczac sprzyjac waszemu Drugiemu Zmartwychwstaniu, oczywiscie pod warunkiem, ze zdecyduje sie pan na wspolprace.

– A jezeli nie?

– No coz, moge sie troche zniechecic, a moje teksty moga sie stac wyrazem moich uczuc. – W jego glosie pojawila sie nuta perfidii. – Nie chcialby pan tego, prawda? Zapoznalem sie troche z panska biografia, panie Randall, ze szczegolnym uwzglednieniem klienteli obslugiwanej przez pana firme w ostatnich latach. Przekonalem sie, ze ma pan czysto biznesowe i niesentymentalne podejscie do reprezentowanych przez siebie osob i organizacji. Nie kieruja panem wyzsze racje czy nakazy jakiejs smiesznej moralnosci. Oni panu placa, a pan dla nich pracuje. To godne podziwu, to panska sila. – Dziennikarz przerwal na chwile. – Panie Randall, my tez jestesmy gotowi zaplacic.

Randall mial ochote trzasnac go w nos, zmazac ten przebiegly usmieszek z bladej twarzy. Pohamowal sie jednak, poniewaz chcial sie jeszcze czegos dowiedziec.

– Jestescie gotowi zaplacic – powiedzial. – Wlasciwie za co? Czego pan oczekuje?

– O, to juz lepiej brzmi – ucieszyl sie Plummer. – Wierzylem w panski rozsadek. Czego oczekuje? Chce zobaczyc probne wydruki tego… tego supertajnego Nowego Testamentu. Zdobedzie je pan bez problemu. Nikomu w Krasnapolskym to nie zaszkodzi. W odpowiedniej chwili wystartuje pan z kampania reklamowa, a ja dzieki temu pokonam konkurencje. Jestem gotowy do negocjacji z panem. Co mi pan odpowie, panie Randall?

Randall wstal.

– Odpowiem: odwal sie, Plummer – rzucil i odwrociwszy sie na piecie, ruszyl szybkim krokiem do wyjscia. Do jego uszu dobiegl pozegnalny pisk Plummera.

– Nie odwale sie, przyjacielu, dopoki nie ujawnie tajemnic Drugiego Zmartwychwstania! I jestem pewien, ze mi sie to uda, tak samo pewien, jak tego, ze pan i caly ten kretynski projekt za dwa tygodnie bedziecie niczym!

Randall wyslal Darlene pomimo jej sprzeciwow na autokarowa wycieczke po miescie, a na wieczor zalatwil jej plywanie barka po kanalach, ze swiecami. Nastepnie powiadomil George'a L. Wheelera, ze juz wyrusza do Grand Hotelu Krasnapolsky. Powiedzial mu oczywiscie o nieoczekiwanym spotkaniu z angielskim dziennikarzem, wywolujac ta informacja serie nerwowych pytan. Po tej rozmowie przygotowal sie duchowo na pierwsza wizyte w strzezonym i tajemniczym zamknietym rewirze, w ktorym toczyla sie dzialalnosc zespolu Drugiego Zmartwychwstania.

Wygladajac przez okno mercedesa wjezdzajacego wlasnie na rozlegly plac, uslyszal gardlowy glos kierowcy, Holendra w srednim wieku, ktory przedstawil sie jako Theo.

– Jestesmy na Dam, naszym glownym placu. To serce miasta, ulice rozchodza sie stad promieniscie, niczym szprychy w kole.

Randall pamietal z poprzedniego pobytu niektore z mijanych budynkow. Na srodku placu ludzie zbierali sie jakby na dwoch wyspach. Jedna uformowala sie wokol pomnika Wyzwolenia, wzniesionego przez Holendrow dla rodakow, ktorzy zgineli podczas drugiej wojny swiatowej. Kiedy byl tu przed kilkoma laty, stopnie pomnika okupowalo miedzynarodowe towarzystwo hipisow i studentow, w dzien w wiekszosci odurzonych trawka, a w ciemnosciach nocy czesto przylapywanych na kopulowaniu. Dzis mlodych ludzi bylo nie mniej niz wtedy, lecz wygladali na bardziej przytomnych, rozmawiali ze soba albo czytali w porannym sloncu. Druga ludzka wysepka tworzyla sie na plaskim cementowym podescie, niczym trawnik bez trawy, z kataryniarzem, teatrzykiem marionetek i budka z lodami, otoczona dzieciarnia. Starsi mieszkancy miasta odpoczywali tu na lawkach albo karmili golebie.

– Na lewo Koninklijk Paleis – wychrypial Theo. Randall poslusznie przyjrzal sie wielkiemu Palacowi Krolewskiemu, ktory zajmowal cala jedna pierzeje placu. – To nasze sanktuarium, jak dla Anglikow Westminster – dodal kierowca. – Zbudowano je na bagnie, na trzynastu tysiacach drewnianych pali. Ale krolowa tam nie przebywa. Mieszka za miastem, a w palacu urzadza tylko oficjalne przyjecia z okazji waznych wydarzen panstwowych.

– Czy jest tam sala tronowa? – zaciekawil sie Randall.

– Sala tronowa? Troonkamer? Ik versta het niet. – Nagle Theo zrozumial. – Ja, ja, ik weet wat u zegt. Naturlijk, wij hebben het.

– Theo, czy moglbys mowic…

– Oj, przepraszam – zreflektowal sie kierowca. – Oczywiscie, mamy sale tronowa, to wielka ceremonialna komnata, ogromna, bardzo piekna.

Randall wyjal z kieszeni notatnik i zapisal kilka slow. Wlasnie wpadl na pierwszy chwyt reklamowy i zamierzal go omowic ze swymi pracownikami. Zaczynal sie dobrze czuc w Holandii.

– Przed nami de Bijenkorf – oznajmil Theo. Randall rozpoznal najwiekszy dom handlowy w Amsterdamie, de Bijenkorf, czyli Ul, szesciopietrowy budynek wypelniony ludzmi ogarnietymi szalem zakupow. – A tam obok to juz Kras, tam pan jedzie – ciagnal Theo.

– Co takiego?

– Grand Hotel Krasnapolsky, tam jest kwatera glowna. Trudno sie to wymawia, wiec wszyscy mowia Kras. W tysiac osiemset szescdziesiatym piatym roku polski krawiec o nazwisku Krasnapolsky zamknal swoj zaklad i otworzyl na Warmoesstraat kawiarnie, z winem i nalesnikami a la Mathilde, przyrzadzanymi przez jego szwagierke. Potem dodal sale bilardowa i Wintertuin, ogrod zimowy, pozniej dokupil domy wokol, dobudowal kilka pieter i mial juz hotel na sto pokoi. Dzisiaj jest ich trzysta dwadziescia piec. To wlasnie Kras. O, tam stoi pan Wheeler, czeka na pana.

George L. Wheeler czekal rzeczywiscie pod szklanym zadaszeniem. Gdy Randall wysiadl, wydawca uscisnal mu dlon.

– No, dobrze, ze wreszcie jestes, caly i zdrowy – powiedzial. – Przykro mi z powodu tej ohydnej historii z Plummerem. Jak on sie, u diabla, dowiedzial, ze jestes w Amsterdamie? Nie rozumiem tego.

– Dobrze by bylo zrozumiec – rzekl Randall ponuro.

– Tak, koniecznie. Zajmiemy sie tym dzisiaj. Ostrzegalem cie, to przebiegle typy, chca nas zniszczyc za wszelka cene. Ale nie martw sie, pokonamy ich. – Pokazal szerokim gestem za siebie. – To wlasnie Kras. Nasza forteca jeszcze co najmniej przez miesiac, moze dwa.

– Wyglada jak kazdy inny luksusowy hotel – zauwazyl Randall.

– I tak jest dobrze – oswiadczyl Wheeler. – Wynajmujemy mala czesc parteru na spotkania robocze calej ekipy, a nasi pracownicy maja specjalna znizke we wszystkich hotelowych lokalach – w Barze Amerykanskim, Palmowym Dworze i Bialej Sali. Natomiast Drugie Zmartwychwstanie ufortyfikowalo sie tak naprawde na pierwszym i drugim pietrze. Zajelismy te pietra w calosci, przede wszystkim ze wzgledow bezpieczenstwa. Dla ciebie i twojej ekipy sa przeznaczone dwie sale konferencyjne na pierwszym pietrze. Bedziesz mial wlasny gabinet w Zaal F, pokoj obok bedzie twoim sekretariatem. Do tego jeszcze dwa pokoje, zwyczajne pokoje hotelowe, dwiescie cztery i dwiescie piec, tez przeksztalcilismy na biura. Tam bedziesz mogl sie spotykac z ludzmi, prowadzic rozmowy, porozmyslac spokojnie czy nawet uciac sobie drzemke. Chociaz nie sadze, zebys mial zbyt czesto taka okazje.

– Ja tez nie sadze – zgodzil sie Randall. – No dobrze, od czego zaczynamy?

– Od wejscia do srodka. – Wheeler ujal go pod ramie, lecz nie ruszyl sie z miejsca. – Jeszcze jedna rzecz. Hotel ma kilka wejsc od strony Warmoesstraat i mozesz wchodzic, ktorym chcesz. Mozna tez uzywac glownego wejscia, tego za nami, ale wowczas zawsze istnieje ryzyko, ze ktos w rodzaju Plummera dopadnie cie podczas przechodzenia przez hol. Moze sie czaic w Prinses Beatrix Lounge albo w Prinses Margriet Zalen, albo w Barze Amerykanskim i zaczepic, zanim dotrzesz do wind. Oczywiscie po wyjsciu z windy kazdy jest sprawdzany przez naszych straznikow. Wlasciwie wolalbym, Steve, zeby osoby z czerwona karta wchodzily bocznym wejsciem – zakonczyl wydawca.

– Co to jest czerwona karta? – spytal Randall.

– Zobaczysz. Najlepiej jest wchodzic od Warmoesstraat, tu obok. – Wheeler poprowadzil go ulica pomiedzy domem handlowym a hotelem. Staneli przy tabliczce z napisem: INGANG KLEINE ZALEN. Obrotowe drzwi flankowaly dwie kolumny z czarno-zielonego marmuru. – Wlasnie tedy – rzekl wydawca.

Znalezli sie w waskim holu, z ktorego otwarte szeroko drzwi prowadzily do malego pokoju po lewej i duzo wiekszego po prawej. W drzwiach po prawej stal krzepki straznik w letnim mundurze khaki, mial na sobie pas z nabojami i pistolet w kaburze.

– Korytarz przed nami prowadzi prosto do wind – rzekl Wheeler. – A teraz chodzmy przedstawic cie inspektorowi Helderingowi. – Skinal glowa straznikowi i powiedzial: – Heldering na nas czeka.

Mezczyzna odsunal sie na bok i Wheeler wprowadzil Randalla do biura ochrony. Pracowalo tutaj szesc osob. Dwie mlode dziewczyny o bujnych ksztaltach przegladaly jakies papiery. Dwoch opalonych mlodziencow w cywilu siedzialo nad rozlozona na stole mapa. Inny, nieco starszy, manipulowal przy niewielkiej desce rozdzielczej, otoczony polkolem aparatury – mikrofonow, rzedow przyciskow i ekranow telewizyjnych, pokazujacych obraz z korytarzy dwoch wyzszych pieter.

W poblizu ekranow siedzial za biurkiem zylasty mezczyzna po piecdziesiatce, o powaznej twarzy holenderskiego mieszczanina z obrazow Rembrandta. Stojaca na biurku mosiezna tabliczka

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату