– Dziekuje, juz po wszystkim – rzekl urzednik. Zakryl twarz nieboszczyka i dal znak pielegniarzowi, ze moze zabrac nosze.
Gdy wyszli z sali rozpoznan, poza odorem smierci Randall poczul jeszcze inna won – ohydny smrod przypadku, spowijajacy go zgnilym calunem.
Gdy chcial obejrzec w Amsterdamie oryginalny papirus numer dziewiec, ten nagle zniknal przez przypadek. Kiedy pojechal do Edlunda zobaczyc negatywy, archiwum fotografa akurat przez przypadek przepadlo w pozarze. Kiedy mial otrzymac w Rzymie ostateczny dowod mistyfikacji, falszerz przypadkowo zginal, potracony przez samochod. Przypadki czy celowe dzialania?
Urzednik mowil cos do niego.
– Signore, poniewaz tylko pan zglosil sie do identyfikacji, ma pan rowniez prawo dysponowac cialem. – Spojrzal na niego z nadzieja. – Jesli pan sobie zazyczy.
– Co to wlasciwie oznacza?
– Po identyfikacji musimy dokonac pochowku. Jezeli pan sie tym nie zajmie, nieboszczyk trafi na Campo Comune…
– A, tak, slyszalem o tym.
– Jesli pan zazada wydania ciala, mozemy wezwac prywatny zaklad pogrzebowy, ktory zalatwi wszystkie sprawy zwiazane z pochowkiem, a zwloki spoczna na cmentarzu katolickim Cimiterio Verano, pogrzeb bedzie z ksiedzem. Postawia tez nagrobek. Jezeli zdecyduje sie pan zaplacic…
Randall nie wahal sie ani chwili. Lebrun zasluzyl na jakis rewanz za swa chec wspolpracy. Poza tym nalezal mu sie zwykly ludzki szacunek.
– Pokryje wszystkie koszty pogrzebu – oswiadczyl. – Pochowajcie go jak nalezy. Tylko jedno zastrzezenie – usmiechnal sie na wspomnienie zawzietego starca – zadnego ksiedza, zadnych modlitw, i to nie moze byc cmentarz katolicki. Moj przyjaciel byl… agnostykiem.
Wrocili do pokoju z marmurowym kontuarem.
– Rozumiem – rzekl Wloch. – Zrobimy, j ak pan sobie zyczy, pochowamy go na Cimiterio Acatolico. Spoczywa tam w pokoju wielu niewierzacych, to jak najbardziej wlasciwe. Czy zechce pan teraz zaplacic?
Randall zaplacil, podpisal odpowiednie dokumenty i chcial juz odejsc, zadowolony, ze ma to z glowy.
– Signore! Jeszcze chwileczke – zatrzymal go urzednik. Randall zawrocil. Tamten polozyl na marmurowym kontuarze plastikowy worek.
– Poniewaz panu wydalismy cialo – powiedzial – ma pan takze prawo do wlasnosci zmarlego. – Rozwiazal worek i wysypal z niego rzeczy Lebruna. – To wszystko, co mial przy sobie, kiedy go tutaj przewieziono – dodal. – Moze pan wziac cokolwiek na pamiatke.
Na drugim koncu pokoju zadzwonil telefon. Urzednik przeprosil i poszedl odebrac.
Randall zaczal w milczeniu przegladac marny dobytek Lebruna. Bral do reki kazda rzecz i odkladal ja na bok. Rozbity zegarek, ze wskazowkami zatrzymanymi na dwunastej dwadziescia trzy. Na wpol wypalona paczka gauloise'ow. Zapalki. Kilka monet. Wreszcie brazowy tani portfel z imitacji skory. Zaczal go oprozniac.
Dowod osobisty.
Cztery banknoty tysiaclirowe.
Zlozona kartka.
Rozowy bilet kolejowy.
Randall rozlozyl kartke i ujrzal rysunek ryby przebitej wlocznia. Byl podobny do rysunku Montiego, ale wyraznie naszkicowany inna reka, pewnie samego Lebruna. W prawym dolnym rogu widnialy wypisane piorem slowa: Cancello C, Decumanus Maximus, Porta Marina. 600 mtrs. Catacomba.
Obejrzal teraz bilet kolejowy. Podzielony byl na trzy czesci. Na gornej wydrukowano: ROMA SAN PAOLO/OSTIA ANTICA. Na dolnej: OSTIA ANTICA/ROMA SAN PAOLO.
Randall poczul pulsowanie w skroniach. W tym momencie wrocil urzednik.
– Bardzo przepraszam – rzekl. – Czy znalazl pan cos dla siebie?
Randall pokazal mu rozowy kartonik.
– To bilet na pociag, prawda? – zapytal.
– Tak, zgadza sie. – Mezczyzna zmruzyl oczy. – Na wczoraj, powrotny do Ostii, gdzie mamy slynne plaze i wiele starozytnych ruin. Jest niewykorzystany, bo czesci na jazde „tam' i „z powrotem' nie zostaly oddarte.
Randall usilowal w chaosie swych mysli zrekonstruowac wydarzenia z niedzieli. Robert Lebrun musial przyjsc na dworzec San Paolo i kupic bilet. Pewnie mial jeszcze czas do odjazdu i wyszedl na plac, moze posiedziec na sloncu. Potem, gdy wracal na peron, zginal pod kolami samochodu i niewykorzystany bilet zostal w portfelu.
Wybieral sie do Ostii, tam gdzie profesor Monti dokonal wielkiego odkrycia. Zapewne chcial wydobyc ukryty gdzies dowod, ze znalezisko bylo jedna wielka mistyfikacja.
Randall schowal bilet do kieszeni i przyjrzal sie ponownie kartce z rysunkiem ryby i reczna notatka w rogu.
– Co to jest Porta Marina? – zapytal urzednika.
– Porta Marina? To takze Ostia. Laznie Porta Marina, na samym koncu ruin, bardzo starozytne, musi pan to koniecznie obejrzec.
Oczywiscie, ze obejrze, postanowil w duchu Randall. Schowal kartke do kieszeni.
– Reszte rzeczy moze pan wziac – powiedzial urzednikowi.
– Dziekuje panu. I wyrazy wspolczucia z powodu smierci przyjaciela.
Tak, tak, wyrazy wspolczucia, pomyslal, opuszczajac kostnice. Ale takze wyrazy wdziecznosci za ten malenki spadek i odrobine nadziei.
Wychodzac w ciepla rzymska noc, Randall wiedzial, ze musi kontynuowac podroz, ktora rozpoczal Robert Lebrun. Nazajutrz kupi kolejny rozowy bilet i tym razem zostanie on wykorzystany. Odwiedzi Ostie i wroci do Rzymu.
A co bedzie potem? Okaze sie jutro.
Wczoraj sze jutro z irytuj aca powolnoscia zmienilo sie w dzisiaj.
Rozklekotany podmiejski pociag toczyl sie w kierunku na wpol zasypanego, antycznego portu, w ktorym pod szpadlem profesora Montiego narodzilo sie Drugie Zmartwychwstanie i w ktorym dzieki swiadectwu Roberta Lebruna to samo Drugie Zmartwychwstanie moglo zakonczyc swoj zywot.
Poprzedniego wieczoru Randall odszukal w okolicy Via Veneto dwa antykwariaty z dzialem ksiazek angielskich. W jednym udalo mu sie kupic uzywany egzemplarz Guida Calzy, ktory kierowal wczesnymi badaniami ruin w Ostii na poczatku dwudziestego stulecia. W drugim natrafil na ksiazke Russella Meiggsa, ktory opisal szczegolowo historie rozkwitu i upadku starozytnego miasta.
Do tego nabyl mape turystyczna z planami miasta w czasach starozytnych i obecnie oraz przewodnik po ruinach odkopanych w ciagu ostatnich stu lat. Przewodnik nie wspominal oczywiscie, ze zrozumialych wzgledow, o odkryciu profesora Montiego.
Randall sleczal nad tymi materialami do pozna w nocy, studiujac je tak pilnie, jakby przygotowywal sie do waznego egzaminu. Widoki i historie Ostii wryl sobie w pamiec. Szczegolnie uwaznie zapoznal sie z planem rzymskiej willi z pierwszego wieku, takiej jaka odkopal Monti. Typowy dom mial westybul, atrium, czyli otwarty dziedziniec, tablinum, czyli biblioteke, triculinium, czyli jadalnie, sypialnie, oecus, glowny salon, oraz kuchnie, kwatery dla sluzby, latryny, a czasem nawet, a jakze! – katakumby.
Porta Marina. 600 mtrs. Catacomba – napisal na kartce Robert Lebrun. Randall wiedzial juz teraz, ze w niektorych rzymskich willach, jesli wlascicielem byla osoba nawrocona potajemnie na chrzescijanstwo, znajdowala sie prywatna, podziemna komora grobowa.
Na koniec przejrzal jeszcze notatki, swoje wlasne i Angeli, na temat wykopalisk profesora Montiego sprzed szesciu lat. Staral sie takze odtworzyc w pamieci wszystko, co opowiedzial mu o tej sprawie Lebrun. W koncu, czujac piasek pod powiekami i zamet w glowie, polozyl sie spac.
Rankiem, zaopatrzony tylko w mape i kartke z rysunkiem ryby oraz tajemnicza notatka, pojechal taksowka na dworzec Porta San Paolo, gdzie wsiadl do pociagu do Ostii.
Pociag byl w drodze juz od siedemnastu minut. Od celu podrozy dzielilo Randalla zaledwie osiem.
Taka podroz normalnie bylaby dla niego nie do zniesienia. Pasazerowie siedzieli na twardych drewnianych lawkach, ani czystych, ani brudnych, lecz po prostu starych. W wagonie panowal tlok i zaduch, jechali nim w wiekszosci kiepsko ubrani, prosci ludzie, wracajacy do swoich wiosek z wielkiego miasta. Wokol rozlegal sie gwar pogaduszek, sporow i zlorzeczen – tak w kazdym razie odbieralo to jego ucho. Siedzacy obok niego ociekali potem, a przez brudne szyby pieklo niemilosiernie slonce.
Krajobraz za oknem byl nieciekawy – podmiejskie zabudowania, wiszace na malych balkonikach pranie, gdzieniegdzie osiedla podobnych do siebie bungalowow. Pociag zatrzymywal sie z szarpnieciem na malych zaniedbanych stacyjkach – Maglina, Tor di Valle, Vitinia.
Teraz ruszali ze stacji Acilia. Pejzaz stawal sie przyjemniejszy. Pojawily sie gaje oliwne, laki, biegnace ku Tybrowi akwedukty, a rownolegle do torow biegla nowoczesna autostrada, pewnie Via Ostiensis, domyslil sie Randall.
Ta sama trasa prowadzila niegdys droga z Rzymu do portu, spichlerza stolicy. Miasto, zbudowane za Juliusza Cezara, a potem cesarza Augusta, unowoczesniane przez kolejnych wladcow, Klaudiusza i Nerona, bylo takze forteca broniaca wybrzeza przed najezdzcami.
Randall nie zwracal jednak zbytniej uwagi na krajobraz ani warunki jazdy. Myslal wylacznie o tym, co go czeka, czy prowadzony notatka starego falszerza zdola dotrzec do dowodow oszustwa. Liczyl na to, ze Lebrun ukryl je gdzies w okolicy miejsca, w ktorym podlozyl kiedys podrobione rekopisy, odnalezione pozniej przez Montiego.
Wiedzial, ze wybiera sie na szukanie igly w stogu siana. A jednak byla to dla niego obecnie najwazniejsza sprawa – jedynie w ten sposob moze sprawdzic, czy przeslanie zawarte w tekstach Jakuba i Petroniusza jest w istocie Slowem… czy tez klamstwem.
Pociag wyraznie zwolnil, za oknem mignela tablica z napisem OSTIA ANTICA i po chwili stanal. Randall spojrzal na zegarek: dwadziescia szesc minut od wyjazdu z Rzymu.
Po wyjsciu na peron skierowal sie wraz z tlumem pasazerow do podziemnego przejscia, gdzie przez moment rozkoszowal sie chlodem betonowych scian, a potem przez budynek stacyjny wyszedl na palacy skwar ulicy przed dworcem.
Rozejrzal sie i spotkalo go przyjemne zaskoczenie. Wrazenie bylo takie, jakby sie znalazl w wiejskiej arkadii. Rosly tu palmy i figowce, a dalej dojrzal schodki prowadzace na most. Pasazerowie rozeszli sie kazdy w swoja strone i Randall zostal sam w tym cichym i spokojnym otoczeniu.
A jednak nie calkiem sam, gdyz po chwili podszedl do niego taksowkarz, mezczyzna o komicznym wygladzie, w szerokoskrzydlym kapeluszu gondoliera, szkarlatnej szarfie na szyi i obszernych spodniach.
– Buongiorno – powiedzial, uchylajac z szacunkiem kapelusza. – Jestem Lupo Farinacci. Kazdy w Ostia mnie znaja. Mam taksowka. Fiat. Chce pan taksowka?
– Raczej nie – odparl Randall. – Obejrze tylko wykopaliska.
– Ach, scavi, scavi, wykopaliska, si. To blisko na nogach. Nad autostrada most i potem zelazna brama.
– Dziekuje.
– Nie zostawac dlugo. Za goraco. Moze pozniej jazda dla ochlody, do Lido di Ostia, plaza dla Rzymu? Lupo zawiezie taksowka.
– Chyba nie bede mial czasu.
– Moze zobaczymy. Jak potrzebowac taksowka, Lupo w restauracji Do Przystani Eneasza albo przy straganie z owocami. Pan zobaczy.
– Dzieki, Lupo. Znajde cie, jakby co.
Juz schodzac z mostu w poblizu sosnowego zagajnika, Randall czul, ze koszula lepi mu sie do plecow od potu. Z mapa w rece rozpoznal pietnastowieczny zamek Giuliano della Rovere, pozniejszego papieza Juliusza II, a dalej zauwazyl nietypowa wiejska restauracje o dziwnej nazwie Allo Sbarco di Enea, Do Przystani Eneasza, gdzie goscie siedzieli na zewnatrz pod baldachimem z winorosli. Glowne wejscie do ruin, opisane na mapie jako Cancello A, Porta Romana, musialo byc niedaleko.
Po kilku minutach dotarl istotnie do zelaznej bramy z napisem na zoltej tablicy: SCAVI DI OSTIA ANTICA.
Gdy wszedl za brame, wszystko zmienilo sie znowu jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Znalazl sie w parku. Przepiekne pinie wydzielaly ozywcza, cierpka won. Od strony morza nadlecial